Zadziwiający tytuł biorąc pod uwagę „czyhające potwory” w kontekście tego, co działo się w amerykańskich kinach. Jakie potwory i co działo się w owych kinach? Otóż działo się mnóstwo i to od samego początku, gdy tylko nauczono się puszczać fotografie w ruch, a potem je udźwiękowić.
Maciej Jarkowiec napisał rzecz niebywałą. Nie tylko błyskotliwą i zachwycająco erudycyjną i ale nade wszystko niesamowicie pasjonującą. Czyta się ten esej-reportaż w zachwyceniu. To tylko mała próbka stylu autora:
„Facet nazywa się Martin Scorsese. Wychował się w Little Italy, włoskiej enklawie na Manhattanie, pośród księży i gangsterów, kilka kroków od kwartału, po którym z kumplami z gangu bujał się De Niro. Dziadkowie Scorsesego przybyli z Sycylii. Rodzice pracowali w szwalniach i amatorsko uprawiali aktorstwo. Zabierali Marty’ego do kina. Był mały, cherlawy, dostawał wciry od starszego brata, chorował na astmę, miał alergię na zwierzęta, nie uprawiał sportów, nie szlajał się, nie uganiał za dziewczynami, tylko oglądał filmy i marzył, że kiedyś będzie je kręcił. Ale Hollywood było daleko, a kościół tuż za rogiem, więc po szkole średniej wstąpił do seminarium”.
Ale zanim amerykańskie kino dopracowało się jednej ze swych niepodrabialnych ikon, czyli Martina Scorsese, działo się w nim niebywale dużo i bardzo intensywnie. Maciej Jarkowiec zaczyna swą opowieść od samego początku, czyli od chaosu, z którego dopiero wyłonił się fenomen ruchomego obrazu, a wyłonił się parę lat wcześniej, niż zrobili to słynni bracia w Paryżu, którzy wypuścili robotników z fabryki w roku 1895 i to w istocie dzięki wynalazkowi Edisona z roku 1891:
„Thomas Edison zaprasza Muybridge’a do West Orange – dyskutują o technicznych możliwościach produkowania ruchomych obrazów. W październiku 1888 roku Edison składa wniosek o zabezpieczenie patentu na nieistniejące jeszcze urządzenie, które „uczyni dla oka to, co fonograf uczynił dla ucha”. Zadanie powierza swojemu najbardziej utalentowanemu człowiekowi, młodemu wynalazcy przybyłemu z Anglii Williamowi Dicksonowi. Przełom następuje, kiedy Dickson zakupuje od firmy Eastman Kodak duże ilości jej najnowszego produktu – plastikowej taśmy pokrytej światłoczułym celuloidem nazwanej filmem. Taśma Kodaka ma 70 mm szerokości. Dickson przecina ją wzdłuż na pół, bo taki format bardziej pasuje do projektowanego urządzenia. Dziurkuje krawędzie, tak aby film mógł się przesuwać w maszynie. Powstaje 35-milimetrowa perforowana taśma filmowa.
Jesienią 1891 roku z zakładów Edisona wychodzą pierwsze modele kinetografu – kamery filmowej – i kinetoskopu – maszyny do wyświetlania filmów. Gdy Dickson pracuje nad ulepszaniem technologii, w kompleksie w West Orange wyrasta kryty papą budynek bez okien. Ma otwierany dach i ustawiony zostaje na obrotowej platformie, co umożliwia całodniowy dostęp światła słonecznego, regulowanie jego kąta i natężenia. Pierwsze studio filmowe na świecie dostaje nazwę Black Maria, Czarna Maria. Tak samo mówi się na wozy policyjne. W styczniu 1893 roku do studia wchodzi pracownik Edisona Fred Ott”.
Ale to tylko dobrego początki, bo już w roku 1901 mamy sytuację idealnie wpisującą się w tytuł książki – otóż możemy dotknąć potwora i to niekoniecznie z bulwarów i wcale nie chodzi o to, co zrobił Leon Czołgosz, ale o to, jak można wykorzystać to, co zrobił – i tu właśnie rodzą się owe potwory epatowania zbrodnią, naocznością cierpienia i zbrodni. Nie jest to wprawdzie rzecz w żaden sposób nowa dla zaspokojenia pożądań gawiedzi, która zawsze z przyjemnością obserwowała publiczne biczowania, głów ścinania i wszelkie inne formy egzekucji, ale film w niewyobrażalny wcześniej sposób, upowszechnił te sytuacje, czyniąc je ogólnie dostępne, a ponieważ oglądanie okropności budzi zawsze niezdrowe zainteresowanie, to można na tym robić pieniądze, a film to kasa, jak zresztą wszystko w Ameryce.
