----- Reklama -----

Rafal Wietoszko Insurance Agency

25 października 2022

Udostępnij znajomym:

Trwa pobieranie wersji audio...

„Uważam, że wszystko jest polityczne i jako takie powinno dotyczyć nas wszystkich. Autorzy, którzy twierdzą, że w swojej pracy nie zajmują się polityką, są naiwni, bo nawet to jest postawą polityczną” – Elena Poniatowska.

Magda Melnyk w swej książce „Meksyk, moja miłość – Historia Eleny Poniatowskiej” stawia nas w powiewie tego, co zadziwiająco bliskie w swoim oddaleniu. Żeby dotknąć tej nieokreśloności, nie wystarczy rzecz jasna zdumieć się polskim pochodzeniem Poniatowskiej, kultowej i ikonicznej postaci literatury meksykańskiej, ale trzeba raczej, udając się w labirynty samotności, nauczyć się widzieć jaśniej, w zachwyceniu.

Dlaczego? Literatura meksykańska jest nadzwyczajnie pokomplikowana w swej tematycznej złożoności, tak samo jak zawęźlone są historyczne zawirowania tego kraju, którego nie można w żaden sposób zdefiniować i zamknąć w prostych i jednoznacznych formułach. Ta sama niemożność dopada nas w poszukiwaniu zagubionej w tłumaczeniu, meksykańskiej tożsamości. Jakim cudem? Odpowiedź na to pytanie może wychynąć na nas w Labiryncie samotności Octavio Paz’a (El laberinto de la soledad), który wciąga nas w zatrważający dyskurs sprzed lat, a jakby napisany wczoraj. Dlaczego zatrważający? Bo budzący bojaźń i drżenie? Być może, ale przede wszystkim otwiera nas ten tekst na nowe/stare postrzeganie tego, kim w istocie jesteśmy, a co zupełnie niezwykłe i szalone, nie nakłada się Labirynt samotności jedynie na Meksyk i Meksykanów, ale równie dobrze dopasowuje się do innych, w tym także do nas Polacos. Jakim cudem? Otóż cudem zatrwożenia powszechnością historii okrucieństw, w tym nade wszystko absurdem bezsensownych wojen i powstań, którymi ładuje się patriotyczne łgarstwa. Wspólną trwogą napełnia nas też fatalne podobieństwo lokujące się w nadzwyczaj mocnej pobożności katolickiej, która jest potrzebna, ale rozumu raczej nie zastąpi. Tych, mniej lub bardziej niepokojących, a przecież zbieżnych, analogii jest sporo. Dotyczą one nie tylko sfery społecznej, historycznej czy religijnej, ale też politycznej, co daje niesamowity efekt w zestawieniu doświadczeń istnienia zideologizowanego dla Mexicanos i Polacos.

„Żyję w rytmie mojego kraju i nie mogę stać na uboczu. Chcę tu być. Chcę być jego częścią. Chcę być świadkiem. Chcę iść z nim ramię w ramię. Słyszeć go coraz więcej, kołysać go, nosić jak medalik na piersi. Aktywizm jest stałym elementem mojego życia, choć potem boleję, że nie napisałem „swoich rzeczy”. Literatura świadectw dostarcza dowodów na wydarzenia, które ludzie chcieliby ukryć, potępić, a zatem jest polityczna i jest częścią kraju, w którym wszystko pozostaje do zrobienia i udokumentowania” - ta nadzwyczaj wyrazista deklaracja autorska lokuje prozę Poniatowskiej w horyzoncie świata tu i teraz, co oczywiście nie znaczy, że tu i teraz określa wyłącznie to, co obecne.

Elena Poniatowska jest pisarką meksykańską z francusko-polskimi korzeniami. Może właśnie dzięki tak pokomplikowanej biografii, doskonale rozumie dwoistość, nieuchwytność i tajemnicę ludzkiego istnienia. Nadzwyczajność postaci z jej książek wynika w prostej linii z przekonania, że człowiek w swej istocie zawieszony jest pomiędzy tym, co jest i tym, co wydaje mu się, że jest. Jej bohaterowie żyją w ułudzie, że bycie (istnienie) jest realnością.

Poniatowska genialnie potrafi wprowadzić czytelnika w meandry relacji między kobietą i mężczyzną. Jej powieści są wręcz niebywale nastrojone na to, co stanowi o sensie i bezsensie wzajemności. Bycie, czy raczej współistnienie jest dla Poniatowskiej tematem fundamentalnym. To właśnie w układzie JA – TY realizują się jest historie, które genialnie opowiada, wykorzystując losy postaci rzeczywistych.

