Przekonanie, że każdy człowiek ma swoje prawa, jest chyba jednym z najważniejszych, moralnych osiągnięć ludzkości. Z drugiej strony pojęcie to jest ostatnio mocno nadużywane. Przykład? Coraz większa liczba organizacji posiadających w nazwie lub statucie nawiązanie do praw człowieka i działających w sposób ograniczający je dla wszystkich spoza własnego kręgu. Albo Putin najeżdżający kolejny kraj w imię fikcyjnej obrony praw jakiejś grupy. Ważne, by grupa była mu przychylna, reszta może zginąć.
Jednym z przysługujących nam praw jest wolność słowa. Jestem jej wielkim zwolennikiem, ale jednocześnie przyłapuję się czasami na tym, że chciałbym, by ktoś przestał wreszcie głosić swoje idiotyzmy. Czy mogę więc działać i nie być posądzonym o odbieranie mu prawa do swobodnej wypowiedzi? Mogę.
Ludzie zapominają, iż wolność słowa przyjmuje różne formy, zależnie, co mówimy i gdzie. Jeśli napiszę tu dziś coś obraźliwego, bardzo kłamliwego, jadowitego, bezpodstawnie obrażę kogoś, to do więzienia za to nie pójdę. Bo mamy wolność słowa. Ale mogę stracić pracę, jeśli ktoś nade mną uzna - sam, lub pod wpływem listów od czytelników - że przesadziłem. Bo – jak niedawno zostało mi to w przeczytanym tekście przypomniane - wolność słowa nie oznacza wolności od ponoszenia konsekwencji naszych słów. Często o tym zapominamy.
Jeśli komuś wydaje się, że może publicznie mówić lub pisać co chce, bo przecież jest wolność słowa, to znaczy, że nie ma zbyt wielkiego pojęcia na ten temat. Może to robić do woli, ale tylko do momentu, kiedy jego działania nie wejdą w konflikt z prawami innych. Bo wtedy inni mogą przeciwdziałać. Mają do tego pełne prawo. Można sobie jeździć kosiarką po własnych trawnikach do woli, ale nie o północy, bo sąsiad ma prawo do snu. Jak go obudzimy rykiem silnika, to podejmie odpowiednie kroki i mogą się nam one nie spodobać. Mogą nas nawet słono kosztować.
Możemy też za szkodliwe, obraźliwe, kłamliwe, kretyńskie wypowiedzi być wykluczonymi. Z nieokreślonej grupy ludzi, społeczeństwa, znajomych, rodziny, itd. Musimy się z tym liczyć. Tzw. „cancel culture”, czasami tłumaczona jako „kultura wykluczania”, choć często nadużywana i niesprawiedliwa, jest konsekwencją naszych słów i działań. Znów powołam się na niedawno przeczytany tekst: zamiast na nią narzekać powinniśmy zdać sobie sprawę, że jest elementem tego samego prawa. Wolno nam odrzucać, unikać, w niektórych przypadkach nawet hańbić tych, którzy według nas głoszą kłamstwa i niemoralne hasła, obrażają, nawołują do przemocy, etc.
Oczywiście poważnym problemem jest to, że każdy z nas uważa, że ma jedyną i słuszną rację, a przede wszystkim niezachwiane prawo do jej publicznego wyrażania. Oczywiście, inni takiego prawa nie mają, bo ich racja jest niesłuszna, a poglądy mylne lub wręcz kłamliwe. Jesteśmy w każdej sprawie tak mocno spolaryzowani, że odrzucamy wszelkie definicje, zasady, dobre wychowanie i resztki zdrowego rozsądku. Zmieniamy interpretację wolności słowa, oczywiście każdy na swój sposób.
To wszystko jednak nowe nie jest. Choć w znacznie mniejszym stopniu niż dziś, to jednak w całej historii Stanów Zjednoczonych, zależnie od miejsca lub grupy społecznej, pewne przemówienia były uznawane za słuszne, niesłuszne, wręcz niebezpieczne, praktyki poszczególnych religii za lepsze lub gorsze.
Znów sięgnę do innego tekstu, tym razem z Monitora: Wartość wolności słowa jest często wyrażana w kulturowych powiedzeniach. Mało który Amerykanin zdaje sobie sprawę, że najsłynniejsze - „Mogę nie aprobować tego, co mówisz, ale będę bronić do śmierci twojego prawa do powiedzenia tego” - pochodzi z francuskiego oświecenia. Inne znane zdanie, które zostało luźno zaczerpnięte z orzeczenia Sądu Najwyższego z 1919 roku, głosi, że: „Nie możesz krzyczeć OGIEŃ! w zatłoczonym teatrze”.
To wszystko ma na celu przypomnienie nam, że ilu ludzi, tyle opinii i poglądów, do których mają prawo. Ale naszym obowiązkiem jest ograniczanie tych najbardziej szkodliwych i groźnych. Wolność słowa, podobnie jak wolność do śmiechu czy oddychania, musi być zrównoważona z prawami innych. Słowa nie powinny ranić, śmiech nie powinien mieć miejsca kosztem innych, a oddychajmy tak, by nie dusili się ludzie wokół nas.
Miłego weekendu.
Rafał Jurak
E-mail: Ten adres pocztowy jest chroniony przed spamowaniem. Aby go zobaczyć, konieczne jest włączenie w przeglądarce obsługi JavaScript.