Wierzyć się nie chce, że za nami kolejne 12 miesięcy. Pewnego dnia wypisywałem czek i przez pomyłkę w rubryce z datą wpisałem 2007. Przez chwilę wszystko wydawało się na miejscu, po czym dotarło do mnie, ze zjadłem całą dekadę. Poczułem straszny żal, że to nie jest jednak 2007, choć pewnie z różnych powodów nie był on najlepszy.
Już nie pojedyncze lata, ale ich dziesiątki mijają błyskawicznie. Zauważam to dopiero od niedawna i wciąż trudno jest mi się z tym pogodzić. Przecież tak niedawno robiliśmy podsumowania, zastanawialiśmy się nad najważniejszymi wydarzeniami roku, wyciągaliśmy wnioski i planowaliśmy przyszłość. Jeśli tak jak ja, ktoś nie zdążył z realizacją ostatnich postanowień noworocznych, może odetchnąć i uspokoić sumienie. Nie jest sam, nic się nie stało. Pora na nowe. Mogą być te same, bo większość z nas i tak nie dotrzymało danego sobie słowa. Może to i lepiej? Znów mamy co planować. Próbujmy jednak, bo podobno nawet częściowo spełnione postanowienie cieszy, a na pewno przybliża nas do wyznaczonego celu. A tak na marginesie, to zastanówmy się, ilu z nas tak naprawdę wie, czego chce??
Każdy z nas indywidualnie rozlicza swoje prywatne życie. Wspólnymi elementami podsumowań może być ekonomia, polityka, tragiczne wydarzenia na świecie, kataklizmy, zmiany klimatyczne. O prywatnych osiągnięciach i porażkach porozmawiamy w gronie najbliższych i przyjaciół. Publicznie możemy wymienić opinie na pozostałe tematy. Wymienić, czyli spokojnie porozmawiać, co ostatnio zdarza się niezbyt często. Świat wokół nas wariuje, a ludzkość znów sięga po zabronione argumenty. Wystarczy mała iskierka, by po chwili płonął wielki ogień.
Wydaje mi się, że nie powinniśmy podsumowaniom poświęcać zbyt wiele czasu i energii. Zapominamy o tym, że za chwilę zapomnimy. Wielkie tytuły prasowe, które towarzyszą nam często miesiącami, nagle znikają w otchłani naszej pamięci i nigdy nie powracają. Gdy karmieni jesteśmy na bieżąco informacjami, wydaje nam się, że mamy na dany temat własne zdanie. Dopiero po jakimś czasie okazuje się, że powtarzaliśmy nie swoje wypowiedzi. Kto dziś bez zaglądania do internetu potrafiłby przypomnieć sobie wszystkie najważniejsze wydarzenia roku? Większość z nas miałaby z tym problem. Nie chcę sugerować, byśmy nie emocjonowali się bieżącymi wydarzeniami tylko dlatego, że i tak w końcu o nich zapomnimy, apeluję jedynie, by podchodzić do wszystkiego spokojniej.
Przypominanie zapomnianych nagłówków prasowych niczemu nie służy, bo nie wyciągamy z tego żadnych wniosków. Albo o czymś pamiętamy albo nie. Każda kolejna informacja jest tą najważniejszą, każdy podjęty wątek najbardziej istotnym w danym momencie. Zdaję sobie również sprawę, że nie wszystko, co ja oceniam jako ważne, jest takie dla kogoś innego. Różnimy się opiniami czy spostrzeżeniami. Inaczej też wartościujemy wydarzenia. Dla Kowalskiego rok był udany, dla Kowalskiej jednym z najgorszych.
Nie tylko ja zauważam, że czas biegnie coraz szybciej, coraz mniej mamy go na realizowanie planów i marzeń. Głupotą byłoby liczyć na to, iż kolejny będzie się ciągnął w nieskończoność, a przynajmniej tak długo, by spełnić wszystkie zamiary. Ktoś kiedyś wytłumaczył mi to prosto: Każdy kolejny rok jest nową cząstka naszego życia. Im jest ich więcej, tym są krótsze. Gdy mamy dwa lata jeden rok stanowi aż połowę naszego życia, gdy mamy pięćdziesiąt jest zaledwie jedną pięćdziesiątą. W związku z tym wszystko co się w nim wydarzy musi konkurować w naszej pamięci z pozostałymi czterdziestoma dziewięcioma. A to już proste nie jest. Dlatego przygotowany jestem, że pod tym względem będzie coraz gorzej. Co robić? Nie poświęcać temu zbyt dużo uwagi.
Zbyt często spoglądając wstecz nie patrzymy do przodu. Ktoś powiedział, że w ten sposób łatwo jest czołowo uderzyć w drzewo. Poza tym to, co za nami, zwykle miłe nie było. Taką mamy naturę, że najgłębiej zapadają nam w pamięci niezbyt pozytywne doświadczenia. Dokonania, pochwały i komplementy niezbyt często, bo wydają się nienaturalne, nierzeczywiste i po upływie czasu już mało prawdopodobne. Widzimy więc świat w zdecydowanie szarych barwach, choć przecież mamy do wyboru pełną paletę kolorów. Na własne życzenie stajemy się życiowymi daltonistami. Narzekanie z kolei prowadzi do frustracji i ponurego spoglądania w przyszłość. Tak nastawieni do życia we wszystkim dostrzegamy potwierdzenie naszych podejrzeń, iż świat jest nieciekawy, ludzie źli, a do tego mamy paskudną pogodę.
Gdyby życzenia się spełniały, to większość z nas żyłaby dostatnio, w zdrowiu i wygodzie. Świat byłby wolny od wojen i konfliktów, a my zajmowalibyśmy się bezinteresownie nielicznymi potrzebującymi. Być może kiedyś do tego dojdzie. Na razie życzmy sobie tego, co możemy zrealizować, choć nie rezygnujmy z marzeń. To one sprawiają, że życie nabiera jaskrawych kolorów. Życzę więc, by nie spoglądać zbyt często wstecz, przynajmniej nie na wszystko, co się wydarzyło. Więcej czynnego uczestnictwa w otaczających nas wydarzeniach i wiary w powiedzenie, że wszystko, co potrafimy sobie wyobrazić, jest możliwe. Tego nam życzę.
Rafał Jurak
Ten adres pocztowy jest chroniony przed spamowaniem. Aby go zobaczyć, konieczne jest włączenie w przeglądarce obsługi JavaScript.