----- Reklama -----

Rafal Wietoszko Insurance Agency

26 września 2023

Udostępnij znajomym:

„Jesienią 1972 roku do zakładu psychiatrycznego Stella Maris zgłasza się dwudziestoletnia Alicia Western, doktorantka na Wydziale Matematyki Uniwersytetu Chicagowskiego i genialna skrzypaczka, córka naukowca, który współpracował z Oppenheimerem przy Projekcie Manhattan. Cierpi na depresję i ma halucynacje. W rejestracji usiłuje oddać reklamówkę z czterdziestoma tysiącami dolarów. Uciekła z Włoch, gdzie jej brat Bobby, uzdolniony fizyk i kierowca Formuły 2 leży w śpiączce po wypadku na torze rajdowym. Alicia kategorycznie odmawia rozmów o nim. Terapeucie opowiada o dzieciństwie w Los Alamos, barwach liczb, mechanice kwantowej, Schopenhauerze i zakazanych marzeniach. W tym intelektualnym sparingu to pacjentka jest górą i nigdy nie wiadomo, kiedy kłamie, a kiedy odsłania się.

Co jest prawdą, a co złudzeniem? Dzika i złowroga eksploracja nauki podważająca nasze pojęcia Boga, prawdy i istnienia. Studium żałoby i nieuleczalnej tęsknoty” (recenzja wydawnictwa)

Stella Maris to niesamowita mozaika tego, co w kulturze świata zachodniego ważne i znaczące. Powieść Cormaca McCarthy’ego prowadzi nas poprzez labirynty koncepcji starożytnych geniuszy filozoficznych do zupełnie nowych teorii amerykańskich myślicieli. Zenon z Elei i Willard Van Orman Quine są tak samo istotni w tej inspirującej rozmowie, w której pierwsze skrzypce gra pacjentka ze zdiagnozowaną chorobą psychiczną. Motyw skrzypiec, które za ogromne pieniądze kupuje Alicia, jest zresztą zadziwiająco podobny do tego samego wątku, który jest fundamentalny dla rozwoju akcji w tekście Wyznaję, Jaume Cabré. W tej skomplikowanej narracyjnie powieści, w której przenikają się różne czasy i przestrzenie, które łączy powracający regularnie motyw niezwykle rzadkich, wyjątkowych skrzypiec, jedynych, które miały swoje imię: Vial i były skonstruowane z doskonałego drzewa, przez Lorenza Storioniego. W Stella Maris skrzypce Amatiego są przedmiotem pożądania i źródłem ponad zwyczajnych wzruszeń. Zarówno Amati jak i Storioni to rodziny genialnych lutników z Cremony. Dzieli ich różnica w czasie, pierwsi tworzyli swe unikatowe instrumenty w XVI wieku drudzy w XVIII stuleciu– zatem Alice/Alicia w Stella Maris, ma skrzypce starsze od Adrania z Wyznaję, obydwa instrumenty są zrobione jednakowoż w Cremonie i obydwa są nadzwyczajnie cenne. Poza tym, a może przede wszystkim, obydwa cuda sztuki lutniczej pozwalają wydobyć z siebie dźwięki ocierające się o granice doskonałości:

„Bardzo łatwa inkrustacja z kości słoniowej. Dokręciłam go i zaczęłam grać na siedząco. Chaconne Bacha. D-moll? Nie pamiętam. Co za surowy, przejmujący utwór. Skomponował go dla swej żony, która umarła, gdy go nie było. Ale nie mogłam dokończyć. Dlaczego? Bo się rozpłakałam. Płakałam i nie mogłam przestać. Dlaczego płakałaś? Dlaczego płaczesz? Przepraszam. Z tylu powodów, że nie potrafiłabym ich wszystkich wyliczyć. Pamiętam, że ścierałam łzy ze świerkowej części pudła (skrzypce Storioniego też wykonano z drzewa świerkowego), że odkładałam amatiego i szłam do łazienki, żeby spryskać twarz wodą. A potem od nowa. Ciągle myślałam o tych słowach: Jak doskonałym tworem jest człowiek. Nie mogłam przestać płakać. I pamiętam, że pytałam: Kim jesteśmy?” (s. 83/84).

Rozmowa pacjentki z psychoterapeutą prowadzi nas przez labirynty europejskiej i amerykańskiej filozofii, fizyki i muzyki. Mnóstwo niezwykle istotnych dla tych dziedzin nazwisk i koncepcji przewija się nieustannie w tym terapeutycznym, aczkolwiek nie wiadomo do końca, kto tu jest pacjentem, a kto psychoanalitykiem, seansie.

Muzyka jest zresztą w tym dialogu czymś nadzwyczajnie istotnym, bo urasta nie tylko do bycia źródłem wyjątkowych wzruszeń, ale jest też przedmiotem teoretycznych fascynacji, głównie z powodu swej uniwersalności. To właśnie muzyka ociera się o kosmiczny wymiar odwieczności i jest nieomalże ucieleśnieniem filozoficznego pragnienia dotarcia do rzeczy pierwszych, do tego, co stanowi o wszystkim innym, do marzenia starożytnych i nowożytnych filozofów o odkryciu arche.

