– czyli swoista podróż ludzi księgi, a raczej ludzi różnych tekstów, niekoniecznie pisanych
Czy to możliwe, by zmieniać świat siedząc, a jeśli tak to na ile? Czy w ogóle możemy zmieniać cokolwiek i czy to jest w jakimkolwiek stopniu w naszej mocy? Zmiana, oczywiście „na lepsze”, jest mocno dyskusyjna, bo ta ukierunkowana „na gorsze” raczej nie pozostawia żadnych wątpliwości, co do swego istnienia. Zmienianie na lepsze zatem pozostawia nas w powiewie, jeśli nie w huraganie, różnych zwątpień, ale już myślenie o zmianie na lepsze tego, w czym jesteśmy zanurzeni, jest w naszej mocy. Myślenie bowiem jest czymś, co może nas uskrzydlić i pozwolić rozumieć jaśniej, niekoniecznie w zachwyceniu. To uskrzydlenie wcale nie musi nas skazywać na latanie. Siedząc na kanapie, może jednak bez coca-coli i polanej masłem kukurydzy, i oddając się przemyśliwaniu tego: co, kto, jak, po co, dlaczego, skąd i w jakim celu – jesteśmy w stanie przeinaczać. Co przeinaczać? To, co zastane w to, co płynne, albo też na odwrót, to, co niedookreślone, w to, co określone. Oczywiście tylko pod warunkiem, że taki proces i takie działania są możliwe i mają sens.
Nigel Warburton w doskonale przystępnej i fascynująco prostej Krótkiej historii filozofii, pisząc o koncepcie Kantowskiego fenomenu złączenia tego, co myślane z tym, co doświadczane, wprowadza nas w cudowne poczucie zadowolenia z siebie siedzących i wysiadujących pomysły nie z tej ziemi. Jak pisze:
„Wielkim odkryciem Kanta było to, że możemy siłą rozumu pojąć, jak funkcjonuje nasz umysł, jak kształtuje on nasze doświadczenie. Siedząc w fotelu i intensywnie myśląc, możemy dokonać odkryć dotyczących rzeczywistości, które będąc prawdziwe nie tylko z definicji: mogą mieć walory informacyjne. Uważał, że jego logiczny argument jest odpowiednikiem dowodu na to, że świat musi się nam wydawać różowy. Nie tylko dowiódł, że nosimy różowe okulary, ale odkrył też różne odcienie różu…”. (s. 120)
Metafora różowych okularów nie jest kantowska i nie ma nic wspólnego z podstawowym znaczeniem tego idiomu, czyli postrzeganiem świata na wesoło – aczkolwiek czemu nie – biorąc pod uwagę, że Nigel Warburton ułatwia nam oswojenie, niemożliwych przecież z do oswojenia, sądów analitycznych i syntetycznych a priori i a posteriori – czyż to nie radosna nowina! Kto bowiem do końca rozumie niemożliwą możliwość sądów syntetycznych a priori, poza Nigelem Warburtonem?
No cóż, nawet siedzenie na kanapie i myślenie może być frustrujące, a jednocześnie przyprawiać nas o bojaźń i drżenie, że może jednak, może jakimś cudem, zdołamy przedrzeć się przez zasłony różowych okularów i dostrzec to, co podejrzewamy, ale nie jesteśmy w stanie dotknąć, tego, co Kant określa mianem świata numenalnego.
Nigel Warburton w swej Krótkiej historii filozofii usadza nas też pod niebem gwiaździstym, zostawiając jakkolwiek tylko nam decyzję, czy ta gwiezdna perspektywa wypełnia nas spokojem moralnym, czy nie. Trochę to niekomfortowe, bo znowu musimy pomyśleć, a to aktywność przecież często bardzo bolesna. Dlaczego?
Bo musimy zdecydować, a decyzja wymaga wyboru, a wybór pociąga za sobą odpowiedzialność? Też – ale nie tylko. Kantowska etyka to przecież przekonanie o konieczności, czy raczej obowiązku działania dobrego. Nie postępuję szlachetnie, bo współczuję komuś, kto jest poszkodowany. Ja temu komuś pomagam, bo taki jest mój obowiązek, a nie dlatego, że mi go żal, czy nad nim ubolewam. Jestem zobowiązany do czynienia dobra, tak samo jak jestem zobowiązany do myślenia, a nie do życia bezmyślnego.
