„Nie wiem, co to znaczy pamięć. To po pierwsze. Jednym z problemów jest to, że każde wspomnienie jest wspomnieniem wcześniejszego wspomnienia. Nie pamiętamy samego zdarzenia, z którego wzięło się wspomnienie. Jak mielibyśmy pamiętać? Pamiętamy tylko pamiętanie. I to najświeższe, jeśli o to chodzi” (Stella Maris, s.54).
Cormac McCarthy pozwala nam uczestniczyć w terapii wybitnie utalentowanej matematyczki, która stwierdziła, że jest szalona i dobrowolnie poddała się leczeniu w zakładzie Stella Maris, czyli Gwieździe Morskiej, która to instytucja znajduje się w Wisconsin. Ten, nie nowy przecież, chwyt literacki pozwala autorowi na niczym nielimitowane rozmowy o sprawach, rzeczach i ludziach, które w innej konstelacji byłyby pretensjonalne i nie do zniesienia. Cały przegląd nazwisk wybitnych filozofów, łącznie tymi żyjącymi, genialnych matematyków, których nazwiska widzimy po raz pierwszy w naszym życiu, czy równie znakomitych psychologów, psychiatrów i myślicieli z rożnych szkół i różnych orientacji intelektualnych – lokuje nas w fascynującym horyzoncie inspiracji, które otwierają nas na obszary wiedzy, o których nie mamy w istocie zielonego pojęcia.
Błyskotliwy umysł głównej bohaterki jest przedmiotem terapeutycznego rozpoznania, a my możemy w tym procesie aktywnie uczestniczyć.
/„Pasażer" i „Stella Maris" rozgrywają się w latach 70. i 80., można je czytać w dowolnej kolejności lub, jeszcze lepiej, jednocześnie. Opowiadają historię rodzeństwa, Alicii i Bobby’ego Westernów. Ona jest leczącą się psychiatrycznie matematyczną geniuszką nawiedzaną przez halucynacyjną trupę dziwolągów. On – byłym fizykiem, byłym kierowcą wyścigowym, obecnie zarabia w Nowym Orleanie jako nurek, z niejasnych powodów jest nękany przez bezimienne służby. Ich ojciec współtworzył pierwsze bomby atomowe. Łączy ich tajemnica i więź wykraczająca poza siostrzano-braterską. Równoległą narrację uruchamiają: samobójstwo i znalezienie na dnie Zatoki Meksykańskiej wraku samolotu z dziewięcioma ciałami na pokładzie, w którym brakuje czarnej skrzynki i jednego pasażera.
Brzmi jak thriller. „Pasażer" i uzupełniająca go „Stella Maris" w istocie są thrillerami, ale takimi, jakich można spodziewać się po członku Amerykańskiego Towarzystwa Filozoficznego. Po miłośniku nauk ścisłych zaprzyjaźnionym z najtęższymi umysłami naszych czasów. Po pisarzu, który pewnego razu przyznał, że nigdy nie konstruuje fabuły, tylko się jej poddaje. „Mam zaufanie do miejsca, z którego do mnie przychodzi".
W thrillerze McCarthy’ego jest miejsce na wielostronicowe dyskusje o fizyce, matematyce, muzyce, motoryzacji, turystyce, Darwinie, o zamachu na Johna Kennedy’ego, o Los Alamos, Hiroszimie i Nagasaki, o operacjach zmiany płci i procesach poznawczych niemowląt. I o Nieznanym.
Na przykład takie: „Cofasz się po własnych śladach, a i tak wszystko jest nieznajome. Więc zawracasz i ruszasz znowu, ale masz ten sam problem, tyle że w drugą stronę. Każda linia świata jest nieciągła, a cezura rozwidla pustkę, która jest bezdenna. Każdy krok przekracza śmierć".
Albo takie:
„Myślisz, że gdybyś umarł pijany, wytrzeźwiałbyś przed spotkaniem z Jezusem? – Dobre pytanie. Nie wiem"/ (za: M. Jarkowiec, Ostatni mędrzec Ameryki. Z "najlepszego nieznanego pisarza" stał się narodowym skarbem, w: Magazyn Książki, czerwiec 2023).
Rozmowa między pacjentką i lekarzem toczy się nieustanie i jej trajektorie są nieprzewidywalne. Rzucają nas od teorii toposów, przez idee Zenona z Elei, przez kontemplowanie śmierci i teorię języka Wittgensteina, po rozmowy o duchu materii, lekturę Próby stworzenia nowej teorii widzenia, nie mówiąc już o Kancie, kwarkach czy dokonaniach jednego z największych filozofów współczesnych, Willarda Van Ormana Quine’a, ale też – i to dość niezwykłe – historię o wyjątkowo rzadkich, niebotycznie drogich i unikalnych skrzypcach.
