Od wielu tygodni stawiamy sobie pytanie, co to znaczy by człowiekiem heroicznym? Pytanie to nabiera szczególnej intensywności w kontekście najnowszej biografii Ireny Sendlerowej, autorstwa Anny Bikont. Jesteśmy przecież kulturowo i historycznie wyćwiczeni w opiewaniu bohaterstwa w najwyższych możliwych rejestrach. To oddawanie czci, odprawianie mszy, organizowanie uroczystości, ustanawianie świąt jest naszą specjalnością narodową. Do nieprzytomności kochamy naszych bohaterów, szczególnie tych martwych, którzy oddali swe życie za nas, ojczyznę, wolność, sprawę i wiele innych rzeczy i co w tym wszystkim najdziwniejsze, nie żal nam ich, że nie żyją, że nie rozwijają swych talentów, że nie są wśród nas. Wystarczy wspomnieć tylko Krzysztofa Kamila Baczyńskiego, czy Tadeusza Gajcego, żeby uświadomić sobie, jak nieskończoną stratą dla kultury była ich śmierć w powstaniu warszawskim, które skazało na unicestwienie250 tysięcy Polaków (i nieomalże całą stolicę) w wyniku decyzji polityków, którzy wygodnie pili kawę w Londynie, gdy świat się walił.
Kochamy jednak mitologizować i żyć w ułudzie konieczności heroizmu pozbawionego wątpliwości. Co ciekawe, gdy zaczynamy bliżej przyglądać się czynom nadzwyczajnej odwagi, których historia Polski ma bez liku, okazuje się często, że tylko takimi się one nam wydają, bo w istocie są wypadkową wielu innych komponentów, na przykład śmiertelnego strachu, albo niebywałej indolencji, czy po prostu braku wyobraźni.
Często, zupełnie też błędnie, powielamy niesprawdzone informacje, budując lukrowany obraz ludzi, spraw i wydarzeń. Doskonałym przykładem na nieporozumienia i przekłamania w budowaniu mitów historycznych jest tekst K.K. Baczyńskiego, któremu genialną interpretację (oczywiście nieśmiertelną) dała Ewa Demarczyk. Wszystkim się wydaje, że słuchając czy czytając te strofy, rozpamiętujemy tragedię powstania warszawskiego.
Niebo złote ci otworzę...
Niebo złote ci otworzę,
w którym ciszy biała nić
jak ogromny dźwięków orzech,
który pęknie, aby żyć
zielonymi listeczkami,
śpiewem jezior, zmierzchu graniem,
aż ukaże jądro mleczne
ptasi świt.
Ziemię twardą ci przemienię
w mleczów miękkich płynny lot,
wyprowadzę z rzeczy cienie,
które prężą się jak kot,
futrem iskrząc zwiną wszystko
w barwy burz, w serduszka listków,
w deszczów siwy splot.
I powietrza drżące strugi
jak z anielskiej strzechy dym
zmienię ci w aleje długie,
w brzóz przejrzystych śpiewny płyn,
aż zagrają jak wiolonczel
żal - różowe światła pnącze,
pszczelich skrzydeł hymn.
Jeno wyjmij mi z tych oczu
szkło bolesne - obraz dni,
które czaszki białe toczy
przez płonące łąki krwi.
Jeno odmień czas kaleki,
zakryj groby płaszczem rzeki,
zetrzyj z włosów pył bitewny,
tych lat gniewnych
czarny pył.
- VI. 1943 r.
Śpiew z pożogi, 1947
Czy rzeczywiście mamy rację? „O żydowskim pochodzeniu Krzysztofa Kamila Baczyńskiego krytycy zajmujący się jego twórczością milczeli. […] Kazimierz Wyka „zwraca uwagę, że niektóre jego wiersze się nie tłumaczą, bo Niemcy w 1942 roku nie traktowali Polaków w Warszawie aż tak okrutnie, a przecież były to wiersze pisane po wielkiej akcji w getcie. (Sendlerowa w ukryciu, s.204)
Jak się okazuje „Niebo złote ci otworzę” nie „jest wierszem o powstaniu warszawskim. Był pisany wcześniej, po powstaniu w getcie. Datowany jest na 15 czerwca 1943 roku”. (tamże, s.204)
Nic nie jest bowiem tylko białe, tak samo, jak nic nie jest tylko i wyłącznie czarne. Dobro i zło, heroizm i szmalcownictwo, bohaterstwo i zdrada - dziwnym trafem i niezrozumiałymi meandrami ludzkiej natury - zawsze są w jakiś sposób ze sobą splecione. Na wszelki wypadek, aby rozwiać wszelkie wątpliwości, przytoczmy jeszcze raz główne tezy wynikające z doświadczenia Stanleya Milgrama. Jego eksperyment, wcześniejszy o dekadę od Zimbardo, pokazał, że kiedy autorytet mówi: „Musisz zaaplikować porażenie prądem nieznanemu człowiekowi”, to aż 63 procent badanych aplikuje najwyższe napięcie, jakie jest na skali – 450 woltów! Gdyby nie fakt, że w przewodach nie płynął prąd, ciało aktora, który grał ofiarę, uległoby zwęgleniu.
