...ale w grupach, stronnictwach, narodach i epokach jest regułą
(Fryderyk Nietzsche)
Jak pisałem w ubiegłym tygodniu, jest coś paradoksalnego w zestawieniu kryminału i bajki, coś, co ociera się o absurd, a przecież stanowi o istocie tych dwu, tak wydawałoby się odległych od siebie gatunków literackich, które jednocześnie są i nie są tożsame. Co jest zatem tym, co nie jest i czego nie ma, w tym co jest? Wydaje się, że tę wspólność można odnaleźć w procesie oswajania lęku, jaki proponują zarówno baśń jak i kryminał. Boimy się bać, ale jednocześnie tego pragniemy. Jest to perwersyjna potrzeba mrocznej strony naszych osobowości, wynikająca pewnie z zaszłości zwierzęcych, jakie cięgle gdzieś tam w naszym genomie się kotłują.
„Zawsze myślałam, że brutalność w baśniach jest niepotrzebna, bo dzieci się boją, następnie to przeżywają i nie potrafią sobie z tym poradzić. Szczerze nie znoszę baśni braci Grimm, jednak Bruno Bettelheim, autor rozbudowanej analizy baśni „Cudowne i pożyteczne. O znaczeniach i wartościach baśni” tłumaczy to zjawisko „przezwyciężeniem chaosu podświadomości”. Oczywiście nie spowoduje to, że pokocham Grimmów, ale przekonuje mnie, że brutalność ta jest potrzebna”.
Jednocześnie to dziwne podobieństwo w relacjach baśni i kryminału mieści się w potrzebie uczestnictwa w czymś realnym (oczywiście tylko pozornie), co pozwali nam bać się bezpiecznie. Oswajamy więc nasze strachy, projektując własne lęki na literackich bohaterów, siedząc wygodnie i bezpiecznie w fotelu, z książką w ręce.
Jak cytowałem w poprzednim artykule:
„Trzeba pamiętać, iż do pewnego czasu dziecko nie zdaje sobie sprawy, że przekazywana mu historia jest zmyślona. Stopniowe przechodzenie z naiwnej wiary do świata realnego stanowi przygotowanie do rozwoju przeżyć artystycznych. Kontakt z baśnią pozwala dziecku łatwo akceptować jej treść i porządkować obraz świata” (z: Marta Komsta, Terapeutyczne znaczenie ludowej bajki magicznej).
Dziecko, z oczywistych powodów, nie ma wyczucia granicy między realnością a fikcją, ale czy na pewno mają je dorośli? Czy świetnie skonstruowany kryminał nie przyprawia nas o dreszcze ekscytacji? Czy mistrzowskie stopniowanie napięcia nie doprowadza nas często do takiej kumulacji emocji, że musimy przerwać czytanie łudząc się, że to pozwoli zatrważającej akcji się trochę uładzić? Czasem taka lektura przypomina gest zasłaniania oczu w kinie, gdy coś szczególnie „potwornego” się na ekranie wydarza (nie uciekamy już niestety z kina na widok pędzącego na ekranie pociągu). I nic to, że wiemy, iż to tylko powieść, że to tylko film – że to tylko fikcja. Zasłaniamy oczy, przerywamy czytanie, wstrzymujemy oddech, gdy emocje i napięcie sięgają zenitu. Jeśli nieznacznie zmienimy cytowany powyżej fragment, to dowiemy się, dlaczego tak się dzieje:
„Trzeba pamiętać, iż do pewnego czasu dorosły nie zdaje sobie sprawy, że przekazywana mu historia jest zmyślona. Stopniowe przechodzenie z naiwnej wiary do świata realnego stanowi przygotowanie do rozwoju przeżyć artystycznych. Kontakt z kryminałem pozwala dorosłemu łatwo akceptować jego treść i porządkować obraz świata”.
Nie wiem, czy Marta Komsta byłaby zadowolona z takiej „przeróbki”, ale po to przecież są różne koncepcje i pomysły interpretacyjne, żeby nimi żonglować ku ogólnej uciesze odbiorcy.
Tak czy owak, pierwsze zdanie owego cytatu wydaje się najbardziej interesujące i to zarówno w kontekście baśni i jak i kryminału:
Trzeba pamiętać, iż do pewnego czasu dziecko (dorosły) nie zdaje sobie sprawy, że przekazywana mu historia jest zmyślona.
