Grupa Poetycka ARKA prezentuje, nr 396
Emigracja nie sprzyja kulturze. Wielcy twórcy po opuszczeniu własnego kraju nie zawsze potrafili przebić się w nowym środowisku i znaleźć nie tyle odbiorcę, co widza i kompetentnego krytyka. Oczywiście, ktoś może natychmiast zakwestionować powyższe, twierdząc – nie bez pewnej słuszności – że przecież istnieli twórcy, którzy osiągnęli duże sukcesy na obczyźnie: Olga Boznańska, Tadeusz Makowski, Stefan Mrożewski, malarska rodzina Styków, Józef Czapski i inni. Byli i tacy, którzy trafili na dwór królewski czy do Białego Domu.
Ubogi stypendysta króla Stanisława Augusta Poniatowskiego, Eugeniusz Kucharski, późniejszy markiz, portretował królową Marię Antoninę i jej syna, delfina Francji; artystka z Krakowa, Izabela Rapf-Sławikowska trafiła do Białego Domu, wykonując portret prezydenta Geralda Forda. Owszem, niektórzy artyści odnosili pewne sukcesy, ale pamiętać należy tutaj, że tworzyli oni zawsze w oparciu o grupę polskich emigrantów, która była głównym odbiorcą ich twórczości i pełniła chwalebną rolę dobrodusznego, wyrozumiałego mecenasa. To, co kupili i zachowali emigranci, często przetrwało i uszło kataklizmom wojen, to, co cudzoziemcy – zazwyczaj zaginęło.
Nie tak dawno pewna galeria w Wisconsin zwróciła się do polonijnego dziennikarza z zapytaniem o obraz, który „wyglądał” na polski. Na płótnie przedstawiono młodą dziewczynę w dość egzotycznym – jak dla Amerykanów – stroju. Okazało się, iż można było dość łatwo zidentyfikować malarza, bo obraz był podwójnie sygnowany. Namalowała go w Paryżu Anna Bilińska Bohdanowiczowa, a kupił na ulicznej wyprzedaży w Madison ongiś młody student japoński. Dzieło tak znakomitej polskiej malarki znajduje się dzisiaj w Japonii i prawdopodobnie pozostanie krytykom polskiej sztuki zupełnie nieznane. Do Japonii trafił również kupiony przez tę samą osobę obraz Maurycego Gottlieba „Dziewczyna żydowska w stroju ślubnym”, również nabyty przypadkowo w sklepie ze starzyzną.
Trudno było trwać polskim artystom na wychodźstwie. Zazwyczaj odchodzili w zapomnienie, twórczość ich ulegała rozproszeniu i przeminęła. Dochodziło do smutnych i śmiesznych sytuacji: muzeum sztuki w Milwaukee szczyciło się znakomitymi obrazami „niemieckiego malarza” Josepha von Brandta von Warschau, a w Monachium w starym domu odnaleziono spuściznę „Austriaka” Romana Kochanowskiego. Nowy lokator, Polak zatrudniony w rozgłośni Radio Wolna Europa, odkrył na strychu tego domu stare rysunki i obrazy, o których nikt wcześniej nie wiedział. Wiktor Trościanko, emigracyjny pisarz związany z rozgłośnią, opracował piękny album prezentujący odnalezione dzieła Romana Kochanowskiego: w gmach polskiej sztuki odłożono jeszcze jedną złotą cegiełkę.
Pamiętając o tym wszystkim, z ogromnym zainteresowaniem obserwuję nowe dokonania emigrantów w teatrze i sztuce. Nie mogła ujść mojej uwadze działalność artystyczna Aleksandry Katarzyny Nowak, o której osiągnięciach malarskich coraz głośniej, a echa wypowiedzi krytyków rozchodzą się szeroko wśród miłośników sztuki. Polską artystkę reprezentowała znana na So-Ho w Nowym Jorku galeria CFM. Aleksandra K. Nowak ma na swym koncie wiele wystaw zbiorowych i indywidualnych. W fachowym piśmie artystycznym Gallery & Studio 2005, ukazało się ciekawe omówienie jej twórczości, pióra amerykańskiego krytyka sztuki Edwarda McCormacka. Prestiżowa wystawa indywidualna naszej malarki w CFM zakończyła się ogromnym sukcesem. Co ważne, imprezie tej nie patronowała Polonia, artystka potrafiła znaleźć już amerykańskiego odbiorcę.
Nie należy lekceważyć opinii Neila Zukermana, właściciela galerii, który prezentując jej dorobek, mocno zaakcentował polskie pochodzenie artystki oraz polskie akcenty w jej sztuce.
Aleksandra K. Nowak jest ciągle obecna w galeriach, wystawiając swoje prace z dużą regularnością, co na pewno świadczy o wytężonej pracy. Krytycy sztuki czy ludzie o sztuce piszący już starają się klasyfikować jej twórczość, podając, nie zawsze słusznie, jej źródła inspiracji artystycznej. Podejmuje się próby ustalenia wpływów i dorobków artystycznych, którym ulega. Krytycy amerykańscy podają nazwiska Gustava Klimta, Egona Schiele, Fernanda Khnopffa i Feliciena Hopsa, recenzenci polonijni – Stanisława Wyspiańskiego, Witolda Wojtkiewcza czy Józefa Mehoffera. Są to na pewno wysiłki Syzyfa, bo na dobrą sprawę twórczość każdego malarza można zaszeregować z innymi, wcześniejszymi, pomijając jego własne nowatorstwo i nowe wizje. Jeżeli chodzi o wczesny dorobek Aleksandry K. Nowak podobne działanie mogło mieć jakieś uzasadnienie, obecnie, w chwili jej żywiołowego rozkwitu – może być tylko dla niej krzywdzące.
A największą trudność stwarza tutaj jej wielostronność. Artystka czuje się pewnie zarówno w realistycznym portrecie, pejzażu czy martwej naturze, w oleju, akwareli, tuszu i ołówku. Jej ekspresjonistyczne prace wspierają się zawsze na solidnym realizmie. Opanowała znakomicie rysunek i koloryt, co widać głównie w szerokich, niemal abstrakcyjnych pejzażach. Wprowadzając do swoich obrazów najprzedziwniejsze zjawy: niby rusałki, motyle, ważki, skrzydlate dziwożony – artystka tworzy im solidną, kolorystycznie ciepłą, realistyczną bazę, odwrotnie niż czynił to wcześniej John Henry Fuseli, który przytłaczał bohaterów swoich obrazów ciężkim brązem i czernią („Milczenie”, 1801).
Zawsze oszczędna, zarówno w realizmie, jak i w baśniowości, artystka potrafi wyważyć aurę i zaprezentować dzieło czytelne i komunikatywne w przekazie. Nie odrzuca też realizmu codzienności na korzyść kolorystyki czy symbolizmu, rzeczywistość świata godzi z własną stylizacją i łatwo czytelną ekspresją: „Marta” (2001), „Wiosna” (2005), „Tancerka Paulina” (2005), „Luna II” (2005), „Pocałunek” (2005), czy w końcu „Aria” (2003). Stąd nie obawiam się postawić znowu twierdzenia, że malarka nie boi się podporządkować swojej techniki plastycznej i artystycznej wizji realistycznemu tematowi, zachowując przedmiotowość w sferze swej czystej wyobraźni. Podobną odwagę wykazali wcześniej: Lucjan Baran w swoich wspaniałych projektach gobelinów i Barbara Wengorek w cyklu wstrząsających obrazów „Wojna” (notabene, też artyści emigracyjni).
Edward Dusza