Początek stycznia, a więc najwyższa pora na pożegnanie postanowień noworocznych. Czynimy to ze smutkiem, choć byliśmy przecież odpowiednio przygotowani. W końcu sytuacja powtarza się co roku. Proszę przyjąć szczere wyrazy współczucia, wiem jak to jest. Nasz nowy model okazał się prototypem nieprzystosowanym do zadań i wyzwań, znacznie lepiej sprawdza się ubiegłoroczny. Przykro mi, ale przed nami kolejne 12 miesięcy w tej samej wersji.
Ta nowa miała być obowiązkowa, wstawać wcześnie rano i zaczynać od pobytu na siłowni. Nie jakieś nędzne 10 minut na bieżni, ale co najmniej pół godziny z ciężarami, kolejne 30 minut na basenie zakończone medytacją! Następnie miało być lekkie, pożywne, zdrowe, koniecznie organiczne śniadanie i spokojna droga do pracy. W wersji starej wciąż wstajemy w ostatniej chwili, spożywamy jajecznicę i niezdrowe bułki przez pół godziny, po czym tyle samo czasu narzekamy.
Zestaw ćwiczeń nie zmienia się i składa z drogi przebytej do samochodu i po wyjściu z niego, plus mile wydreptane podczas zakupów. Zaawansowani technicznie wykorzystują do tego aplikacje liczące kroki, których głównym celem jest uspokojenie sumienia. Widziałem wielokrotnie drepczących w miejscu ludzi, którzy w ten sposób nabijali liczniki w zegarkach i telefonach. To już dla mnie wyższa forma zidiocenia, ale na wszelki wypadek przepraszam urażonych. Naprawdę sądziliśmy, że odwiedziny na siłowni są najlepszym rozwiązaniem? Przecież nie byliśmy tam od lat, w związku z czym pierwsza wizyta okupiona będzie bólem przez miesiąc. W każdym mięśniu i stawie. Nawet głowa nas rozboli. Druga wizyta wypadnie w lutym, jak czas pozwoli. To nie ma sensu. Róbmy to co inni, płaćmy co miesiąc za karnet wstępu, ale nie wygłupiajmy się z tym wstępowaniem.
Zdrowe odżywianie? Dobre... W fabrycznie zapakowanym pudełku wciąż mamy wyciskarkę, ewentualnie sokowirówkę do warzyw i owoców, która od Nowego Roku miała pomóc nam w odzyskaniu formy, zdrowia i zrzuceniu zbędnych kilogramów. Teraz najwięcej kalorii spalamy biegając po domu w poszukiwaniu zagubionego rachunku sklepowego. Gdzie on jest, do cholery?! Jak ja to teraz oddam?!
W nowej wersji mieliśmy być bardziej przyjaźnie nastawieni do świata i ludzi. To dopiero był głupi pomysł. Po pierwsze po okresie świąteczno-noworocznym zbyt jesteśmy zmęczeni, by się w grzeczności bawić. Po drugie jest środek zimy, słońce pojawia się co kilka dni na parę godzin. Jest zimno, ciemno, brakuje nam połowy witamin i niezbędnych do życia mikroelementów. Samochód jest wiecznie brudny, w ustach czuć smak wysypanej na ulice soli, do tego znajomi zamieścili właśnie na Facebooku zdjęcia z wakacji. Wkurza nas byle co, gwałtownie reagujemy nawet na szczere i miłe „dzień dobry” ze strony sąsiada. W takich warunkach zapomnijmy o realizacji postanowienia poprawy. Może w marcu. Albo kwietniu. Najlepiej za rok.
To nie jest tak, że nie powinniśmy mieć żadnych postanowień noworocznych. W końcu niektórym się udaje. Statystyki mówią, że jest ich około 8 procent. Jednak rozjaśnia nam się w głowach, gdy dowiadujemy się, o jakie postanowienia chodzi. Nie o rzucanie palenia, ograniczanie picia (kawy), sport, miłość do bliźniego. Te realizowane najczęściej to rozpoczynanie dnia od spojrzenia przez okno, kupno nowego telefonu, czy obejrzenie filmu od dawna znajdującego się na naszej liście. Jeśli coś postanawiamy, to tak by to zrealizować. Nie ma co przesadzać.
Tak w ogóle, to może głównym postanowieniem powinno być pokochanie starej wersji nas samych, może niewielkie jej zmodernizowanie. Bardzo delikatne. W końcu charakter zmienić trudno, prawie niemożliwa jest zmiana przyzwyczajeń. Jeśli lubimy obfite posiłki i brak sportu, to przyjemność powinniśmy czerpać z zakupów większej odzieży. Nie kładźmy się wcześniej spać, bo ominie nas przyjemność oglądania seriali po północy. Absolutnie nie powinniśmy się przejmować późnym wstawaniem. Wschód słońca już widzieliśmy, a rano wstają tylko ci, którzy muszą, czyż nie? Czytanie książek wcale nas nie wzbogaca, wręcz osłabia wzrok. Otaczajmy się ludźmi myślącymi podobnie, żyjącymi tak samo i wyznającymi w życiu te same zasady. Trzymajmy się tradycji i starych wersji nas samych. W końcu sprawdzone i dobrze nam znane. W razie awarii wiemy co robić. Oczywiście możemy właśnie tak...
Tylko potem nie narzekajmy, że inni każdego roku piszą nowy rozdział życia, a my w kółko powtarzamy ten sam, znany na pamięć, z którym czujemy się wygodnie i bezpiecznie. Einstein podobno powiedział, że definicją głupoty jest powtarzanie tych samych czynności i oczekiwanie na inne rezultaty. Wcale nie chodzi o postanowienia dotyczące biegania i zrzucania kilogramów. Traktujmy to jako ewentualną rozrywkę i jeśli się uda, bonus świąteczny. Ale z okazji Nowego roku zaplanujmy lub od razu zróbmy coś, co pozwoli nam na dokończenie tego niekończącego się rozdziału i przejście do drugiego. Może być fajnie. Jeśli nie, zawsze zostaje nam stary, zdezelowany, sprawdzony model, do którego łatwo wrócić, ale do którego nie wszyscy już chcą wsiadać.
Miłego weekendu
Rafał Jurak
Ten adres pocztowy jest chroniony przed spamowaniem. Aby go zobaczyć, konieczne jest włączenie w przeglądarce obsługi JavaScript.