25 czerwca 2017

Udostępnij znajomym:

Pewnego wieczoru oglądając telewizję trafiłem na program typu talk show, którego gospodarz przyznał, że nie bardzo rozumie, na czym polega zjawisko nazywane deficytem budżetowym i nie wie, skąd wzięła się suma kilkunastu bilionów dolarów.

- Winni jesteśmy komuś te pieniądze, czy sami sobie je mamy oddawać? – zapytał zebranych, nie oczekując jednak żadnej odpowiedzi.

Okazało się bowiem, ale już z innych źródeł, że większość Amerykanów też nie do końca wie, o co chodzi. Wszyscy mniej więcej orientujemy się w zagadnieniu, ale samego procesu w pełni nie chwytamy. Niestety, część naszych polityków też nie chwyta. Wystarczy posłuchać ich wypowiedzi, gdy na zmianę używają określenia deficyt i dług. 

Na wszelki wypadek, gdyby temat pojawił się w jakiś rozmowach, postanowiłem się nieco dokształcić. Najprostsze wytłumaczenie znalazłem na stronie internetowej dla dzieci, gdzie czerwony Elmo z Ulicy Sezamkowej za pomocą wykresów i tabliczek wyjaśniał, co to jest i skąd się bierze. Pismo obrazkowe jest najprostszą formą komunikacji, jednak na nasze potrzeby nie wystarczy. Z drugiej strony mamy grube książki ekonomiczne, ale ich zrozumienie graniczy z cudem. Coś pomiędzy brzmi mniej więcej tak:

- Deficyt (deficit) i zadłużenie (debt) to dwa różne zagadnienia. Deficyt dotyczy określonego czasu – miesiąca, kwartału, roku – po upływie którego naliczany jest od nowa. Jest to różnica pomiędzy dochodami i wydatkami. Dochód rządów różnych szczebli pochodzi prawie wyłącznie z podatków. Wydatkami są m.in. świadczenia socjalne, wojsko, pensje pracowników sektora publicznego, wydatki NASA, czy spłata odsetek zadłużenia. Zadłużenie kumuluje się w okresie wielu lat i zwykle jest dużo wyższe od deficytu.

- Deficyt Stanów Zjednoczonych wynosi obecnie kilkaset miliardów i jest dużo niższy, niż w latach ostatniej recesji, gdy przekraczał 1.5 biliona dolarów. Prawdę mówiąc jest on wyższy, niż kilkanaście lat temu, choćby za prezydentury Clintona, ale drobne miliardy nie stanowią problemu dla takiej gospodarki. USA to 4 proc. mieszkańców Ziemi i 22 proc. światowej ekonomii. Liczbowo mamy najwyższy deficyt, fakt, ale w przeliczeniu na możliwości gospodarki stanowi on małe piwo. Największą nadwyżkę budżetową mają Katar i Brunei, ale czy ktoś zamieniłby paszport amerykański na dokumenty jednego z tych krajów? Z drugiej strony każdy deficyt jest niepożądany, bo podwyższa dług.

- To zadłużenie jest prawdziwym problemem i wynosi dziś kilkanaście bilionów (w języku lokalnym trylionów), a niektórzy ekonomiści mówią nawet o ukrywanych kilkudziesięciu. Zadłużenie powstaje wtedy, gdy rząd potrzebuje dodatkowych pieniędzy na jakiś cel – wypłaty dla wojska, budowa mostów, świadczenia, etc. – ale nie ma w budżecie nadwyżki mogącej to zaspokoić. Zwykle największe zadłużenie tworzy się w okresie recesji, gdy spada liczba miejsc pracy i wysokość wynagrodzeń, tym samym mniej uzyskuje się z podatków, a bezrobotnym trzeba pomóc finansowo. Na początku lat 90. zadłużenie USA wynosiło ok. 3 bln. i utrzymywało się na przyzwoitym poziomie do 2001 roku. Powodów gwałtownego wzrostu w ostatnich kilkunastu latach może być kilka. Jedni mówią, że winne są wydatki na wojny prowadzone w Iraku i Afganistanie po 9/11. Inni, że to błędna polityka byłego szefa Rezerwy Federalnej, Bena Bernanke. Jeszcze inni, iż doprowadziły do tego złe prawa finansowe i zgoda na szalone zadłużanie się społeczeństwa. Kropką nad i, a właściwie gwoździem do trumny była zapaść rynkowa w 2008 roku. W tym momencie nie będziemy się nad tym zastanawiać. Chodzi o to, że w razie pojawienia się potrzeby, rząd ma kilka możliwości zdobycia pieniędzy...

