Kiedy zaczynamy oficjalnie obchodzić jakieś rocznice, zwykle oznacza to, że od wydarzenia (urodzin, pomysłu, powstania urządzenia czy organizacji) minęło ładnych parę lat. W ubiegłym roku dość liczna grupa emerytowanych programistów świętowała 40-lecie powstania komputera osobistego, zwanego PC. Oczywiście inna grupa, równie liczna, uważa, że te urządzenia są znacznie starsze, jeszcze inna, że za wcześnie było na otwieranie szampana. Wszystko zależy od tego, kto jakiego komputera w średniowieczu elektronicznym używał. Commodore, IBM, Apple, a może jeszcze coś innego...
Ostatnio przeglądałem artykuły dotyczące historii tych urządzeń, bogato ilustrowane zdjęciami i reklamami sprzed lat. Zwykle wielkie pudło ustawione było na kuchennym stole lub gdzieś w pobliżu, przy nim uśmiechnięty mężczyzna wpatrujący się z przejęciem i udawanym zrozumieniem w rzędy dziwnych znaczków na ekranie, w tle zadowolona pani domu (zwykle w okolicach lodówki lub kuchenki, w parterze dziecko i jakieś domowe zwierzę.
Producentom tych urządzeń chodziło o to, by przedstawić je jako współdomownika, przynoszącego radość i ułatwiającego codzienne funkcjonowanie. Bo być może nie pamiętamy, ale w pierwszych latach koszt zakupu komputera domowego równy był tańszemu samochodowi, a sam widok monitora i tajemniczej skrzynki pod nim wywoływał przerażenie u większości śmiertelników. To trochę jak z kabiną nowoczesnego Boeinga. Większość z nas patrzeć będzie na zegary z ciekawością, na wszelki wypadek niczego nie będziemy dotykać, a myśl, że mielibyśmy to obsługiwać wywołuje lekką sztywność kręgosłupa.
Tak więc początki nie były łatwe, zwłaszcza że większość oferowanego wówczas oprogramowania nie była zbyt przydatna przeciętnemu Kowalskiemu. Owszem, duże firmy i instytucje publiczne prowadziły prostą księgowość, ewidencję, etc. Widziałem reklamę, w której właściciel salonu samochodowego chwalił się, że w ciągu kilku minut może dowiedzieć się, ile i jakich samochodów ma na placu oraz kto ostatnio u niego dokonał zakupów. W normalnym domu pudło za kilka tysięcy dolarów wykorzystywane było do bardziej trywialnych zadań. Dlatego od początku tak ważny element oprogramowania stanowiły wszelkiego rodzaju gry. Niestety, badanie po badaniu potwierdzało spostrzeżenia menadżerów - im więcej gier w komputerze, tym niższa wydajność pracy w biurach. Bo jak się już urzędnicy oswoili z tymi potworami, nauczyli nawet je obsługiwać, to zaczynali nałogowo ustawiać pasjanse, detonować miny, wysyłać lemingi nad urwisko, układać puzzle, itd. W tym czasie praca leżała odłogiem, równie dobrze można by wszystkie biura zamknąć i wszystkich wysłać na płatne wakacje.
Czasami zapominamy, że są z nami dopiero od 40 lat. Tak bardzo zmieniły świat i nasze życie, iż nie wyobrażamy sobie innego. Do tego ktoś nieodpowiedzialny wymyślił internet, który w 1989 roku uporządkował brytyjski naukowiec Tim Berners-Lee, tworząc sieć www, co stanowiło kolejny krok milowy w rozwoju ludzkości. W tej chwili nikt tak naprawdę nie wie, ile i jakich informacji w każdej sekundzie przepływa w sieci. Największy i najsprytniejszy w tej chwili gigant Google przyznaje, iż udało się skatalogować zaledwie kilka procent stron. Kilka procent! Zaledwie osiem procent pieniędzy na całym świecie ma pokrycie w banknotach, reszta to tylko zapisy w komputerach bankowych. Dodrukowanie pieniędzy nie polega już na zwiększeniu wydajności mennicy produkującej różne nominały, ale kilku kliknięciach klawiatury znajdującej się na biurku Bardzo Ważnej Osoby.
Legenda głosi, że dzisiejsza potęga sklepu internetowego Amazon to zasługa wyszukiwarki Yahoo, kiedyś czołowego narzędzia internautów. Otóż przed powstaniem Google wyniki wyszukiwań ustawiane były alfabetycznie. Amazon zawsze znajdował się na pierwszym miejscu po wpisaniu hasła "sklep" lub "zakupy". Ile w tym prawdy? Tego nie wie nikt.
Dziś praktycznie z każdego urządzenia możemy przeprowadzić wideokonferencję, rozmowę ze znajomymi i rodziną lub podejrzeć wnętrze jakiegoś pomieszczenia. Trudno w to uwierzyć, ale kiedyś kamer internetowych nie było...
Pierwsza pojawiła się w 1991 r. na uniwersytecie Cambridge. Pracownicy laboratorium komputerowego ustawili jej prototyp w pobliskiej kafeterii, gdzie przez 24 godziny na dobę podglądała ona ekspres do kawy. Chodziło o to, by pracownicy innych, oddalonych działów bez potrzeby nie maszerowali długimi korytarzami po kawę, gdy dzbanek był pusty. Jak większość najlepszych wynalazków, ten również zrodził się z potrzeby. Lub lenistwa, to zależy jak na to spojrzymy. Jeśli kogoś interesuje ta historia, proszę w wikipedii sprawdzić hasło "Trojan Room coffee pot".
Wiedzę komputerową, a właściwie umiejętność posługiwania się nimi też zdobywaliśmy metodą prób i błędów. Głośna sprawa o morderstwo sprzed wielu lat niemal zakończyła się wyrokiem uniewinniającym. Prowadzący dochodzenie zarekwirowali komputer podejrzanego i sprawdzili zawartość. Nie znaleźli żadnych informacji o planowanym morderstwie. W ostatniej chwili jakiś młodzieniec odbywający staż zwrócił im uwagę, że poza wyszukiwarką Explorer są jeszcze inne. W tych innych historia pokazała, że właściciel komputera dokładnie sprawdzał sposoby "duszenia bez pozostawiania śladów".
95% tradycyjnych listów na poczcie sortowanych jest przez komputer. Pozostałe 5%, niewyraźnych lub wyblakłych adresów, sortują ludzie. Mają za zadanie odczytać 1,000 sztuk na godzinę. Wszyscy zatrudnieni na tym stanowisku rezygnują zwykle po 5 tygodniach.
Jeszcze jedna ciekawostka. Nieco przerażająca. Gdy komputery zaczęły nadzorować pracę i bezpieczeństwo amerykańskich głowic nuklearnych, rządowi eksperci stworzyli hasło dostępu do tego oprogramowania. Przez osiem lat było to 00000000. Ktoś bowiem doszedł do wniosku, że najprostszy szyfr najtrudniej jest złamać.
Informacji tego typu jest wiele. Każdego dnia dochodzą nowe. Za kilkanaście lat kolejne pokolenie będzie oceniało nasze dzisiejsze dokonania komputerowe. Ubaw mają gwarantowany.
Miłego weekendu.
Rafał Jurak
Ten adres pocztowy jest chroniony przed spamowaniem. Aby go zobaczyć, konieczne jest włączenie w przeglądarce obsługi JavaScript.