Pisze też o tym Zygmunt Bauman, autor kultowego terminu „płynna rzeczywistość” – bo to właśnie owa płynność tego, w czym jesteśmy zanurzeni w swoim przeżywaniu, pozwala nam na rozmycie poczucia obowiązku bycia dobrymi i myślącymi. Co to znaczy rozmycie? To znaczy zapośredniczenie odpowiedzialności. Kupujemy przecież tanie rzeczy, bo im taniej tym lepiej, ale robiąc to, nie bierzemy pod uwagę, że ta rzecz jest tania, bo wykonał ją jakiś współczesny niewolnik w kraju trzeciego czy czwartego świata. Nie został oczywiście za tę pracę należycie wynagrodzony, bo wtedy owa tania rzecz musiałaby by nas kosztować drożej. Bardzo możliwe, że tę rzecz wyprodukowało dziecko w warunkach zagrażających jego życiu. Ale my przecież kupujemy tę rzecz, czy ten przedmiot w sklepie, sklep kupuje to czy tamto z hurtowni, hurtownia od dystrybutora, a on od właściciela fabryki, który być może nigdy w tej konkretnej fabryce nie był, bo ma ich kilka. Dlaczego więc mamy się czuć winni? No właśnie.
Jak pisze Artur Domosławski w artykule „Zło dobrych ludzi”:
/Nowoczesne społeczeństwo potrafi wciągnąć w swoje tryby, na przykład w realizację podboju, wywołanie wojny, popełnianie zbrodni, miliony jednostek nieraz nieświadomych, że biorą udział w złu (to zresztą wielki temat Baumana: dlaczego dobrzy ludzie uczestniczę w złu). Ludzie ci – czyli my – „w żadnym momencie działania nie są zmuszeni do podejmowania świadomie trudnych wyborów moralnych, ani do przełamywania wewnętrznych oporów sumienia”. Dlaczego? Albowiem nowoczesne społeczeństwo wytwarza moralną ślepotę na masową skalę/. (za: A. Domosławski, Zło dobrych ludzi, w: Polityka, nr 4, 2022, s. 59.)
Jak to się dzieje, dlaczego i gdzie o tym więcej? Wróćmy do książki Nigela Warburtona i do Kantowskiego rozumienia postępowania etycznego.
„Gdyby Samarytanin pomógł człowiekowi w potrzebie, bo uważałby, że dzięki temu trafi do nieba, nie miałoby to zdaniem Kanta nic wspólnego z moralnym uczynkiem. Byłoby to wykorzystanie tego człowieka do osiągniecia własnych celów. Gdyby pomógł mu jedynie ze współczucia, nie byłoby to dobrym uczynkiem według Kanta. Ale gdyby pomógł mu, uznając, że to jego obowiązek i że każdy powinien tak zrobić w tych okolicznościach, Kant zgodziłby się, że czyn miłosiernego Samarytanina był z moralnego punktu widzenia słuszny”. (s. 122)
Dlaczego dobrzy ludzie uczestniczą w złu? Bo nie są dobrzy? Bo nie chcą być dobrzy? Bo nie chcą widzieć, bo wiedzą, ale im wszystko jedno?
Ale czy rzeczywiście w tym rzecz? Czy niebo gwiaździste nade mną może zapewnić spokój moralny we mnie, gdy rzeczywistość skrzeczy i gdy nie mam wyjścia, bo jak wejdę między wrony, muszę krakać jak i one? Czy muszę? Ile kosztuje nie-krakanie, wespół z innymi?
Czy zatem miłosierny Samarytanin miał zadanie uproszczone, bo spotkał pokrzywdzonego twarzą w twarz, a my jesteśmy rozgrzeszeni, bo żyjemy w skomplikowanym, zapośredniczonym świecie, w którym trudno dostrzec niebo gwiaździste nad nami, nie mówiąc już o spokoju moralnym w nas? Ale Samarytanie byli przecież traktowani przez Żydów jako ludzie podli i występni. No to jak to?
Wszystkie cytaty, jeśli nie zaznaczono inaczej, za:
Krótka historia filozofii, Nigel Warburton, wyd. RM, 2016, s.256.
Zbyszek Kruczalak