Najgorsza rzecz związana z latem to fakt, że kończy się tak szybko. Wprawdzie do końca zostało jeszcze trochę, ale... zleci szybko. Jeden weekend na niechciane, ale konieczne wyjścia i spotkania, drugi na odkładany od wiosny remont, trzeci będzie deszczowy, czwarty... hmm... jesień?
Nawet nie zdążymy z niego skorzystać. Lata znaczy. Krótkie noce, wypady nad wodę, wakacyjne wyjazdy i wspaniała pogoda nagle skończą się, choć jeszcze niedawno wydawało się, że trwać będą wiecznie. Dzieci do szkoły, namiot na strych lub do piwnicy, stroje kąpielowe do szafy, albo w przewidywaniu, iż zbiegną się jak w latach poprzednich, od razu do śmieci lub garażową wyprzedaż. Pozostaną nam wspomnienia, zdjęcia i obserwacje.
Jedną z nich może być to, że ostatnio przybyło na ulicach samochodów typu cabrio. Dziwne, bo w okolicach Chicago nigdy nie było sprzyjającej im pogody - z tego samego powodu tak mało jest tutaj ogródkowych restauracji - a w ostatnich latach mamy już tylko może pięć dni w roku nadających się do jazdy bez dachu. Lub jedzenia pod parasolem. Pozostałe są zbyt mroźne, zimne, lepkie, gorące i deszczowe. Kabriolety stały się jednak popularne, bo są symbolem beztroski, odejmują podobno lat i dobrze wyglądają. Z wyjątkiem kilku modeli, do których zaliczam i z góry przepraszam ewentualnych właścicieli: Nissana Murano w wersji cabrio, Oldsmobila Cutlass z lat 90 w tej samej wersji, czy bezdachowego Suzuki X90. Na szczęście na ulicach ich prawie już nie widać, więc uff... Oglądając jednak inne pojazdy tego typu dochodzę do wniosku, że ich właściciele nie znają odpowiedniej etykiety związanej z ich posiadaniem. Przede wszystkim unikajcie rozmów telefonicznych przez zestaw głośnomówiący jadąc bez dachu. Czy to przez roztargnienie, zapomnienie, czy głupotę, kierowcy kabrioletów zapominają o braku szyb i części karoserii oddzielających ich od reszty świata. Uwierzcie mi, nikt nie chce być świadkiem waszych pogaduszek z żoną lub szefem. Kategoryczne nie. Druga sprawa, chyba ważniejsza: jak dach w dół, to okna też! Widząc kabrioleciarza bez dachu, ale z podniesionymi oknami, który stara się choć w niewielkim stopniu poczuć na twarzy klimatyzację, wielu starych wyjadaczy łapie się za głowę. Jak powiedział mi mieszkający na Florydzie właściciel kilku samochodów tego typu, nie ma większego obciachu. Jak zależy ci na wyglądzie, to się męcz. Jak nie dajesz rady, nie kupuj cabrio.
Lato jest też po to, by czasami bez powodu zrobić sobie wolne z pracy. Urwać się po prostu i wykorzystać dzień na robienie czegokolwiek. Lub nicnierobienie (musiałem sprawdzić, pisownia łączna). A jeśli nie chcemy brać dnia wolnego, to chociaż urwijmy się wcześniej. Wytłumaczenie zawsze jakieś znajdziemy. W czasie roku szkolnego zwykle jest to mecz syna lub recital córki. Nawet jeśli syn sportów nie lubi, a córka występów nie znosi. W wakacje trzeba trochę pogłówkować.
Kolejna obserwacja dotyczy diety. Lato im nie sprzyja. Więc nawet nie próbujmy. Otaczają nas zapachy grillowania i brzęk szklanych naczyń zawierających różne napoje chłodzące. Poza tym co to za lato bez chociaż kilku wypadów na lody. Mam pecha, bo niedaleko mnie znajduje się słynny na całą okolicę Andy‘s Frozen Custard. Słynny jest w każdej okolicy, w jakiej się znajduje. Na moje nieszczęście syn prosi mnie czasem o wycieczkę w to miejsce. Próbuję zjeść wcześniej duży, zdrowy posiłek, zapchać się marchewką i sałatą. Nie pomaga. Zawsze się skuszę. Jeśli nawet nie na osobny zestaw mrożonych przysmaków, to chociaż ku niezadowoleniu młodego poproszę o dodatkową łyżeczkę. Tłumaczę mu potem, że to dla jego dobra, dla jego zdrowia, żeby sam nie jadł tych wszystkich kalorii. Nie wierzy.
Skoro o niedowiarkach mowa, to często spotykam ich na skrzyżowaniach z przejściem dla pieszych i przyciskiem wyzwalającym białego ludzika na światłach. Nie wierzą, że jednorazowe jego użycie skutkuje tym samym, co przyciskanie go bez przerwy. Jeśli widzicie przycisk na pasach, naciśnijcie go. JEDEN RAZ. Wciskanie go dziesięć razy jest równie mądre, jak niewciskanie go w ogóle i lawirowanie pomiędzy nadjeżdżającymi samochodami w czasie przechodzenia na czerwonym.
Prawdę mówiąc, jeszcze na dobre nie zacząłem tematu, a tu kończyć trzeba. Ale chciałbym przekazać jeszcze jedno. Nie moja obserwacja, ale podpisuję się pod nią i namawiam, by się nad tym zastanowić. Używanie emotikonów w tekstach i mediach społecznościowych na pewno ułatwiło i przyspieszyło komunikację. Zwłaszcza w trywialnych sprawach. Bo w poważniejszych warto wciąż używać słów, nawet jeśli to męczące. Przykład? Płacząca buźka. Jedni używają jej do wyrażenia smutku w związku z ofiarami wojny w Ukrainie. Inni, gdy muszą kilka dni czekać na kolejny odcinek popularnego serialu. Czasami warto użyć słów by nie było wątpliwości.
Miłego, wciąż letniego weekendu.
Rafał Jurak
E-mail: Ten adres pocztowy jest chroniony przed spamowaniem. Aby go zobaczyć, konieczne jest włączenie w przeglądarce obsługi JavaScript.