Ci z Państwa, którzy czytali mój artykuł bądź słuchali podcastu na temat Harvey'a Weinsteina, wiedzą jaki jest mój stosunek do tego typu padalców. Zaczynam jednak mieć problem ze zrozumieniem tego wręcz tsunami oskarżeń, którym zalewają nas media przez ostatnie tygodnie. Nie ma chyba dnia, aby kolejna osoba nie ujawniła tego, że była kiedyś, przez kogoś, molestowana. No właśnie – kiedyś…
W pierwszym rzędzie należy wyjaśnić sobie parę pojęć. Jest zasadnicza różnica między molestowaniem seksualnym, a szykanowaniem seksualnym. Molestowanie to kontakt fizyczny o podłożu seksualnym, podczas kiedy szykanowanie (harassment) dotyczy kontaktu werbalnego, lub jakiegoś na odległość – na przykład wysyłanie zdjęć o tematyce seksualnej, czy podrzucanie komuś prezerwatyw na biurko.
Molestowanie seksualne jest karalne z Kodeksu Karnego, natomiast szykanowanie seksualne jest domeną prawa cywilnego. Innymi słowy – za molestowanie seksualne można pójść siedzieć, za szykanowanie – zostać wyrzuconym z pracy lub zapłacić wielomilionowe odszkodowanie.
W prawie amerykańskim istnieje pojęcie przedawnienia. Chodzi o to, że jest określona ilość czasu od momentu zajścia, w którym trzeba to zgłosić na policję. W przypadku stanu Illinois, dorosła osoba poszkodowana molestowaniem seksualnym ma 2 lata na zgłoszenie tego zajścia na policję. Osoby niepełnoletnie w czasie popełnienia przestępstwa mają czas do osiągnięcia 21 roku życia. Podobne prawo istnieje we wszystkich stanach. Z tego między innymi powodu próba założenia sprawy przez Corey Feldman w Kalifornii spełzła na niczym.
Inaczej ma się sprawa szykanowania seksualnego. W związku z tym, że jest to traktowane jako sprawa cywilna, nie istnieje tutaj statutowy okres przedawnienia. Teoretycznie, po 40 latach ktoś może nagle zarzucić komuś, że gdzieś tam, kiedyś tam, coś takiego miało miejsce. I tutaj jest pies pogrzebany. Wydaje się mi bowiem, że coraz częściej tego typu zarzuty są stawiane jedynie po to, aby zniszczyć komuś karierę czy stanowisko społeczne – generalnie, zniszczyć życie. Tym bardziej, że dotyczy to czasami zachowania, które w swej naturze nie było zaskakujące, czy nietypowe – jak chodzenie na randki, wysyłanie kwiatów, wyznania miłosne.
Jak bowiem inaczej można zinterpretować fakt, że po 38 latach pewna kobieta, która wówczas miała 17 lat, oskarża nagle nowo nominowanego kandydata na senatora, że ten całował ją, i dotykał ją przez stanik i majtki? Przez 38 lat była w takiej traumie, że nie mogła się zdobyć na odwagę? Wątpliwe. A raczej niemożliwe. Studiowałem psychologię kryminalną i mogę autorytatywnie powiedzieć, że tego typu wydarzenia nie kwalifikują się do “suppressed memory syndrome”, czyli zespołu przytłumionej pamięci. Nawet biorąc pod uwagę relatywnie młody wiek, uwarunkowania środowiskowe, czy subiektywną wagę wydarzenia – nic z tego nie usprawiedliwia milczenia o zdarzeniu przez prawie 40 lat. Rozpoznaje ten fakt nasze prawodawstwo, i właśnie dlatego ma tak zwane okresy przedawnienia.
Jasna sprawa, że jeżeli ktoś staje się obiektem niechcianych zachowań seksualnych, to należy to jak najszybciej zgłosić do odpowiedniego miejsca. W przypadku molestowania jest to policja czy prokuratura, w przypadku szykanowania – wydział personalny w biznesach prywatnych, lub Equal Employment Opportunity Commission w wypadku agencji rządowych. Każda zwłoka jest i będzie interpretowana na niekorzyść osoby zgłaszającej to zajście. Natomiast jest zachowaniem najniższego rodzaju wykorzystywanie tego rodzaju oskarżeń do rujnowania komuś życia. Żaden sąd nie weźmie tego typu rewelacji poważnie. Oczywiście, zdaję sobie sprawę, że nie chodzi tutaj często o dochodzenie jakiejś sprawiedliwości, ale właśnie o taką manipulację. Jest to tym bardziej ohydne, że dewaluuje być może podstawne skargi prawdziwych ofiar takiego zachowanie, które z tych czy innych względów nie poinformowały policji o zajściu w jakimś racjonalnym okresie czasu. Wykorzystując tego typu zarzuty dla celów osobistych czy politycznych nie pomaga prawdziwym ofiarom tego ohydnego zachowania.
Jest jeszcze jedna sprawa. Jednym z podstawowych założeń prawodawstwa amerykańskiego jest założenie niewinności oskarżonego, dopóki nie udowodni mu się zarzuconego czynu. Nie żyjemy (już) w kulturze, która pozwala na linczowanie, czy kamieniowania kogoś tylko dlatego, że ktoś komuś coś zarzucił. Jak przystało na cywilizowane społeczeństwo, powinniśmy spokojnie wysłuchać obu stron, przeanalizować dowody rzeczowe, przesłuchać świadków, i dopiero wtedy wydać swoją opinię lub wyrok. Niestety, wygląda na to, że w dobie natychmiastowej gratyfikacji i ogólnego pędu (zazwyczaj donikąd), nie przejmujemy się za bardzo tymi krokami. Podejmujemy często decyzje na podstawie emocji, które są generowane sensacyjnymi nagłówkami czy wypowiedziami komentatorów telewizyjnych. Bardzo często nie zdajemy sobie sprawy z tego, że jesteśmy manipulowani przez ludzi, którzy nie przedstawiają nam prawdy, ale dla swoich ukrytych celów ideologicznych, podsuwają nam pseudo-fakty i tysiące opinii, które mają na celu służyć realizacji ich światopoglądu.
Te nagonki na polityków, czy tak zwanych ludzi publicznych, przy zastosowaniu oskarżeń o niemoralne zachowanie, są tak stare jak świat. Tyle tylko, że dawniej nie rozprzestrzeniało się to tak szybko, i nie zachęcało do tak szybkiego reagowania. W obecnych czasach wręcz wymaga się od nas zajęcia natychmiastowego stanowiska w danej sprawie, a jeszcze lepiej – natychmiastowego odcięcia się od takiej osoby. Jest fascynujące, że zwolennikami takiego zachowania są ci sami ludzie, którzy potrafią latami grzebać w aktach sądowych, starając się udowodnić niewinność skazańca oczekującego na karę śmierci. Ale kto powiedział, że lewacki światopogląd jest logiczny…
Marcin Vogel
Marcin Vogel jest chicagowskim policjantem, wykładowcą na Akademii Policyjnej. Ma tytuł Master of Art z psychologii. Występuje w audycji "Kwadrans Policyjny" w środy o 16:45 na Polskim FM, prowadzi audycję radiową "Sprawa dla policjanta" w czwartki o 17:25 na 1080 AM oraz podcasty "Marcin Vogel prezentuje" na YouTube.