14 stycznia 2016

Udostępnij znajomym:

Atakowani jesteśmy każdego dnia wynikami różnych badań. Dowiadujemy się na przykład, że nie lubią nas w Wisconsin, że mamy coraz większe korki na ulicach, a do tego lubimy sobie wypić. Podejrzewam, że te trzy niezależne badania prowadziło w sumie kilkaset osób przez kilka lat. Do tego sporo to kosztowało. Trochę mnie to drażni, bo podczas weekendowej wycieczki na północ doszedłem do podobnych wniosków. Wszystko trwało dwa dni i kosztowało tyle, ile płacimy obecnie za napełnienie dwóch zbiorników paliwa.

Powiedzmy sobie szczerze, że informacja na temat przejezdności naszych dróg w ogóle nas nie wzrusza. Od dawna w samochodach spędzamy więcej czasu, niż wykonując swoją pracę. To nie znaczy, że aż tak długo jedziemy. To znaczy, że przyjeżdżając do pracy zaczynamy od kawy, herbaty lub zimnego napoju. Czasami od razu zjadamy drugie śniadanie przywiezione z domu. Pół godziny. Następnie musimy porozmawiać chwilę ze współpracownikami. W końcu wszyscy martwimy się kursem walut, srogą zimą, poziomem kształcenia dzieci. Do tego każdy ma swój ulubiony program telewizyjny i musi podzielić się z innymi wrażeniami z poprzedniego wieczoru. To już prawie 90 minut. Zamierzamy zacząć pracę, ale w kubku pusto. Po napełnieniu go ponownie kawą mamy za sobą godzinę pięćdziesiąt od przybycia na miejsce. Siadamy lub też nie, w zależności jakie zajęcie wykonujemy. Kilka minut później dostajemy tekstową wiadomość. Bardzo ważną, typu...co robisz? Odpowiadamy i w ten sposób wywiązuje się długi pisemny dialog z osobą robiąca dokładnie to samo, co my, czyli pracującą w innej części miasta. Kończymy po kolejnych 30 minutach tłumacząc, że musimy wracać do roboty, której tak naprawdę wcale nie zaczęliśmy. Jednak zanim to uczynimy, to przydałoby się zapalić. Jeśli palimy. Jeśli nie, to idziemy po coś do picia. W ogóle to pragnienie nam doskwiera strasznie, bo przecież zaczął się sezon grzewczy. Wstępujemy do kolegi w sąsiednim pokoju zapytać, czy jego też drapie w gardle. Nie, nie drapie. Ale boli głowa. Jesteśmy w wieku, w którym o zdrowiu rozmawiać trzeba. Nigdy nie wiadomo, czy nasze objawy nie oznaczają czegoś poważnego. Trzeba się dzielić z innymi spostrzeżeniami. Zaczyna się pora lunchu, gdy wreszcie jesteśmy gotowi do pracy... Widzimy wyraźnie, że 40 minutowy dojazd do pracy i taki sam powrót z niej stanowi równowartość czasu spędzanego na zawodowych czynnościach.

O tym, że mamy coraz większe korki nie muszą nas informować naukowcy. Wystarczy, że pojedziemy do północnego Wisconsin. W okolicach Nicolet National Forest widziałem dwa stłuczone pojazdy. Stały przodem do siebie na skrzyżowaniu dwóch dróg o nazwach typowych dla tamtego rejonu, czyli kompletnie nic nie mówiących przybyszowi z południa. W czasie, gdy kierowcy z radością umawiali się na piwo w pobliskim barze w celu wymiany informacji, doszedłem do wniosku, że świat jaki znam już się kończy. Nigdy tam bowiem nie doszło do żadnego wypadku, bo nigdy w tamtym rejonie nie pojawiły się jeszcze dwa samochody w tym samym miejscu w tym samym czasie. Korki!

W Chicago już funkcjonuje dowcip mówiący, że najszybciej przez miasto można przejechać jako pacjent w karetce lub ewentualnie uciekając przed policją. Niektórzy próbują.

Zamiast informować nas, że mamy korki, wolałbym usłyszeć co mamy zrobić by się ich pozbyć.

Moglibyśmy znów znacząco podwyższyć ceny benzyny. W ciągu jednej nocy ruch na autostradach spadnie niemal do zera. W krajach południowej Europy jeździ się po chodnikach. U nas też można by tak robić, w końcu nikt z nich i tak nie korzysta. W Indiach uproszczone są przepisy drogowe, bo obowiązuje tam tylko jedna zasada – pod żadnym pozorem nie ustępować. Stosując ją tutaj pozwolilibyśmy na płynne poruszanie się po drogach choćby większym pojazdom. Właściciele mniejszych nigdy nie ruszyliby z miejsca. Są też kraje, gdzie całkowicie ignoruje się znaki Stop. Ponieważ u nas jest ich zatrzęsienie, ignorowanie wszystkich białych napisów na czerwonym tle musiałoby przyczynić się do przyspieszenia ruchu na drogach.

Oczywiście możemy w ostateczności zostawić samochody pod domem i skorzystać z komunikacji miejskiej. Kiedyś tak zrobiłem. Mając w planie codzienne spotkania w tym samym miejscu przez siedem kolejnych dni postanowiłem podróżować autobusem. W poniedziałek spóźniłem się 2 minuty na autobus, w związku z czym na ważnym spotkaniu pojawiłem się godzinę późnej. We wtorek przybyłem na przystanek wcześniej, ale autobus nie pojawił się ze względu na nocne opady śniegu i nagłą zmianę tras w mieście. W środę zapomniałem gotówki, więc kierowca grzecznie, ale stanowczo odradził mi podróż. W czwartek znów się spóźniłem. W piątek pojechałem swoim samochodem. Stojąc w korku słuchałem muzyki i wiadomości. Dowiedziałem się, że CTA domaga się od stanu kilkudziesięciu milionów dolarów na załatanie dziury w swoim budżecie. Potem, że w związku z problemami CTA chyba konieczna będzie podwyżka podatków. Od tamtej pory minęło już kilka lat, a z usług miejskiego przewoźnika nie korzystam. Pewnie z podobnych powodów nie robi tego kilka tysięcy kierowców, których zacięte miny każdego dnia widuję przez szyby stojących bez ruchu pojazdów. A naukowcy po latach badań nie wiedzą, jaka jest przyczyna powstawania korków na drodze i dlaczego nie mamy czasu na przyjemności. No, dlaczego?

Miłego weekendu.

Rafał Jurak
Ten adres pocztowy jest chroniony przed spamowaniem. Aby go zobaczyć, konieczne jest włączenie w przeglądarce obsługi JavaScript.

----- Reklama -----

Polonez

----- Reklama -----

Polonez

----- Reklama -----

KD MARKET 2024

----- Reklama -----

Zobacz nowy numer Gazety Monitor
Zobacz nowy numer Gazety Monitor