Zacznijmy od zagadki. Jak to się dzieje, że jedni są zadowoleni, zabawni i potrafią cieszyć się życiem, a inni, tamtych bliskimi sąsiadami będąc, spełniają się w narzekaniu, rozpamiętywaniu i świętowaniu klęsk? O kim mowa? No właśnie – Czesi pastwią się nad nami literacko od dawna. Wielcy, średni i mali twórcy czeskiej literatury wprawiają nas w stan permanentnej zazdrości, zawiści i – ostatecznie - rozpaczy, która niczemu sensownemu nie służy, jak jedynie budowaniu jeszcze większych kompleksów.
Czesi wielkimi literatury światowej są! Ba! Nawet niewielcy Czesi potrafią nas katować dowcipem, humorem i tryskać radością, co rzecz jasna jeszcze bardziej wprawia nas w stan stuporycznej, zazdrosnej negacji.
***
Nie znaczy to absolutnie, że nie wiemy, jak się śmiać. Przecież tubalne HA HA HA słyszymy często, okraszone jeszcze bardziej dźwięcznym słowem na K K K. Można nawet zaryzykować stwierdzenie, iż kochamy się śmiać, ale oczywiście nie z siebie! Inni absolutnie mogą być przedmiotem chichów i śmichów, ale od nas wara! My Polacy, srebrne ptacy! Co nie zmienia faktu, że bez względu na to, czy srebrne, czy wolne - Jaroslava Haška u nas nie było i raczej się nie zapowiada, żebyśmy się go kiedyś dorobili. Z pewnością nie stanie się to za naszego życia, a jeśli później, to przecież już zupełnie nie nasza sprawa.
***
Nie mamy Jarosłava Haška, ale czujemy, że jest tak, jakbyśmy my go mieli. Nie mamy Evžena Bočka, ale przecież go mamy. Chwała Bogu Czechom za chichot, którym nas dokarmiają, inaczej musielibyśmy zemrzeć w smutku i patriotycznej rozpaczy, co niestety może się zdarzyć, jak jasno i klarownie wyłuszcza to w fenomenalnym „Imieniu róży” Umberto Eco. Być poważnym i z powagą zaprzeczać konieczności nieznośnej lekkości śmiechu, to skazać siebie i innych na katastrofę spalonej biblioteki.
***
Jarosłav Hašek, Jarosłavem Haškiem – ale kto to jest Evžen Boček? No właśnie! Nawet nie wiemy kto i co i może już się śmiać mamy? Szczerze mówiąc tak, bo - z każdej z czterech części tej komicznej serii opowiadającej o losach paranoicznie zabawnej grupy mieszkańców zamku Kostka na Morawach, a są to tylko i wyłącznie cudowni odmieńcy - nie można się śmiać inaczej, jak tylko do rozpuku (cokolwiek miałoby to znaczyć).
„Przedstawiciele czeskiej arystokracji, trzyosobowa rodzina Kostków, opuszcza Amerykę, gdzie do tej pory wiodła raczej dość normalne, bynajmniej niearystokratyczne, życie. Lecą do Czech, a dokładniej – na Kostkę, odzyskany majątek rodzinny. Jaja jak berety zaczynają się jednakże jeszcze zanim znajdują się na pokładzie samolotu (czego dokonanie okazało się zresztą w przypadku Kostków arcytrudne). Zaczynają się już na etapie przygotowań do podróży. Jak bowiem przetransportować na ojczystą ziemię prochy przodków, jeśli z jakiś zagadkowych powodów transport nieboszczyka, mimo iż został skremowany, kosztuje więcej niż bilet lotniczy żywego pasażera i nawet w przypadku dwudziestu nieboszczyków nie udaje się wynegocjować zniżki grupowej?
Następująca potem prawdziwa lawina zdarzeń – zabawnych, absurdalnych, zaskakujących – nie pozwala oderwać się od lektury. Trudno nie pokochać przerysowanych, ale zniewalająco zabawnych postaci: hrabiego Kostki (na zmianę załamanego i dostającego „pierdolca” – głównie na skutek trudności finansowych podupadłej jak się okazało Kostki), hrabiny Vivienne (która całą swoją wiedzę o arystokracji czerpie z biografii księżnej Diany), będącej na nieustannym rauszu kucharki, pani Cichej (ach, ta orzechówka…), hipochondrycznego pana Spocka, nieszczególnie dbającego o higienę kasztelana – Józefa, czy wreszcie ostatniej z rodu, młodej Marii (będącej zresztą narratorką opowieści), nad którą wisi niechybne widmo śmierci, albowiem jej przodkinie, również Marie, nie dożywały dwudziestych urodzin”. (za: zabookowane)
Do tego mamy dwa szalone dogi: Olesia i Leosia - kompletnie szurnięte i nieprzewidywalne tak, że aż dech zapiera w obezwładniającym rechocie oraz kotkę Carycę, przemyconą ze Stanów, i jak większość jej rodaków, mocno otyłą.
Jest też Deniska, totalna szajbuska, które głównie operuje dwoma słowami: psycho i super. Jednakowoż jednym z najważniejszych bohaterów owych czterech historii jest PROZAK, na którym wszyscy mieszkańcy Kostki lecą nieustannie.
Jednym słowem mamy niezła zupę czesko-amerykańską, podkręconą prozakiem, która wylewa się głównie w kompletnie nieprzewidywalne sytuacje, pełne tak zwanych jaj, a jak się wcześniej mówiło: chichów i śmichów.
„Wszystkie cztery części przeczytać trzeba koniecznie, chociażby po to, żeby przekonać się, jak sprawdza się w praktyce koncepcja zamku totalnego, dowiedzieć się, czy Józef przeżył najazd muflonów, Pan Spock zmniejszenie dawek prozaku, poznać sposoby zabezpieczenia papieru toaletowego i wiele innych intrygujących oszczędności wprowadzonych przez Hrabiego Kostkę”, bo we wszystkich książkach Ežena Bočka spotykamy się z tą samą grupą ludzi, która nie daje nam chwili oddechu w spazmatycznym śmiechu. To radosne uniesienie przeradza się często w permanentny ból brzucha, który w pewnym momencie musimy podtrzymywać, żeby nam się nie wymsknął spod kontroli.
Maria Kostka z rodzicami, szalony podrzutek, Deniska, menadżerka rodzinnego biznesu, Milada, oraz służba i pracownicy: Józef, kasztelan zamku, Pan Spock, zamkowy ogrodnik i Pani Cicha, kucharka i wielka fanka Helenki Vondraczkowej oraz orzechówki. Nie można zapomnieć też o Olku, Leosiu i Carycy – domowych pupilach. Głównym zadaniem całego tego towarzystwa jest prowadzenie zamku, przygotowanie go do sezonu turystycznego, a później walka o każdego turystę, na niełatwym rynku czeskich zamków przeznaczonych do zwiedzania (w warunkach krwiożerczej konkurencji, reprezentowanej głównie przez księcia Schwarzenberga). (za: zabookowane)
Śmiechu super warte psycho!!!
Zbyszek Kruczalak