Czasem jednakowoż ten „pewien czas” znacznie się wydłuża, a nawet nigdy nie kończy i w ogóle nie wychodzimy z dziecięcego poczucia czasu, co jest z jednej strony przejawem niedojrzałości, czy też niedorosłości, ale z drugiej strony, jest dowodem na to, że zdając sobie sprawę z ułudy, jaką jest kategoria czasu, tę ułudę przyjmujemy za rzeczywistość. I tu chyba leży samo sedno upodobania czytelniczego w baśniach i kryminałach zarazem, bo zabijanie smoków, zabawy sierotki z siedmioma krasnoludkami, czy poszukiwanie magicznych pierścieni, które uratują wszystko i wszystkich w gruncie rzeczy nie różnią się wiele od nadludzkiej sprawności Jamesa Bonda, czy przenikliwości Sherlocka Holmesa. Nic we wszystkich tych opowieściach nie jest niemożliwe, bo wszytko może się tam wydarzyć. Fikcja (nosząca mylące, ale jednocześnie pożądane znamiona realności) z konieczności i ze swej istoty, jest tworem terapeutycznym czy tego chcemy, czy nie. Dlatego kochamy czytać zmyślenia, biorąc w nawias ich relacje z rzeczywistością. Od niczego nie uciekając przechodzimy w odmienne stany świadomości, gdzie dziecięctwo urywa łeb hydrze dorosłości i gdzie magia splata się z pozorami realności, które uznajemy za rzeczywistość.
Jak powiedział Gabriel García Márquez:
„Fikcja została wynaleziona w chwili, kiedy Jonasz wrócił do domu i powiedział swojej żonie, że spóźnił się trzy dni, bo połknął go wieloryb”.
Można by zapytać: – Jak to? Otóż tak to! Bo taką definicję może wymyślić tylko ktoś, kto jest zanurzony w latynoskim świecie wyobraźni. Ona doskonale wyjaśnia tę nadzwyczajną, magiczną i mistyczną specyfikę świata kultury iberoamerykańskiej. Ta odmienność nakłada się zresztą nie tylko na literaturę dla dzieci, czy literaturę piękną w ogólności, ale przekłada się także na baśniowość i bajkowość kryminałów i literatury sensacyjnej. Jeśli weźmiemy do ręki, dopiero co przetłumaczoną na polski, powieść argentyńskiego pisarza Gustavo Malajovicha zatytułowaną „Ogród z brązu”, to nagle się nam wszystko to, co w brzuchu wieloryba robił Jonasz, okaże jasne w swej mroczności, a wydarzenia z pozoru jednoznaczne okażą się komplikacją wielopoziomową. Wszystko staje się u Malajovicha na naszych oczach, ale my tego nawet nie chcemy widzieć. Chcemy w pewnym momencie odwrócić wzrok! Dlaczego? Atmosfera tajemnicy, niemożności, perwersji, mrocznego pożądania i szaleństwa wciągają nas w wir wydarzeń, pozornie oczywistych. Wszystko w tej powieści pulsuje oczekiwaniem na rozwiązanie, które wprawdzie następuję, ale którego nikt nie oczekiwał, włącznie z bohaterami samej powieści. Zaskoczenie jest kompletne i wstrząsające. Nie wiem, czy jest ono większe od tego, które przeżył prorok Jonasz, gdy znalazł się w brzuchu wieloryba, ale z pewnością robi podobnie mocne wrażenie. Cały narracyjny zarys i pomysł jest prosty, żeby nie powiedzieć banalny: znika dziecko, które wyszło z nianią na przyjęcie urodzinowe. Znika bez śladu. Co się dzieje potem? Potem jest już tylko miłość, rozpacz, perwersje, samotność, samobójstwo, tęsknota, rezygnacja, ból i cierpienie, zagubienie i determinacja – czy my tu mówimy na pewno o powieści sensacyjnej? Jonasz wrócił do Niniwy po wypluciu przez wieloryba i wypełnił powierzoną mu misję. Co się dzieje w „Grodzie z brązu”?
„W niewyjaśnionych okolicznościach znikają w metrze w Buenos Aires czteroletnia Moira Danubio i jej opiekunka Cecilia. Dla ojca dziewczynki zaczyna się koszmar, który będzie trwał latami. Gdy policja okazuje się bezradna, zdesperowany Fabian Danubio i ekscentryczny prywatny detektyw Doberti podejmują poszukiwania na własną rękę. Sprawdzają rozmaite informacje, docierają do miejscowej mafii. Poszukiwania córki stają się treścią życia Fabiana. Życie człowieka może się zmienić w ciągu sekundy. Czy najgorsza wiedza jest lepsza od niewiedzy? Fabián Danubio, architekt z Buenos Aires, nie zadaje sobie tego pytania. Fabián po prostu musi wiedzieć, co się stało z jego czteroletnią córką, która w towarzystwie niani wsiadła do metra i obie zniknęły. Początkowy szok ustępuje miejsca nadziei, że dziewczynka żyje, że nie dzieje się jej krzywda, a powołane do tego organy ją odnajdą. Tylko, że policja – uwikłana w wewnętrzne rozgrywki, skorumpowana i niekompetentna – jest bezradna. Zdesperowany ojciec rozpoczyna śledztwo na własną rękę, a znalezienie córki staje się na lata treścią jego życia”.
Kontynuacja w przyszłym tygodniu.
Zbyszek Kruczalak