Pierwsza to podwyższenie podatków. Politycy nie chcą podwyższania podatków, bo oznacza to dla nich zawodową śmierć. Poza tym zabranie z kieszeni podatników ekstra pieniędzy sprawia, że mniej ich trafia na rynek, mniej się kupuje, mniej sprzedają fabryki, mniej odprowadzają podatku i koło się zamyka. Podnoszenie podatków nie jest więc najlepszym sposobem łatania budżetowych dziur. Uprzedzałem, iż będzie to prosta wersja.

Drugi sposób to drukowanie pieniędzy. To jednak prowadzi do inflacji. Wyobraźmy sobie, że na rynku towaru jest tyle samo, a wszyscy nagle maja w kieszeni dwa razy więcej. Automatycznie wzrastają ceny. Prędzej, czy później.

Trzeci sposób to pożyczanie na rynkach finansowych. Rząd wydaje obligacje na określony czas. Zobowiązuje się, że odda całą sumę na przykład za 10 lat, a do tego czasu co roku będzie wypłacał odsetki i dywidendy. Takie obligacje są najbezpieczniejsze dla finansów państwa, choć do pewnego momentu. Gdy zaczynają je wykupywać spółki państwowe i fundusze emerytalne dochodzi do tego, że rząd z jednej kieszeni przekłada pieniądze do drugiej, co nie ma większego sensu.

Ekonomiści twierdzą, że deficyt i zadłużenie niekoniecznie są dla gospodarki złe. Czasami wręcz konieczne. Chodzi o to, by utrzymywać je na realnym poziomie. Podobno gdy ktoś mówi, że państwo powinno działać jak prywatna firma i wydawać mniej, niż zarabia, powinniśmy wyłączyć słuch i machnąć ręką. Mało który biznes tak działa. Sektor prywatny opiera się na systemie kredytów, często przekraczających wartość firm. Różnica polega na wykorzystaniu tych pieniędzy. Prywatne firmy inwestują je wyłącznie w przynoszące dochód inwestycje. Rząd w większości wydaje je na doraźne cele. Porównywanie działań finansowych kraju do prywatnego biznesu raczej nie jest najlepsze.

Podsumowując: deficyt to ujemna różnica między przychodami i dochodami. Czyli nasz miesięczny budżet domowy, z którego spłacamy pożyczki, kupujemy chleb i benzynę. Dług to niespłacona wartość domu i samochodu wielokrotnie przekraczająca nasze zarobki. Jeśli jesteśmy w stanie na bieżąco spłacać odsetki i dokonywać zakupów, wtedy nie mamy deficytu, ale pozostaje nam dług. Jeśli nie możemy tego zrobić, zadłużamy się jeszcze bardziej pożyczając na doraźne potrzeby. Deficyt, nawet niewielki, powiększa więc dług i dlatego jest niepożądany.

W okresie ostatnich kilku lat deficyt USA zmniejsza się. Jak wyjdziemy na zero, a może na plus, to zacznie spadać zadłużenie, które na razie wciąż rośnie. I to jest to światełko w tunelu.

Czekam teraz na listy dokładniej tłumaczące zjawisko, a może prostujące moje rozumowanie. W końcu uprzedzałem, że moim źródłem jest m.in. Ulica Sezamkowa.

Miłego weekendu.

Rafał Jurak
Ten adres pocztowy jest chroniony przed spamowaniem. Aby go zobaczyć, konieczne jest włączenie w przeglądarce obsługi JavaScript.

----- Reklama -----

Polonez

----- Reklama -----

Polonez

----- Reklama -----

KD MARKET 2024

----- Reklama -----

Zobacz nowy numer Gazety Monitor
Zobacz nowy numer Gazety Monitor