Co różniło te 63 procent gotowych zwęglić człowieka dla swojego wodza od pozostałych?
– Nic. Testy i badania nie wykazały żadnych różnic osobowości. Chcielibyśmy znać jakiś jeden czynnik, który o tym decyduje, ale – jak pokazał Zimbardo – takiego jednego czynnika nie ma. Wyzwalaczem jest sytuacja i jej moc. Również moc propagandy wykorzystywanej przez autorytet.] (Lucyfer w każdym z nas, M. Jamkowski rozmawia z Konradem Maje, Newsweek, nr 21/2016)
Banalność zła, ujmując to czysto matematycznie w procentach, wykazuje znaczną przewagę nad banalnością dobra, o ile w ogóle możemy mówić o tej drugiej kategorii. Zupełnie niebywałym przykładem życia heroicznego w odwróceniu jest postać Jana Dobraczyńskiego. Dopiero w jego cieniu, osoba Ireny Sendlerowej, ikony czystego heroizmu i ponadludzkiego bohaterstwa dla Polaków i wielu innych nardów, nabiera nowego światła.
/Jan Dobraczyński był przed wojną związany ze Stronnictwem Narodowym. Publikował w narodowej, antysemickiej prasie jak „Prosto z Mostu”, „Myśl Narodowa”, poznańska „Kultura”. Po wojnie był współpracownikiem i przyjacielem Bolesława Piaseckiego, założyciela Stowarzyszenia Pax, które miało na celu rozbicie środowisk katolickich. Gdy w marcu 1953 roku „Tygodnik Powszechny” nie zgodził się rozpaczać po śmierci Stalina i za karę pismo zostało zamknięte, Dobraczyński stanął na czele perfidnie skradzionego tytułu. „Tygodnik”, któremu przewodził przez trzy lata (do 1956 roku), potępiał księży i kogo tyko kazała potępiać władza. W czasie kampanii antysemickiej 1968 roku Dobraczyński należał do frakcji moczarowców, która ją rozpętała. Po 13 grudnia 1981 roku stanął na czele Patriotycznego Ruchu Odrodzenia Narodowego, kolaboranckiej instytucji popierającej generała Wojciecha Jaruzelskiego i wprowadzony przez niego stan wojenny. Znów potępiał, kogo trzeba, internowanych i aresztowanych ludzi Solidarności.
Był płodnym autorem: osiemdziesiąt książek, cztery miliony egzemplarzy. Nie sposób zrozumieć, dlaczego tak go czytali. […] (s.354)
„Ten skrajny prawicowiec stał się jednym z najbardziej wobec komunistów usłużnych polskich pisarzy, ten głęboko wierzący katolik uczestniczył w niszczeniu niezależnej myśli katolickiej, ten patriota stanął na czele PRON-u, bojkotowanego w istocie przez wszystkich, którzy stanu wojennego nie popierali, niezależnie od orientacji politycznej – pisał Michał Głowiński. – zaiste, sprzeczności te są porażające, niepojęte, trudne do wytłumaczenia. Tworzą one piekielny splot, zadziwiający u człowieka tak religijnego”.
Historia nie kroczy prostymi ścieżkami. Dzięki jego pomocy uratowały się w klasztorach dziesiątki, a może setki żydowskich dzieci. Miał bezcenne znajomości. Odziedziczył je po ojcu…(s.355)
Dostawał od Jadwigi Piotrowskiej fałszywą dokumentację i dzwonił do zaprzyjaźnionych klasztorów z prośbą, by przyjęli dziecko. (s.356) […]
„Przypadek Dobraczyńskiego jest i z tego powodu niezwykły, że działania, które wymagały ofiarności i odwagi, nie wpłynęły trwalej na rewizję poglądów, żywionych od najwcześniejszych lat. […] Pełne poświęcenia czyny heroiczne nie świadczyły o porzuceniu antysemickiej ideologii, powracała ona w różnych postaciach w okresie PRL-u, nie da się też przemilczeć smutnego faktu, że włączył się on w akcje marcowe, tak zresztą jak włączył się w nie z ogromnym wigorem Pax z Piaseckim, przypominającym sobie niewątpliwie miłe lata bojówkarsko-ONR-owskiej młodości.” (s. 363)/
Kontynuacja za tydzień.
Zbyszek Kruczalak
www.domksiazki.com