Przyznam się. Kupiłem los na loterię. Właściwie trzy. Oczywiście nic w tym złego, ale zwykle robię sobie żarty z wydających pieniądze na ten cel. Podobnie jak z czytających horoskopy. Tym razem różni ludzie przekonali mnie, że trzeba spróbować. Ich argumenty były proste i trafiały do przekonania: No czemu nie? A może się uda? Nigdy nie wiesz! No i jak tu się nie poddać takiej presji...
Teraz pozostało już tylko cierpliwie czekać na wygraną. Zabijając czas zacząłem sobie czytać różne artykuły. Ponieważ kumulacja była spora, choć nie rekordowa, dziennikarze zaczęli przypominać różne przypadki niespodziewanych wygranych. W oko wpadła mi historia mężczyzny, który wygrał milion dwukrotnie w okresie trzech miesięcy. Właściwie to wydrapał. Wszedł do małego sklepiku, kupił mleko i zdrapkę. Za drugim razem chciał sprawdzić, czy szczęście wciąż mu sprzyja i przy podobnych zakupach nabył następną. Potem podobna historia kobiety, która najpierw zgarnęła główną pulę w Lotto, a następnie będąc na długich wakacjach w jakimś ciepłym stanie ufundowanych przez innych graczy, wydrapała na stacji benzynowej 10 tysięcy miesięcznie do końca życia. Bo chciała sprawdzić, czy wciąż ma szczęśliwą rękę. Czytałem te historie z lekkim ukłuciem zazdrości, bo mnie szczęście sprzyja, gdy jadąc do sklepu zaparkuję w miarę blisko wejścia, albo kolejka do kasy składa się z mniej niż 10 osób, lub kawa na stacji benzynowej zrobiona była w ostatnich 2 godzinach.
To, czy sprzyja nam szczęście, zależy więc od oczekiwań. Jeśli ktoś gra losowo, to nic poza wygraną go nie zadowoli. Inni cieszą się, gdy bez problemów wstaną z łóżka, łykną garść witamin i bez większych problemów pokonają drogę do pracy. Albo gdy po powrocie do domu okazuje się, że w skład obiadu nie wchodzi brukselka.
Tak więc wszystko dopasowane jest do oczekiwań. Naszych lub kogoś innego. Pewien człowiek, bliżej mi nieznany, ale znany bliżej blisko znanym mi osobom (ufff... co za zdanie), wiódł w miarę szczęśliwy żywot. Zadowolony był z rodziny, otoczenia, pracy, a nawet form spędzania wolnego czasu. Nie wygrał nigdy w loterii, więc pieniędzy nie miał w bród, ale na życie spokojnie starczyło. Zwykle uśmiechnięty, sypiący dowcipami w towarzystwie, pozytywnie nastawiony do wszystkich i wszystkiego. Nawet polityką się zbytnio nie interesował i do lekarza nie chodził zbyt często.
Pewnego dnia w miejscu pracy wynajęta firma przeprowadzała ewaluację zatrudnionych tam osób. Krótka rozmowa, dłuższy pisemny test, etc. Wyniki chyba nie były najlepsze, bo został wezwany na drugie spotkanie, gdzie obca osoba z firmy konsultingowej zaczęła namawiać go, by wyzwolił swój potencjał. Nie wiadomo dokładnie jaki, bo mówiła zagadkami i nic konkretnego chyba nie miała na myśli. Była to po prostu część motywacyjna opłaconego przez pracodawcę spotkania. Usłyszał serię pytań:
Czy odpowiednio wykorzystuje wolny czas, czy właściwie układa swoje relacje z najbliższymi, czy ma jakieś wielkie cele, czy potrafi planować, czy realizuje te plany, itd...
Zaczął się nad tym wszystkim zastanawiać i przy pomocy kompletnie nieznanej sobie osoby w końcu zaczęły ogarniać go wątpliwości. Nie, nie jest dobrze. Przecież wczoraj mógł zamiast czytania książki kryminalnej sięgnąć po jakiś podręcznik doskonalenia zawodowego. A przedwczoraj zamiast biegać po parku z synem powinien był poświęcić nieco czasu na analizę projektu w pracy. Zbyt często jeżdżą na obiady do teściów, za rzadko w góry. W rozmowach z żoną nie porusza zbyt wielu tematów egzystencjalnych, za to zbyt wiele czasu poświęcają planowaniu budżetu. Tak w ogóle to za mało zarabia, powinien mieć nowszy samochód i w ogóle stracił kupę lat życia. W ciągu kilku dni zaszła w nim wielka zmiana. Już nie było wesoło i radosnego Henia (imię fikcyjne). Mówił coraz mniej, podejrzliwie spoglądał na każdego, zaczął interesować się polityką i grać na loterii. Doszedł do kilku wniosków - że za jego niepowodzenia życiowe odpowiada pewna grupa ludzi u władzy i trzeba ich ukarać, że szczęście sprzyja tylko innym, ale za chwilę trafi rekordową wygraną i wtedy wszystkim pokaże. Popsuły się klimaty w domu i w pracy, przez co Henio (wciąż fikcyjne imię) popadł w lekką depresję. Nie wiem, co dziś się z nim dzieje, być może wyszedł z tego, a może anonimowo wali w klawiaturę komputera na anonimowych blogach politycznych i szuka winnych swego nieszczęścia. Według mnie jedyną osobą odpowiedzialną za to jest obca pani z firmy konsultingowej, która wzorując się na uśrednionych tabelach i wynikach infantylnych testów zniszczyła Heniowi (tak, imię absolutnie fikcyjne!) szczęśliwe życie. W loterii też pewnie nie wygra, bo większe szanse ma na główną rolę w filmie braci Cohen u boku Mela Gibsona.
Okazuje się, że marzyć też trzeba umieć. Wymagania stawiane szczęściu też trzeba odpowiednio modelować. Gdy realizacja marzeń nieco się przedłuża, nie wolno rwać włosów z głowy i popadać w depresję. Szczęście nam zawsze sprzyja. Owszem, czasami jest ono mniejsze. Gdy trafimy na smaczne jabłko lub obniżkę cen w ulubionym sklepie. A gdy poczujemy szerszy uśmiech losu powinniśmy niezwłocznie kupić los na loterię. Na wszelki wypadek. Bo kto wie? Czemu nie? Nigdy nie wiadomo...
Miłego weekendu.
Rafał Jurak