Jak pisze Maciej Jarkowiec:
„Proces Leona Czołgosza rozpoczął się 23 września 1901 roku w największej sali budynku sądu w Buffalo. Oskarżony został wprowadzony w podwójnym kordonie policji, przykuty kajdankami do dwóch najbardziej rosłych funkcjonariuszy. Był schludnie ubrany, uczesany, ogolony, pod muchą, w wypolerowanych butach. Na policzku widać było bliznę po ciosie Fostera. Wśród publiczności siedział brat Leona Waldek.
Prokurator Thomas Penny miał narzędzie zbrodni, zeznania oskarżonego, naocznych świadków. W mowie końcowej wyraził potępienie dla przybyszów zalewających Amerykę. Nie wspomniał, że Leon Czolgosz był Amerykaninem urodzonym w Detroit, a on sam kilka lat wcześniej przybył do nowej ojczyzny z Anglii. Ława przysięgłych obradowała przez dwadzieścia pięć minut. Leon przyjął wyrok ze spokojem. Dwa dni później przewieziono go do więzienia w Auburn, jedynego na terenie stanu Nowy Jork, w którym znajdowało się krzesło elektryczne. Zanim skazaniec tam dotarł, Thomas Edison rozmawiał z naczelnikiem o warunkach sfilmowania egzekucji”.
W rezultacie zrobiono to w niezwykle poetycki sposób, budując nastrój grozy powoli, ale bardzo konsekwentnie, nieomalże jak u Hitchcocka:
„Rozjaśnienie. Panoramiczne ujęcie miasteczka Auburn: dymią kominy, przejeżdża skład towarowy, przechodzi ubrana na czarno kobieta, drzewa wzdłuż ulicy są już nagie – egzekucja odbyła się o poranku 29 października 1901 roku – wyłaniają się więzienne mury. Skazaniec stoi w celi, trzymając dłonie na kratach. Jeden strażnik wyprowadza więźnia, trzech innych czeka przed celą. Skazaniec się nie wyrywa. Zostaje przeprowadzony do sali egzekucji. Potyka się o podest, na którym stoi krzesło elektryczne. Czterech mężczyzn przygląda się, jak strażnicy zapinają więźnia w krześle. Kat sprawdza elektrody. Naczelnik daje sygnał do opuszczenia dźwigni. Morderca trzykrotnie sztywnieje i opada na siedzenie. Naczelnik i lekarz sprawdzają puls, przykładają stetoskop do serca. Naczelnik kiwa twierdząco głową do kamery. Wyciemnienie […]
„Edison nie dostał zgody na filmowanie w więzieniu. Edwin Porter wymyślił, aby nakręcić panoramę murów, a resztę odtworzyć w studiu. Czolgosza zagrał drugi operator George Fleming. Amerykanie nie mieli o tym pojęcia, myśleli, że oglądają prawdziwą egzekucję.
Waldek Czołgosz kilkukrotnie przyjeżdżał do Auburn i prosił o wydanie ciała brata. Naczelnik odmawiał, powołując się na przepisy. Prawda była inna: wnętrze trumny Czołgosza nasączono kwasem siarkowym, aby zamachowiec zniknął”.
Jeszcze dramatyczniej wyłażą w historii amerykańskiego kina potworności w kultowym dziele D.W. Griffitha, Narodziny narodu – rzecz niebywała, niesłychana, praktycznie kompletnie zapomniana, bo kto ogląda Narodziny narodu, a nawet, jeśli to robi, z łatwością może umknąć mu kontekst tego kinematograficznego fenomenu z początku XX wieku. W czym rzecz?
Kontynuacja za tydzień.
Wszystkie cytaty, jeśli nie zaznaczono inaczej, za:
Na bulwarach czyhają potwory, Filmowa historia Ameryki; Maciej Jarkowiec, wyd. Agora, 2024, s. 375
Zbyszek Kruczalak
www.domksiazki.com