Pisałem w ubiegłym tygodniu o śnie, jako czynności kompletnie nieużytecznej z punktu widzenia współczesnego marketingu. Śpisz to znaczy nie kupujesz, a jeśli nie kupujesz, to twoje istnienie jest zbędne, można je wziąć w nawias. Znaczysz, jeśli konsumujesz, a jeśli tego nie robisz, to jesteś nikim. Cóż zatem dziwnego, że mamy kłopoty ze snem i śnieniem. Kto by nie wpadł w bezsenność, zdając sobie sprawę, że jest bezużyteczny, kompletnie niepotrzebny?
„Śpiącemu człowiekowi nie można nic sprzedać. Dlatego z punktu widzenia ekonomii sen jest nieopłacalny. To ostatnia granica człowieczeństwa, która broni nas przed zalewem konsumpcji” (z: P. Wilk, Miasta bezsenne, w: Przekrój nr 1, 2018)
Warto zatem przyjrzeć się temu, co może sprawić, że będziemy lepiej spali i interesująco śnili, odgradzając się tym samym od zalewu rzeczy, których kupno ma nam dać szczęście i które podobno są nam niezbędne do życia (tak przynajmniej sądzą specjaliści od marketingu). Nie dajmy się zwariować! Spanie to przecież ostatnia deska ratunku przed szaleńcami zarządzającymi bezwzględnym kapitalizmem wiecznego zysku. Śpijmy więc dużo i dobrze na przekór temu, co w nas wmawiają reklamy i oddajmy się rozkoszom śnienia!
Pisze o tym, między innymi, Nick Littlehales, który dzieli się swoją wiedzą na temat tego, jak spać, by dobrze się wyspać w swej bestsellerowej książce, zatytułowanej „Śpij dobrze – mit 8 godzin snu, potęga drzemki i nowy plan regeneracji ducha i ciała”:
„Jedną trzecią życia spędzamy w łóżku. Ale czy wiemy, jak sprawić, by nasz sen skutecznie regenerował nasze siły, porządkował myśli, uspokajał rozbujane w ciągu dnia emocje? Większość z nas nie zwraca uwagi na niespokojne noce, ciągnąc kolejny dzień na koktajlu z kofeiny i cukru. A przecież jakość wypoczynku wpływa na nasz nastrój, motywację, umiejętność podejmowania decyzji, determinuje wydajność w pracy i w domu. Nick Littlehales, „guru od snu”, w przełomowej książce odkrywa swoje metody, które pomogły wysypiać się gwiazdom sportu. Teraz możemy skorzystać z nich wszyscy. Jak programować własny cykl snu? Jaka jest optymalna temperatura w pomieszczeniu? Jaka pościel jest najlepsza? Dlaczego drzemki są rzeczywiście dobre dla organizmu? Ucz się od najlepszych, żyj szczęśliwie i… śpij dobrze!”
Pogrążeni we śnie nie kupujemy. Może zatem spać więcej, żeby kupować mniej? Ale po co? Przecież kochamy robić zakupy, uwielbiamy mieć więcej i więcej – jakoś musimy przecież zapychać tę wewnętrzną, obezwładniającą pustkę i zatrważającą samotność. Kierujemy całą naszą energię na udawaniu, że tak nie jest – że nie jesteśmy pogubieni i pełni wewnętrznego niepokoju, że boimy się być sobą. Koncentrujemy raczej naszą aktywność na przekonywaniu siebie i innych, że jesteśmy zajęci, że nie mamy czasu, że musimy coś zrobić, coś kupić z kimś się spotkać, coś załatwić. Patrzymy bez przerwy w ekrany elektronicznych gadżetów, ulegając złudzeniu, że jest tam coś sensownego, coś co pozwali nam poczuć się dobrze, wiedząc jednocześnie, że jest tam tylko ta sama pustka i taka sama samotność, jakie nosimy w sobie.
Co trzeba zrobić, by wyzwolić się z tej udręki? Idziemy na zakupy! To one dają nam, wprawdzie chwilowe, ale zawsze jakieś, poczucie przyjemności. Oczywiście działa to jak narkotyk , czyli skutecznie, ale na krótką metę, Żeby utrzymać efekt, musimy stale zwiększać dawki. Wpuszczamy się satem w zaklęty, czy może raczej przeklęty krąg, z którego trudno się wydostać, a jedynym rzeczywistym efektem zakupoholizmu są (w dużej mierze nieużyteczne) rzeczy, który zaśmiecają nasze otoczenie.
