73 lata temu miała miejsce bitwa pod Lenino. W PRL przedstawiana była jako jedno z najważniejszych starć w historii Polski czasów drugiej wojny światowej. Jak było w rzeczywistości?
12 października był „w poprzedniej epoce” jednym z najważniejszych dni świątecznych w roku – Dniem Wojska Polskiego, a więc instytucji, która była jednym z filarów PRL, szczególnie w latach 80., po wprowadzeniu przez ludzi w mundurach stanu wojennego. Przy tej okazji składano hołd weteranom 1. i 2. Armii Wojska Polskiego (wśród których wielu potem rządziło PRL-em), którzy przyszli do Polski „najkrótszą drogą”: ze Wschodu. Przypominano bitwę pod Lenino, jako początek tej drogi, moment, który odwrócił sytuację w polskiej polityce, stworzył sojusz polsko-radziecki i tym podobne.
Po 1989 roku coraz mniej chętnie obchodzono rocznicę z 12 października. Święto Wojska Polskiego przeniesiono na termin przedwojenny – 15 sierpnia, czyli w rocznicę przełomu w bitwie warszawskiej 1920 roku. „Słuszną” tradycją stały się Legiony, przedwojenne Wojsko Polskie, Polskie Siły Zbrojne na Zachodzie, Armia Krajowa, w ostatnim czasie powstańcy warszawscy i żołnierze niepodległościowego podziemia powojennego. Ci, którzy przyszli ze Wschodu, coraz bardziej schodzili na margines oficjalnej pamięci. Niektórzy, z przekonania antykomuniści, nie chcieli uznawać ich za bohaterów. Inni mówili, że przyszedł czas sprawiedliwości i należy docenić tych, którzy przez dziesięciolecia powojenne byli pomijani. A przecież jest to część polskiej historii.
By zrozumieć Lenino, musimy przenieść się co najmniej o rok wcześniej. Armia Andersa, tworzona w ZSRR z więźniów łagrów, zostaje wówczas ewakuowana do brytyjskiego Iranu w związku z trudnościami z zaopatrzeniem i wyraźną niechęcią do niej Stalina. W całym Związku Radzieckim pozostaje jednak bardzo wielu Polaków, którzy „nie zdążyli do Andersa”. W kolejnym roku Niemcy ujawniają odkrycie grobów katyńskich, Polska chce wyjaśnienia sprawy, a ZSRR jednostronnie zrywa stosunki z premierem Sikorskim. Stalin nie ma już związanych rąk kontaktami z „polskim Londynem”. Wyciąga z rękawa „swoich Polaków”.
W Moskwie ujawniają się polscy komuniści – ci, którzy przeżyli czystkę w latach 30. Pod wodzą Wandy Wasilewskiej, prywatnie córki przyjaciela Józefa Piłsudskiego, stworzyli własny ośrodek polityczny, który potem przekształcił się w Związek Patriotów Polskich. Dołączył do nich pułkownik Zygmunt Berling – dawny żołnierz Legionów, odznaczony oficer, który zwolnił się z wojska niedługo przed wojną w wyniku skandalu obyczajowego. W czasie wojny postanowił nawiązać kontakt z komunistami, sam jednak nie został zwolennikiem marksizmu-leninizmu. Chciał jednak tworzyć polską dywizję, która ruszyłaby do walki z Niemcami, i wejść do polityki.
Dywizja powstała ostatecznie w maju 1943 roku w Sielcach nad Oką. Otrzymała nazwę 1. Dywizji Piechoty oraz patrona – narodowego bohatera Tadeusza Kościuszkę. Żołnierzami byli ci, którzy „nie zdążyli do Andersa”. W obozie dano im polskie mundury według przedwojennego kroju, zorganizowano kapelana i modlitwy, wszędzie eksponowano patriotyzm i polskość. Orzeł Biały (tzw. „piastowski”, zwany czasem „kuricą”) nie miał co prawda korony, nie był jednak czerwoną gwiazdą. Komunizmu, mimo zależności od ZSRR, w tym wszystkim było niewiele – raczej demokracja, ludowość i plany przyszłych reform. Jednocześnie, jak już wspomniano, armia ta była całkowicie zależna od Armii Czerwonej, o czym świadczy fakt, że oficerami w większości byli żołnierze radzieccy, początkowo polskiego pochodzenia, później zaś Rosjanie, którzy często nie mówili po polsku. Jednocześnie stanowiska oficerów politycznych (oświatowych) zajęli w większości starzy komuniści, którzy nie mieli nic wspólnego z wojskiem (byli tzw. oficerami bez stopni), stali jednak na straży właściwych nastrojów politycznych i zajmowali się propagandą.
Ostatecznie we wrześniu dywizja wyruszyła na front i w październiku weszła do boju. Miała, wraz z dwoma innymi dywizjami radzieckimi, wziąć udział w ofensywie w ramach operacji orszańskiej. Celem oficjalnym było przełamanie obrony niemieckiej. Faktycznie atak ten miał charakter pozorowany, wiążący siły wroga.
Polacy nie wiedzieli o tym, jaką rolę mają spełniać. Sąsiadujące oddziały były wytrzebione i słabe. Artyleria przed bitwą strzelała o wiele krócej niż pierwotnie planowano, nie niszcząc linii wroga. Teren był podmokły i pagórkowaty, a oddziały nieostrzelane. Dodatkowo, zgodnie z radziecką sztuką wojenną, starano się atakować frontem, często wysyłając oddziały na „rozpoznanie bojem” – chodziło o to, by Niemcy strzelając do pierwszego oddziału, ujawnił swoją obronę. Z życiem żołnierskim mało kto się liczył.
Mimo tych trudności Polacy z całym zapałem wykonali zadanie. Przełamali pierwszą linię obrony i podjęli zażartą walkę z Niemcami w rejonie Połzuchów i Trygubowej (wieś Lenino znajdowała się z boku, jej nazwę wykorzystywano propagandowo). Ponosili duże straty, dowódcy popełniali błędy, byli nawet żołnierze, którzy woleli oddać się do niewoli. Dla wielu bitwa, często pierwsza w życiu, okazała się piekłem. Po dwóch dniach walki natarcie przerwano. Wielu Polaków zginęło lub zostało rannych. Walczyli jednak z całego serca, chcąc bić Niemców. Nie zdawali sobie sprawy, że w przyszłości ich trud będzie oceniany przez pryzmat polityki.
Tomasz Leszkowicz