Ten ostatni przedmiot rozmowy odsyła nas natychmiast, przez swe niewiarygodne wręcz podobieństwo, do innej powieści i do innego autora, który nie ma kompletnie nic wspólnego ze Stella Maris, poza wspomnianym motywem unikalnych skrzypiec i wykraczającym poza jakakolwiek normę, utalentowaniem głównych bohaterów, wokół których zbudowana jest cała opowieść. To tu właśnie koncentrują się najważniejsze znaczenia i najistotniejsze przesłanie tekstu. Mowa oczywiście o „Wyznaję” Jaume Cabré, wielowątkowej powieści, w której przenikają się różne czasy i przestrzenie, które łączy powracający regularnie motyw niezwykle rzadkich, wyjątkowych skrzypiec, jedynych, które miały swoje imię: Vial i były skonstruowane z doskonałego drzewa, przez Lorenza Storioniego. W Stella Maris skrzypce Amatiego są przedmiotem pożądania i źródłem ponad zwyczajnych wzruszeń. Zarówno Amati jak i Storioni to rodziny genialnych lutników z Cremony. Dzieli ich różnica w czasie, pierwsi tworzyli swe unikatowe instrumenty w XVI wieku drudzy w XVIII stuleciu– zatem Alice/Alicia w Stella Maris ma skrzypce starsze od Adrania z Wyznaję, obydwa instrumenty są zrobione jednakowoż w Cremonie i obydwa są nadzwyczajnie cenne. Poza tym, a może przede wszystkim, obydwa cuda sztuki lutniczej pozwalają wydobyć z siebie dźwięki ocierające się o granice doskonałości:
„Bardzo łatwa inkrustacja z kości słoniowej. Dokręciłam go i zaczęłam grać na siedząco. Chaconne Bacha. D-moll? Nie pamiętam. Co za surowy, przejmujący utwór. Skomponował go dla swej żony, która umarła, gdy go nie było. Ale nie mogłam dokończyć. Dlaczego? Bo się rozpłakałam. Płakałam i nie mogłam przestać. Dlaczego płakałaś? Dlaczego płaczesz? Przepraszam. Z tylu powodów, że nie potrafiłabym ich wszystkich wyliczyć. Pamiętam, że ścierałam łzy ze świerkowej części pudła (skrzypce Storioniego też wykonano z drzewa świerkowego), że odkładałam amatiego i szłam do łazienki, żeby spryskać twarz wodą. A potem od nowa. Ciągle myślałam o tych słowach: Jak doskonałym tworem jest człowiek. Nie mogłam przestać płakać. I pamiętam, że pytałam: Kim jesteśmy?” (s. 83/84).
Przypominajmy dla porządku, że jesteśmy świadkami rozmowy w domu dla ludzi chorych psychicznie, a nie uczestniczmy w seminarium i transcendentnym wymiarze muzyki. Wróćmy na chwilę do kluczowego w tym cytacie zdania z Hamleta: „Jak doskonałym tworem jest człowiek”:
„Jak doskonałym tworem jest człowiek! Jak wielkim przez rozum! Jak niewyczerpanym w swych zdolnościach! Jak szlachetnym postawą i w poruszeniach! Czynami podobnym do anioła, pojętnością zbliżonym do bóstwa! Ozdobą on i zaszczytem świata. Arcytypem wszech jestestw!” (William Shakespeare,Hamlet. Królewicz duński).
Ten ikoniczny cytat wytrąca nas z przyjętych przekonań o tym, co normalne i nienormalne, gdyż mamy w powieści do czynienia z osobą o nieomalże boskich zdolnościach, dla której matematyka miała być narzędziem pozwalającym wykroczyć poza świat tego, co jest, ku temu co, przeczuwamy, że istnieje w swej doskonałości, ale leży poza naszymi możliwościami poznawczymi:
„Jeśli obiekty matematyczne istnieją niezależnie od ludzkiej myśli, to jeszcze od czego są niezależne? Od wszechświata, jak przypuszczam. Gdy rozwiązujemy jakiś problem, nieuchronnie jest to dojmujące poczucie, że rozwiązanie było tutaj od zawsze, a myśmy je po prostu odkryli. Ponadto ma to pewną empiryczną wagę w tym sensie, że inni matematycy zgodzą się z nami, że odpowiedź jest poprawna. Jeśli jest” (s. 91).
Kontynuacja za tydzień
Wszystkie cytaty, jeśli nie zaznaczono inaczej, za:
Stella Maris, Cormac McCarthy, przeł. R. Sudół, WL, 2023, s. 267.
Zbyszek Kruczalak
www.domksiazki.com