Pisałem już w tym miejscu o ciągłym oczekiwaniu na coś. O tym, że czekamy na zielone światło na skrzyżowaniu, zmianę pór roku, realizację recepty w aptece, w poczekalni u lekarza, aż się kawa zaparzy, jajko ugotuje, dzieci wrócą ze szkoły, współmałżonek z delegacji, a znajomi zmienią zdanie w jakiejś sprawie.
Okazuje się, że nie tylko ja się nad tym zastanawiam i liczę zmarnowane w oczekiwaniu na coś minuty, godziny, dni i tygodnie. Przeprowadzone w Wielkiej Brytanii badanie na ten temat wykazało, że przeciętny mężczyzna spędza około 3 tygodni życia w oczekiwaniu, aż jego żona, dziewczyna, partnerka skończy zakupy. Szczęściarze, są tacy, którym czas ten liczony jest w latach. Widzicie siedzących przed sklepem facetów pochylonych nad ekranami telefonów i co jakiś czas spoglądających na sklepowe drzwi wejściowe? Obok kubek po kawie i ładowarka? Może serwetka z kilkoma okruchami po zjedzonym ciasteczku z pobliskiej kafejki? To oni… Podobno kolejne trzy miesiące oczekują na swe panie oddające te zakupy.
Inny sondaż, również brytyjski, za wielkiego pożeracza naszego czasu uznał kolejki. Wszelkie kolejki. Wspominałem o nich, mając na myśli głównie kasy sklepowe, ale okazuje się, że inni mają znacznie gorzej. Na przykład osoby bywające często na poczcie. To przypadłość ogólnoświatowa, bo nie ma znaczenia, czy poczta jest w Chicago, Londynie lub Pacanowie. Kolejka do okienka musi być.
Podobnie z odprawami na lotnisku, a następnie kontrolą bagażu. Miałem nieszczęście wybrać się ostatnio na krótki wypoczynek. Chyba było fajnie, ale poza długimi godzinami spędzonymi na lotniskach niewiele pamiętam. Zapominamy też o godzinach spędzanych za kółkiem w korkach. Niedawno podawaliśmy tę informację w Monitorze, pamiętacie? W okolicach Chicago to pięć dni rocznie! Dla wielu to wakacje rodzinne. Oczywiście siedmiodniowe, od których musimy odjąć dwa dni na lotniska.
Największe kłamstwo? Lekarz za chwilę pana przyjmie. Może tylko mnie to spotyka, ale po pół godzinie w poczekalni trafiam do pokoju, gdzie za chwilę ma się ktoś pojawić. Nigdy się jeszcze w zapowiedzianym czasie nie pojawił. Dobrze, że w telefonach jest Netflix i YouTube. Ostatnio podczas wizyty u pewnego specjalisty wyglądało to tak: 25 minut jazdy samochodem, pięć minut szukania miejsca parkingowego, pięć minut spaceru do gabinetu, dwie osoby w kolejce, więc kolejne pięć minut czekania na rejestrację, następne pięć na wypełnianie różnych formularzy, 25 minut oczekiwania na zaproszenie do gabinetu nr 3, czyli takiego cichego pokoju, kolejny kwadrans czekania na pielęgniarkę badającą ciśnienie i inne parametry, znów piętnaście i …wchodzi lekarz. Po trzech minutach zbiera się do wyjścia mówiąc, że ma zaplanowaną operację i zaraz przyjdzie do mnie jego asystent. Zatrzymały go w miejscu moje dodatkowe pytania, choć rękę trzymał już na klamce. Dziesięć minut później pielęgniarka przyniosła serię skierowań na różne badania, mówiąc, że asystent ma lekkie opóźnienie i najlepiej będzie, jak przyjdę innego dnia z gotowymi wynikami. Ciągle na nie czekam. Ciągle nie mogę uwierzyć, że byłem tak cierpliwy.
Czas jest największą daną nam wartością. Zmarnowanego nie da się odzyskać. To, co minęło, nie wróci. Nie chciałbym w pewnym momencie dojść do wniosku, że połowę życia czekałem na coś, z własnej winy lub winy innych. Ktoś powiedział kiedyś, że im dłużej na coś czekasz, tym większa radość z nadejścia tego czegoś. Według mnie zdanie nie do końca przemyślane. O wiele lepsze, mogące służyć jako ostrzeżenie, pochodzi z jednej z książek Terry Pratchetta: Potem stało się teraz. Uważajmy, by nagle nie okazało się, że czekanie nieoczekiwanie dla nas samych się skończyło. Możemy wtedy na wesoło posłużyć się innym cytatem, tym razem z komedii: Jak nie wrócę za pięć minut, to poczekajcie na mnie dłużej…
Miłego weekendu.
Rafał Jurak
E-mail: Ten adres pocztowy jest chroniony przed spamowaniem. Aby go zobaczyć, konieczne jest włączenie w przeglądarce obsługi JavaScript.