Za nami Święta, co oznacza, że za chwilę Nowy Rok. Nie znam zbyt wielu osób, które będą płakać za 2020. Najwyżej uronią kilka łez radości. Trochę jak ja, gdy niedawno ponownie wcisnąłem się w ulubioną zimową kurtkę.
Przyznam, że trudno mi w tym roku znaleźć właściwe słowa na określenie minionych 12 miesięcy. Podobnie z życzeniami, bo pozmieniało się tak wiele. W poprzednich latach bywało łatwiej. Było co komentować, wspominać, oceniać. W tym prawie wszystko zostało powiedziane już wcześniej, o pandemii, o wyborach, o tym, co z nami się dzieje. Na pewno, podobnie jak inni, poczyniłem kilka obserwacji. Między innymi taką, że w życiu potrzebujemy zdecydowanie mniej niż nam się wydaje. Że bardzo wiele rzeczy robimy z przyzwyczajenia, nie zastanawiając się, czy nas to uszczęśliwia i czy jest nam to do czegokolwiek potrzebne. Jeden ze znajomych doszedł na przykład do wniosku, iż w związku z przeniesionymi na inny termin imprezami w rodzinie i wśród znajomych zaoszczędził chyba kilka tysięcy. Inny odkrył, że kiedy odwołano wszystkie pikniki, bankiety i spotkania, na których nie wypadało nie być, nagle przybyło mu wolnych weekendów wykorzystanych w inny, lepszy, przyjemniejszy i bardziej wartościowy sposób.
Z ludźmi podobnie. Z dystansu wielu wydało się mniej ciekawych.
Z drugiej strony zauważyliśmy, czego nam naprawdę brakuje. Najczęściej bezpośredniego kontaktu z innymi, zwłaszcza tymi, z którymi te kontakty chcemy utrzymywać. Mimo wspaniałego rozwoju techniki, nie zastąpi nam tego żaden Zoom ani Skype. Okazało się, że gdzie jednym pandemia dała więcej czasu na odkrywanie siebie, swoich pasji i zbliżenie do rodziny, innym odebrała możliwość poruszania się w tłumie, w którym czyją się najlepiej. Na pewno wykorzystaliśmy ten okres do lepszego poznania swych potrzeb, prawdziwych potrzeb, i wprowadzenia kilku korekt na przyszłość.
Podobno mijający rok nie był zbyt zabawny. Zły - mówią jedni. Okropny - słowa innych. Smutny - przekonują pozostali. No cóż, o ile zgadzam się, że nie był najlepszy, o tyle nie mogę przyznać, iż nie wydarzyło się nic zasługującego na uśmiech.
Rozbawiło mnie na przykład, gdy późną wiosną, w okresie zwijania gospodarek i wprowadzania ograniczeń w związku z pandemią, Kolorado uznało sklepy monopolowe i punkty sprzedaży marihuany za niezbędne serwisy dla ludności. Obok szpitali, posterunków policji i piekarni pozostały otwarte prawie bez ograniczeń. Później śladami tego stanu poszli inni…
Poczucie humoru włączało się u wielu podczas wiosennych odwiedzin w sklepach, zwłaszcza wędrując między półkami zwykle uginającymi się pod ciężarem papieru toaletowego i chusteczek higienicznych. W mojej okolicy w okresie od kwietnia do czerwca stało tam piwo i pasta do butów. Podejrzanie wiele osób zaczęło się uśmiechać tuż po przyjęciu ustawy CARES, gdy okazało się, że połowa mieszkańców kraju dostanie więcej na bezrobociu niż pracując. Głośny śmiech słychać było w momencie pojawienia się pierwszych wypłat. Niektórych mocno rozbawiło stwierdzenie, że zamknięcie wielu uniwersytetów w kraju w większym stopniu ograniczyło rozprzestrzenianie się wolnej myśli niż koronawirusa.
Wydawało się, że weselej już nie będzie, gdy nagle wkroczyliśmy w ostatni etap kampanii wyborczej. Niemal każdy dzień przynosił coś wesołego, czego kulminacyjnym momentem była pierwsza debata prezydencka. Podobnie jak z całym rokiem, wielu uroniło łzę szczęścia słysząc, że mamy to już za sobą, choć niektórym zmroziła krew w żyłach informacja, że zabawa ta kosztowała 7 miliardów dolarów.
Żarty na bok. Musiało się przecież wydarzyć w tym roku coś godnego podziwu i zapamiętania. Oczywiście. Obok coraz głębszych i niezrozumiałych podziałów byliśmy świadkami niesamowitego poświęcenia i dobroci wśród ludzi. W trudnych czasach wychodzi z nas uśpiona nieco potrzeba czynienia dobrych uczynków, niesienia pomocy, poświęcenia. Nie ze wszystkich, ale z bardzo wielu. Miliony wolontariuszy i pracowników różnych organizacji nie zważając na zagrożenie śpieszyło z pomocą potrzebującym wsparcia. Czy to rodzinom, które w związku z kryzysem utraciły dochód, czy w wyniku huraganu dach nad głową. Lekarze i personel szpitali, gdy jeszcze tak niewiele wiadomo było o nowym wirusie, nie wyszukiwali powodów do pozostania w domu. Śpieszyli z pomocą i nie dopuszczali myśli, że można inaczej.
Chciałbym, byśmy w 2021 roku o tym wszystkim pamiętali. Początkowo nie będzie on dużo inny od obecnego, ale później wszystko powoli zacznie powracać na jakiś czas do normalności. Tylko czy na pewno chcemy, by wszystko było dokładnie takie samo jak wcześniej? Skorzystajmy z tego, czego nauczył nas ten mijający rok, po którym - co już ustaliliśmy - mało kto będzie płakał. Bądźmy ostrożniejsi w osądach, wytrwali, pomysłowi, skupiajmy się na tym, co najważniejsze. Nauczmy się cenić dany nam czas, nic przecież nie trwa wiecznie. Bądźmy łagodniejsi i bardziej życzliwi dla innych. Przestańmy zaciekle walczyć o rzeczy, które naprawdę nie mają znaczenia. Akceptujmy i szanujmy odmienność. Ceńmy to, co nas łączy, a nie dzieli.
Może zbyt wiele tych życzeń. Ale dotychczasowe, ogólne życzenia wydają się nieadekwatne w tym momencie, lekceważące niemal.
Więc życzmy innym tego, czego sami chcemy. Lepszej przyszłości dla wszystkich.
Prawie zapomniałem… jeszcze miłego, pierwszego w Nowym Roku weekendu!
Rafał Jurak
E-mail: Ten adres pocztowy jest chroniony przed spamowaniem. Aby go zobaczyć, konieczne jest włączenie w przeglądarce obsługi JavaScript.