„Z naszych badań wynika, że geny […] zachowują pamięć swoich przeszłych doświadczeń – twierdzi dr Jamie Hacket z Uniwersytetu w Cambridge.” (s.47)
***
„Wszyscy rodzice zadają swoim dzieciom ból. Nie da się tego uniknąć. Problemem nie jest to, co zrobili nam rodzice, problemem jest to, że nie potrafimy się od tego odkleić.” (s. 138)
***
„Gdy cierpienie nas przytłacza, musimy wreszcie zadać sobie pytanie: czyje uczucie tak naprawdę przeżywam?” (s. 112)
***
„Biolodzy ewolucyjni potwierdzają tezę, że dwie trzecie neuronów ciała migdałowatego zajętych jest poszukiwaniem zagrożenia. Dlatego bolesne i przerażające zdarzenia są łatwiej przechowywane w pamięci długotrwałej, niż te przyjemne. Naukowcy nazywają ten mechanizm prymowaniem negatywnym (negativity bias). Mechanizm ten jest konieczny, ponieważ przetrwanie zależy od umiejętności uniknięcia niebezpieczeństwa. Umysł jest jak rzep, kiedy chodzi o negatywne doświadczenia, twierdzi neuropsycholog Rick Hanson, i jak teflon, gdy chodzi o pozytywne”. (s.105)
***
„Możemy kształtować nasze geny, które następnie kształtują anatomię naszego mózgu” (s.76)
***
„Nie możesz zmienić swojego DNA, twierdzi Rachel Yehuda, ale jeżeli zmienisz sposób jego funkcjonowania, wyjdzie na to samo.” (s.76)
***
„Zdaniem Churcha, kiedy medytujemy, zwiększamy obszary mózgu produkujące szczęście.” (s.75)
***
Wszystkie te cytaty pochodzą z książki „Nie zaczęło się od ciebie” Marka Wolynna”, która rozpracowuje tezę o wielopokoleniowym dziedziczeniu traumy. Jak twierdzi autor nic nas nie uchroni przed jakąś formą cierpienia, która wcześniej czy później nas dopadnie. Nawet najtroskliwsi rodzice, separujący swe dzieci od „wszystkiego złego” tego świata, nigdy nie będą w stanie idealnie wyczyścić swoich plemników i komórek jajowych z tego, co w nich zagnieździli ci, którzy urodzili się w naszej rodzinie przed nimi. Trauma międzypokoleniowa jest stwierdzonym i naukowo potwierdzonym elementem naszej osobowości, która może przejawiać się w nieskończonej ilości wersji wszelakich problemów, które nas trapią, wyniszczają, a często po prostu nie pozwalają funkcjonować normalnie w relacjach ze sobą i innymi.
Mark Wolynn prowadzi nas w swej książce „Nie zaczęło się od ciebie” poprzez różne etapy rozpoznawania tego, co w nas odziedziczone. Poprzez definiowanie sygnałów chemicznych zwanych mechanizmami epigenetycznymi w łańcuchach naszego DNA, po terapeutyczne testy i techniki – próbuje zakreślić horyzont problemów, które mamy z tym, co można by nazwać rozpoznawaniem ciemnej strony naszego osobowościowego księżyca.
Wracamy tym samym do pytania postawionego już poprzednio: czy możemy być sobą, a jeśli tak, to na ile? W pewnym momencie przemieszczania się po tekście Wolynna dopada nas obezwładniające uczucie bezsilności w poszukiwaniach owej odpowiedzi. Ta niemoc zasadza się na niby oczywistym, ale w istocie nieakceptowanym ostatecznie fakcie, że tożsamość naszej osoby nie jest w żadnej mierze identyczna z odrębnością. Jesteśmy tylko na tyle inni od innych, czyli jesteśmy na tyle sobą, na ile nie niesiemy w sobie bagażu doświadczeń naszych poprzedników. Ponieważ jednak nie ma takiej możliwości, bo przez sam fakt narodzenia mamy automatyczne pokodowane w sobie cechy naszych rodziców i rodziców naszych rodziców, a nawet znacznie dalej sięgających wstecz protoplastów – nasze poszukiwanie siebie w sobie skazane jest, jak wszystko w życiu, na uznaniu kompromisu, który tworzy naszą jednostkową niepowtarzalność, ale jest ona istotowo raczej unikalnością, aniżeli odrębnością. Czy chcemy tego czy nie, jesteśmy czyimiś dziećmi.