Warto się nad tym zastanowić, szczególnie w momencie przeglądania swoich szaf, garaży, strychów, piwnic, schowków i wszelkich innych miejsc naszych domów czy mieszkań, zagraconych rzeczami. Jest taki użyteczny termin, angielskiego pochodzenia, „stuff”, którego używamy nieustannie, a który znakomicie oddaje sens tego wszystkiego, co kupiliśmy w swym życiu, za ciężko zarobione pieniądze. Kupić i mieć „stuff” to próbować zapełnić pustkę, szukać spełnienia i szczęścia. Jak się jednak okazuje, do szczęścia nie potrzeba nam wcale tak znowu wiele. Jak pisze Zygmunt Bauman w „Sztuce życia”:
„…już 18 marca 1968 roku, w ogniu kampanii prezydenckiej, Robert Kennedy namiętnie atakował rzekomą zależność między poziomem szczęścia obywateli, a wskaźnikami wzrostu PKB:
Przy obliczaniu PKB jako czynniki wzrostu bierze się pod uwagę zanieczyszczenie powietrza, reklamy papierosów i karetki pogotowia jadące do ofiar wypadków na autostradach. PKB uwzględnia koszty systemów ochrony instalowanych w celu strzeżenia naszych domów oraz zabezpieczenia więzień, w których przetrzymujemy przestępców włamujących się do naszych mieszkań. Do wzrostu PKB przyczynia się niszczenie lasów sekwoi, na miejscu których powstają rozrastające się chaotycznie miasta. Jego wskaźniki poprawia produkcja napalmu, broni nuklearnej i pojazdów opancerzonych, używanych przez policję do tłumienia zamieszek na ulicach. Uwzględni on […] programy telewizyjne, które gloryfikują przemoc, aby producenci zabawek mogli sprzedawać dzieciom swoje produkty.
Jednocześnie wskaźniki PKB nie odnotowują stanu zdrowia naszych dzieci, poziomu naszego wykształcenia ani radości, jaką czerpiemy z naszych zabaw. Nie mierzą piękna naszej poezji ani trwałości naszych małżeństw. Nie mówią nam nic na temat jakości naszych dyskusji politycznych ani prawości naszych polityków. Nie biorą pod uwagę naszej odwagi, mądrości i kultury. Milczą na temat poświęcenia i oddania dla naszego kraju. Jednym słowem, wskaźniki PKB mierzą wszystko oprócz tego, co nadaje sens naszemu życiu.” [Sztuka życia, Z. Bauman s.13]
Podobnie o ułudzie kupowania szczęścia w sklepie piszą także Luc Fery i Claude Capelier w książce „Filozofia, najpiękniejsza historia”:
„…wielkie pytanie, jakie stawiają ekolodzy w ślad za krytyką świata techniki, dotyczy raczej tego, w jakiej mierze postęp ten jest jeszcze postępem. Czy naprawdę wydaje się nam, że będziemy bardziej wolni i bardziej szczęśliwi, jeśli nasze telefony komórkowe będą miały więcej pamięci i więcej pikseli niż w ubiegłym roku?” (s.337)
Wygląda na to, że to nie my sami decydujemy o naszym życiu, ale robią to za nas rzeczy, które kupiliśmy kiedyś, a które teraz wymagają od nas różnych działań (dodatkowej pracy, pożyczek, itd.), by je nie tyko utrzymać, ale przede wszystkim, by nie pogrążyły nas one w długach, sądowych procesach i windykacyjnym horrorze. To sprawia, że żyjemy w nieustannym niepokoju.
Jak zatem nauczyć się nie bać i przywrócić swemu życiu odpowiednie proporcje? Jak bronić się przed, coraz agresywniejszym, marketingiem i nie poddać wszechobecnemu szaleństwu posiadania, bogacenia się, zysku i postępu za wszelką cenę?
Jak piszą autorzy fascynującej „Filozofii – najpiękniejszej historii”:
„W świecie ogarniętym kryzysem, który z właściwą globalizacji logiką totalnej konkurencji wydaje się pędzić na oślep tak, że nikt, ani szefowie wielkich mocarstw, ani prezesi międzynarodowych koncernów, nie jest w stanie uchwycić jego kursu […] Pragnienie, żeby wyrwać się z sytuacji, w której czujemy się, że zostaliśmy wydziedziczeni z własnego przeznaczenia, jest tym bardziej silne, że tradycyjne ideały, wielkie teksty (duchowe, patriotyczne czy rewolucyjne), które inspirowały nas w kierowaniu naszym życiem i sublimowaniu go, skonfrontowane z rzeczywistością, na którą nie mają już żadnego wpływu, w dużej mierze straciły moc przekopywania”. (z przedmowy)
Na szczęście mamy książki, a tam możemy znaleźć sugestię, że „Minimalizm daje radość”. Czyli nie więcej, ale mniej? Naprawdę?
Kontynuacja w przeszłym tygodniu.
Zbyszek Kruczalak