Każda czynność zajmuje nam coraz więcej czasu i to powoduje, że jesteśmy coraz bardziej nerwowi. Nie są temu wcale winne codzienne wiadomości, zmiany klimatyczne, ani nawet niespodziewani goście. Najzwyczajniej w świecie brakuje nam czasu na przyjemności i relaks. Mógłbym zacząć od korków drogowych, ale nie muszę. Każdy wie, co się dzieje na naszych lokalnych ulicach i autostradach. Nic się nie dzieje. Wszyscy stoją i czekają na cud... Zacznę więc od czego innego.
W minioną niedzielę, zaraz po śniadaniu, wybrałem się do sklepu. Właściwie zostałem zmuszony do jego odwiedzenia. Ponieważ niezbyt często spędzam weekendy na zakupach, było to dla mnie pouczające doświadczenie. Zaczęło się od parkingu. Zajęte były nawet najbardziej odległe miejsca, co już powinno być znakiem ostrzegawczym. Po kilku minutach błądzenia w labiryncie pojazdów udało się w końcu znaleźć bezpieczną przystań. Marsz w kierunku drzwi sklepowych odbywał się w towarzystwie setek, jeśli nie tysięcy, niedzielnych zakupowiczów. Nikt się nie uśmiechał. Wyglądało to trochę jakby pierwsza zmiana szła na szóstą do pracy w hucie. Potem okazało się, że brakuje koszyków. Serio. Ani jednego, co podobno zdarza się ostatnio coraz częściej. Grupka czekających, wkurzonych klientów obserwowała wychodzących z zakupami, gotowa na zastosowanie rozwiązań siłowych. Zwłaszcza, gdy z rejonu kas wytaczał się wielki wózek, w którym na środku leżały samotnie dwie rolki ręczników papierowych. Pewnie doszłoby do rękoczynów, gdyby nie surowe prawo i system dotkliwych kar w tym kraju. Wymiana odbywała się w miarę szybko, średni okres oczekiwania na koszyk wynosił ok. 5 – 7 minut. Akurat tyle, ile w normalnych warunkach potrzebujemy na zapełnienie wózka do połowy. Potem rozpoczęła się część najważniejsza – kolekcjonowanie niezbędnych artykułów. Nie będę opisywał wszystkiego, zatrzymam się przy jednej półce, na której stały obok siebie soki i jogurty.
Każdy pewnie zauważył, że obfity wybór towaru wpływa na nasze niezdecydowanie. W czasach, gdy brakowało wszystkiego, kupowaliśmy co się dało i na co nas było stać. Telewizor? Dobry był każdy, jaki się pojawił w sklepie. Dziś zaczynamy od oceny naszych potrzeb, wielkości ściany, rozdzielczości, gwarancji fabrycznych i wyposażenia. Potem przeszukujemy miliony stron z opiniami i cenami. Od pomysłu do zakupu upływa często tydzień, a i tak w końcu nie jesteśmy do końca zadowoleni z wyboru.
Z sokami jest podobnie. Mamy pomarańczowy ze świeżych owoców, z koncentratu, z dodatkiem różnych witamin i mikroelementów. Organiczny lub taki zwykły. Z dużą ilością miąższu, średnią, małą, bez. W kartoniku, plastiku, szkle. Z domieszką mango, ananasa i innych egzotycznych owoców. Wszystkie odmiany oferowane są przez kilku producentów. W sumie proste zadanie kupna soku pomarańczowego nagle przerasta nasze możliwości. Przed półką stoi więc kilka osób wymieniając się opiniami i uwagami, co chwila sięgając po jakiś produkt, odkładając go na miejsce i chwytając inny. Słychać westchnienia, groźne pomruki, niemal jak w kasynie. Przy okazji nawiązuje się wiele nowych znajomości opierających się na niezdecydowaniu. Dla większości klientów sklepowych wybór właściwego soku zajmuje do 10 minut. Potem trzeba wpakować do wózka jogurt i zabawa zaczyna się od nowa...
Zakładając, że przeciętna osoba podczas zakupów musi dokonać kilkunastu takich decyzji, łatwo można obliczyć, iż cały proces zajmuje od godziny do trzech. Jeśli ktoś wchodząc do dużego sklepu po masło, mleko i chleb potrafi zrobić to w czasie poniżej pół godziny, gratuluję. Proszę jednak spojrzeć na zegarek przed wyjściem z samochodu i po powrocie do niego. Założę się, że uda się niewielu. Poza tym jestem pewien, że jeszcze się taki nie urodził, co by nie kupił czegoś ekstra.
Wspominałem, że wyskok na szybkie zakupy miał miejsce tuż po śniadaniu? Wróciłem w porze obiadowej. Zaplanowane na ten dzień atrakcje musiałem poważnie okroić, a potem całkiem z nich zrezygnować, gdy okazało się, że trzeba jeszcze zrobić to i tamto, a może jeszcze to... W poniedziałek zastanawiałem się, gdzie się podział weekend! Zły, wkurzony na siebie i cały świat zacząłem wszystko analizować. Przecież głupie zakupy powinny stanowić najwyżej promil naszych codziennych zajęć.
Okazało się, że w każdy inny dzień tygodnia jest podobnie i sami jesteśmy temu winni. Nie planujemy i popełniamy błędy. Sięgnąłem po literaturę. A tam stoi jak byk, że im lepiej i szybciej wykonujemy jakąś pracę, tym więcej jej mamy do wykonania. Rzucając jakiś pomysł przygotujmy się, iż będziemy wyznaczeni do jego realizacji. Żaden projekt nie może być wykonany w wyznaczonym na to czasie. Nowoczesna technika ułatwia nam różne zadania, ale jednocześnie dostarcza nowych problemów. Wszystko psuje się wtedy, gdy najbardziej się spieszymy. To tylko kilka prostych zasad regulujących nasze życie zawodowe i prywatne.
Na szczęście są tacy, którzy służą pomocą. To specjaliści od zarządzania czasem. Istnieją specjalne kursy uczące nas, jak to się robi. Kiedyś namówiony przez znajomego zapisałem się nawet na takie szkolenie „time management”. Udało mi się zaliczyć tylko pierwsze zajęcia, bo na pozostałe nie miałem już czasu. Czyż nie jest to śmieszne? Niestety, nie.
Miłego weekendu.
Rafał Jurak