„Historia, którą dzielisz z rodziną, zaczyna się jeszcze przed chwilą twojego poczęcia. W swojej najwcześniejszej biologicznej formie, jako niezapłodniona komórka jajowa, dzieliłeś już środowisko komórkowe ze swoją matką i babcią. Kiedy twoja babcia była w piątym miesiącu ciąży z twoją matką, komórka blastyczna komórki jajowej, z której powstałeś, była już obecna w jajnikach twojej matki”. (s.38)
To zresztą jest w książce Marka Wollyna jeden z głównych tematów, który zostaje przepracowany na wiele sposobów. Dziedziczymy bowiem i dobre rzeczy i złe, ale dziwnym trafem naszego zwierzęcego dziedzictwa te złe, często z łatwością i bardzo skutecznie, przesłaniają te dobre.
„Biolodzy ewolucyjni potwierdzają tezę, że dwie trzecie neuronów ciała migdałowatego zajętych jest poszukiwaniem zagrożenia. Dlatego bolesne i przerażające zdarzenia są łatwiej przechowywane w pamięci długotrwałej, niż te przyjemne. Naukowcy nazywają ten mechanizm prymowaniem negatywnym (negativity bias). Mechanizm ten jest konieczny, ponieważ przetrwanie zależy od umiejętności uniknięcia niebezpieczeństwa. Umysł jest jak rzep, kiedy chodzi o negatywne doświadczenia, twierdzi neuropsycholog Rick Hanson, i jak teflon, gdy chodzi o pozytywne”. (s.105)
Najciekawsze w książce Marka Wollyna jest nowe spojrzenie na stare rzeczy. Międzypokoleniowe, czy wielopokoleniowe dziedziczenie to przecież nic innego jak proces znany od dawna, jako karma, termin charakterystyczny dla wielu duchowości i religii. Co to jest „karma” i jak się ją definiuje?
„Karma jest rozumiana jako prawo przyczyny i skutku, determinujące sposób, w jaki powinniśmy żyć i postępować. Według tej zasady, obecne działanie człowieka tworzy jego przyszłe doświadczenia, przez co jest on odpowiedzialny za swoje życie. Dla osób wierzących w reinkarnację koncepcja karmy przekłada się na to, jak będą żyli w następnych wcieleniach. Obecne zasługi będą wynagradzane, a występki karane.
Abstrahując od religii i filozofii transcendentalnych, możemy traktować karmę jako uniwersalną zasadę przyczynowości: każde działanie niesie ze sobą jakiś rezultat. Konsekwencje czynów mogą być dla kogoś negatywne lub pozytywne; zależy to zwykle od intencji oraz sposobu postępowania.” (za: W.P. Zielinski, w: przewodnikduchowy.pl)
Upraszczając, można by powiedzieć, że cokolwiek zrobimy, obojętnie czy ma to wymiar plusowy czy minusowy, będzie to coś podróżowało dalej w czasie, w kolejnych naszych pokoleniach (wcieleniach). W książce „Nie zaczęło się od ciebie” nie pada wprawdzie nigdzie hasło „karma”, ale trudno pozbyć się wrażenia, że dziedziczenie międzypokoleniowe ma z nią wiele wspólnego. Mark Wolynn koncentruje się jakkolwiek głównie na naukowym, czyli potwierdzonym badaniami, wpływie traumatycznych doświadczeń na modyfikacje w niekodującym DNA i ich dziedziczeniu, poprzez co najmniej trzy, a czasem nawet cztery, pokolenia.
Co fascynujące w tym całym układzie, to fakt, że przeżycia negatywne, przesłaniają doświadczenia pozytywne. W dziedziczeniu międzypokoleniowym ciemność obezwładnia światło, a obezwładniona jasność daje pole do popisu mrokom, które przekazali nam nasi poprzednicy. Wyciągając to, co ciemne na światło dzienne, stajemy na początku drogi ku byciu bardziej sobą. Ciągle przecież pozostaje otwarte pytanie:
- czy możemy być sobą, a jeśli tak, to na ile? Trzeba przecież pamiętać, że:
„Wszyscy rodzice zadają swoim dzieciom ból. Nie da się tego uniknąć. Problemem nie jest to, co zrobili nam rodzice, problemem jest to, że nie potrafimy się od tego odkleić.” (s. 138)
(kontynuacja za tydzień)