„Muzyka nie jest językiem. Nie odnosi się do niczego poza sobą. Można nazwać nuty literami alfabetu, jeśli mamy ochotę, ale to niczego nie zmienia. O dziwo, wcale nie stanowią abstrakcji. Czy muzyka taka, jaką znamy, jest pełnią? W jakim sensie? Czy są kategorie podobne do dur i moll, których jeszcze nie odkryliśmy? Wydaje się mało prawdopodobne, prawda? Ale mnóstwo rzeczy wydaje się nieprawdopodobnych, zanim się pojawią. I co te kategorie znamionują? Skąd się wzięły? Co to znaczy, że są dwa odcienie błękitu. Odbierane moimi oczami. Jeśli muzyka była tutaj, zanim my nastaliśmy, to dla kogo była? Schopenhauer mówi gdzieś, że gdyby zniknął cały wszechświat, pozostałaby tylko muzyka. Dość śmiałe stwierdzenie. Wierzył w to? Chyba nie. A ty wierzysz? Uważam, że chyba próbował ustanowić jej prymat. Prymat muzyki jako zjawiska transcendentnego. Czegoś, co może istnieć samo przez się” (s. 54).

Recz jasna, rozmowy owe oscylują wokół istotnie fundamentalnych tematów i to nie tylko tyczących tego, co jest, ale też tego, w jaki sposób i dlaczego, jednym słowem krążą wokół naszego bycia i tegoż bycia rozpoznania. Jest w tekście zupełnie niebywały fragment łączący Kanta z Berkeleyem:

„Usiadłam na podłodze i przeczytałam Próbę stworzenia nowej teorii widzenia. I to zmieniło moje życie. Po raz pierwszy zrozumiałam, że świat odbierany wzrokowo tkwi w naszej głowie. W istocie cały świat. Nie łyknęłam jego spekulacji teologicznych, ale fizjologia była nie do obalenia. Siedziałam tam bardzo długo. Chłonąc. Trudno było oprzeć się poczuciu, że świat wizualny jest tworem istot obdarzonych oczami nieprzeznaczonymi do aktu tworzenia. Nie jest stworzony z niczego, ale z tego, czego faktyczna realność na zawsze pozostaje niepoznana. Kant. I nie jest tak, że możemy zweryfikować realność świata wizualnego poprzez wyciągnięcie ręki i dotyk. Na przykład. Jak mógłby mieć sprzeczną realność? Gdybyśmy posiadali zmysły, które zaprzeczałyby sobie, w ogóle by nas tu nie było” (s. 55).

Rozmowa jednakowoż nie toczy się jedynie wokół tego, co stanowi o tajemnicy naszego istnienia i ograniczeń naszego poznania. W pewnym momencie dotykamy nadzwyczajnie wrażliwej i głęboko skrywanej, nie wiadomo czy mrocznej, ale na pewno niewystawionej na pełne światło, relacji Alicii z jej bratem, która to relacja nie jest niczym innym, jak niewyobrażalnie mocną, kazirodczą miłością, która z całą pewnością jest powodem mentalnym zawirowań tej, niemalże boskiej w swej genialności, osobowości. Nie jest to, jak zresztą wszystko w literaturze, niczym nowym. Jedna z najwybitniejszych i potężnych objętościowych powieści XX wieku - to przecież powieść Jefferya Eugenidesa, Middlesex, rzecz o fascynacji i tajemnicy miłości kazirodczej.

Przypomnijmy tylko, że „chociaż Middlesex jest przede wszystkim opowieścią o życiu Cala (wcześniej Calliope) – około czterdziestoletniego hermafrodyty – rozpoczęła się ona na długo przed narodzinami naszego narratora i głównego bohatera. Jego historia jest bowiem także historią genu, mutacji na piątym chromosomie, którą musimy poznać, by zrozumieć ogrom istnienia składającego się z wiedzy i doświadczeń, ale także błędów wielu pokoleń. Dlatego przyglądamy się losom Desdemony i Eleutheriosa, zwanego Leftym, którzy jeszcze w Grecji byli rodzeństwem, jednak po opuszczeniu kraju stali się mężem i żoną, rodzicami Miltona, dziadkami Cala”. (za: blog, Olga Drewnowska)

Historia Alicji i jej brata Bobbiego nie jest aż tak splątana, ale stanowi meritum w zrozumieniu poszukiwań istotności niemożliwych, które wymykają się poznaniu, jak noumeny.

Zbyszek Kruczalak
www.domksiazki.com

----- Reklama -----

MCGrath Evanston Subaru

----- Reklama -----

MCGrath Evanston Subaru

----- Reklama -----

KD MARKET 2025

----- Reklama -----

Zobacz nowy numer Gazety Monitor
Zobacz nowy numer Gazety Monitor