Jeśli przyjrzymy się tylko dwu jej tekstom, to nietrudno zauważyć, że w szczególności fascynują Poniatowską kobiety Diego Rivery. Ten potężny, zwalisty i dla wielu po prostu nadzwyczajnie brzydki mężczyzna, słynął z zaskakującej umiejętności przyciągania kobiet. Nie było to jakkolwiek zwykłe ich uwodzenie, Rivera tego nie robił, on rzucał na nie urok, on jest zaczarowywał, a nade wszystko to one szalały za nim i na jego punkcie.

W niebywale misternie skonstruowanej książce „Kochany Diego, całuję cię Qiela” (Querido Diego, te abraza Qiela) – autorka dyskretnie tchnie na czytelnika powiewem ułudy. Pozwala nam na życie w złudzeniu, a wszystko to dzięki wykreowaniu świata przedstawionego w listach, które są imaginacją, które nigdy nie powstały i które są magiczną kreacją literacką.

„Kochany Diego, całuje Cię Quiela” to parę dosłownie listów, które Angelina Biełowa (Angelina Beloff) pisze do Diego Rivery po tym, jak ten ją zostawił w Paryżu na pastwę przeszłości. Niesamowity pomysł stworzenia korespondencji między wielkimi osobowościami zasadza się na tragicznym zapętleniu uczuciowym, z którego nie ma i nie może być wyjścia. Angelina pisze do Diego, ale ten milczy. Nigdy nie pojawia się nawet cień odpowiedzi. Ani jedno słowo nie pada z ust adresata listów. Korespondencja ma tylko i wyłącznie wymiar jednokierunkowy, co buduje niesamowite napięcie, ocierające się bojaźń i drżenie. Dialog ma charakter monologu, rozmowa jest pozorem. Angelina zwraca się do Diego, bo uległa ułudzie złudzenia, że możliwe jest porozumienie między dwojgiem bliskich sobie ludzi. Nie wierzy, a raczej nie chce przyznać, że żyje złudzeniem. Ten pełen bólu dramat złudnego oczekiwania na odpowiedź, dramat odrzucenia i zapomnienia Poniatowska przeistacza w cud odkrywania ułudy, jako źródła cierpienia. Jej niebywała zdolność do balansowania na granicy świata realnego i fikcyjnego czyni ten niewielki zbiór listów tekstem zadziwiającej, ulotnej autentyczności i wiarygodności.

Co ciekawe, w powszechnej świadomości kulturowej świata zaistniała jedynie Frida Kahlo, natomiast mało kto słyszał o Biełowej, czy drugiej żonie Rivery - Marii Guadelupe Marin Preciado. To właśnie tej ostatniej poświęciła swą kolejną książkę Elena Poniatowska. Ta niesamowita biografia zatytułowana „Jedyna w swoim rodzaju” (Dos veces unica) pozwala nam dostrzec Riverę i świat jego przeżyć z zupełnie nieznanego dotąd punktu widzenia. Lupe Marin to przeciwieństwo łagodnej i cichej Biełowej, a także artystycznie oraz politycznie zaangażowanej Fridy. Co niezwykłe, Frida i Lupe znały się i były ze sobą w kontakcie. Ich doświadczenia pokazują, iż życie jest znacznie bardziej skomplikowane i niezwykłe, niż to się nam wydaje.

Lupe Marin to kobieta o niespotykanym impecie życiowym, sile i potrzebie realizacji swoich postanowień z jednej strony, a drugiej to osobowość traumatyczna i głęboko pomieszana. Jej decyzje dotyczące dzieci czy relacja z drugim mężem mogą być wstrząsające dla czytelnika, który nie przepada za klinicznymi przypadkami z praktyki terapeutycznej doktora Zygmunta Freuda. Jest bowiem coś głęboko poruszającego w historii życia Lupity, która nigdy nie przepracowała traumy dzieciństwa, co być może przeniosło się na dramat bliskich jej osób, z którymi miała toksyczne relacje. Nie zmienia to jednak faktu, iż można się zastanawiać, czy właśnie ta nieugiętość w pielęgnowaniu swoich „szajb” i wszelakich freudyzmów nie uczyniła z niej kobiety ze stali, którą Rivera nie tylko jako jedyną poślubił w kościele, ale do tego wszystkiego prosił, by za niego wyszła ponownie, gdy zmarła Frida.

Kontynuacja za tydzień

Zbyszek Kruczalak

----- Reklama -----

KD MARKET 2025

----- Reklama -----

Zobacz nowy numer Gazety Monitor
Zobacz nowy numer Gazety Monitor