Przygrzało nagle. Z przymrozków w strefę podzwrotnikową w 7 dni. Koniec wiosny, więc zaczynamy planować weekendy. Przed nami wczesne wschody słońca, praca, po czym długie i ciepłe wieczory. No i weekendy. Planujemy więc wypady na łono natury, do ogródków piwnych, na grilla do znajomych, itp.
Choć do lata jeszcze chwila, to proszę, by nie nazywać 90-stopniowego upału wiosną. Nawet jeśli pojawi się jeszcze kilka chłodniejszych nocy i dni. Już za chwilę z gorąca ponownie zaczną pękać nawierzchnie drogowe, a w powietrzu więcej będzie wody niż w miejskim basenie. Wkrótce czeka nas też nalot pierwszych komarów i innych uskrzydlonych wampirów. W ramach wiosenno-letnich przyjemności kosimy trawę, nawozimy ogródek, walczymy ze szkodnikami, dzienny przydział kalorii przyjmujemy w postaci płynów, etc. No fajnie jest! Możemy też skoczyć na plażę. Któż bowiem nie lubi złocistego piasku, niebieskiej wody, słoneczka i relaksu nad brzegiem jeziora. No kto?
Ja, na przykład.
Pójście na plażę to wyzwanie, to przygoda, niekoniecznie radosna. Wbrew pozorom jestem pozytywnie nastawionym do świata człowiekiem. Z pewnymi wyjątkami. Jednym z nich jest spędzanie czasu w miejscach niestworzonych dla mnie. Jest ich kilka, choćby festiwal muzyki sakralnej. Brałem kiedyś w czymś takim udział i muszę przyznać, że miałem problem z oczami. Serio. Zamykały się.
Plaża, zwłaszcza miejska, też nie jest miejscem dla mnie, choć z całkowicie innych powodów. Tu problemy zaczynają się wcześnie. Po dojeździe na miejsce, zaparkowaniu, okazuje się nagle, iż do piasku jest jeszcze pół mili. Czasami więcej. Następuje wyładowanie sprzętu i prowiantu, załadowanie go na plecy i trudny marsz. Po dotarciu na miejsce zwykle zauważamy, że piasek wcale nie jest złoty, a woda jakaś szara. Do tego wszędzie świeci słońce!
Nigdy nie poddałem się genetycznym badaniom, więc nie jestem pewien, ale moi przodkowie raczej nie pochodzą z okolic zwrotnika. Jestem raczej stworzony do przesiadywania na zacienionych polanach, ewentualnie w mrocznych wnętrzach leśnych chat. Na pewno nie na rozgrzanej do czerwoności piaskowej pustyni, gdzie słychać głównie wrzask mew i pokrzykiwania plażowiczów.
No i to słońce... jest wszędzie i spala całe ciało. Nie pomaga nawet filtr ochronny najwyższej mocy. Zwykle, jeśli nie usmażę się na zewnątrz, to zagotuję od wewnątrz.
Na rozłożonych co kilka stóp ręcznikach i kocykach przesiaduje tłum ludzi. Przesiaduje, bo w tej pozycji o wiele łatwiej jest korzystać ze smartfona. Co chwilę ktoś podnosi dłoń z tym urządzeniem, pstryka ogólną fotkę i powraca do wrzucania jej na Facebook. Albo głupio uśmiecha się do obiektywu, by chwilę potem znów to wrzucić w sieć. Oczywiście wrzucaniu zdjęcia na stronę nie towarzyszy już uśmiech, bo z czego tu się cieszyć. Jest gorąco, niezbyt pięknie, kupa średnio urodziwych ludzi i zwykle kąpać się nie można, bo dzikie i udomowione zwierzęta nasr... narobiły do wody.
Woda generalnie jest niebezpieczna. Zwykle występują w niej bakterie większe od ryb, a na pewno w większej liczbie. Podobno to nasza wina, bo wyprowadzamy pieski na plażę, pozwalamy dzieciom biegać bez majtek i nie strzelamy do mew. Poza tym zwykle wieje zbyt silny wiatr, by kąpiel była bezpieczna.
Do tego woda jest zimna, a przynajmniej nie tak ciepła, jak byśmy sobie życzyli. Są oczywiście karaibskie plaże, gdzie jej temperatura jest znośna dla mieszkańców północy, ale tam z kolei mamy parzące meduzy, rekiny, ostre krawędzie kamieni i silne odpływy. No i najważniejsze, woda w oceanach jest słona. Dlatego tak popularne w tamtych rejonach świata są baseny. Ciepła, słodka, niebieska, chlorowana woda. Najlepiej z bezpośrednim dostępem do baru. Rewelacja.
Wróćmy jednak na plażę. Siedzimy na tej piaszczystej pustyni, smażymy w słońcu skórę stanowiącą niezłą pożywkę dla nowotworów, od czasu do czasu sięgając po jakiś krem. Jego nakładanie przypomina zresztą pocieranie papierem ściernym. Piasek jest wszędzie. Wszędzie. Wzorem innych zacząłem pakować telefon w foliowy worek z zamkiem, ale to nie miało większego sensu. Folia nie pozwalała na zabawy ekranem, a wyciągając go na zewnątrz oblepionymi piaskiem paluchami skracaliśmy żywot urządzenia, poza tym oślepiające słońce przyciemniało na maksa ekran. Nie mając telefonu, nie mamy co robić na plaży. Jest za gorąco na bieganie, kapać się nie można. Co robić?!
W milczeniu odczekać przepisowe dwie godziny, spakować się i udać do samochodu. Pierwszą rzeczą jest włączenie chłodzenia i głęboki oddech. Już w domu opatrujemy wszelkie rany i poparzenia. W pierwszej kolejności u dzieci, później u dorosłych. Obiecujemy sobie nigdy więcej nie popełnić tego błędu. Oczywiście do następnej okazji, czyli kolejnego weekendu. No bo jak tu sobie odmówić wyjścia na plażę? No jak?
Miłego weekendu.
Rafał Jurak
E-mail: Ten adres pocztowy jest chroniony przed spamowaniem. Aby go zobaczyć, konieczne jest włączenie w przeglądarce obsługi JavaScript.