„Trudno o dobre buty dla nieboszczyka. Co innego buty do trumny, co innego buty do życia. Buty dla świeżo umarłego dobrze jak nowe. Albo noszone, a z wyglądu drogie. Najlepiej nowe i drogie. […] Z normalnego buta trumniak zrobisz. Odwrotnie nie da rady. Ubierz but do trumny, wyrwij się do życia, zelówka pójdzie po dwóch krokach”.
Podobno tytuł ma mieć interpretacyjne moce i poprzez niego łatwiej nam ponoć dotrzeć do sensów tekstu właściwego. W powieści Zyty Rudzkiej mamy z tym pewien problem. Ten się śmieje, kto ma zęby, jakkolwiek sugeruje opowieść o znaczeniu dentystycznych zabiegów w kreowaniu poczucia swojej wartości w relacjach z innymi, to z rzeczywistym przesłaniem powieści Rudzkiej ma niewiele wspólnego. A jakie jest to rzeczywiste przesłanie?
Wera jest bazarówą i jak bazarówa mówi. Język powieści jest absolutnym wydarzeniem we współczesnej prozie polskiej. Ta stylizacja, która nakłada się na całość tekstu, jest nie tylko bezpretensjonalna, ale porywająca. Trudno nawet ten językowy zabieg określić terminem stylizacja, bo w jego istocie leży przyimek „na” – stylizowanie, to udawanie, imitowanie, kopiowanie czegoś, „na” coś innego. U Rudzkiej nie ma żadnego udawania czy naśladowania. Wera to Wera, a nie na przykład Merlin Monroe. Trudno jednakowoż uniknąć mówienia o stylizacji, gdy analizuje się fonemem głównej postaci Ten się śmieje, kto ma zęby, podobnie jak się to ma z językowym ukształtowaniem Kamienia na kamieniu, czy innych powieści Myśliwskiego.
Słownik terminów literackich wydany w serii Vademecum polonisty przez Ossolineum, tak to definiuje:
“Najbardziej wyrazistym przejawem stylizacji jest stylizowanie języka dzieła. Może ono obejmować wszystkie warstwy, na przykład składnię, leksykę, brzmienie i realizować się na przestrzeni całego utworu…” (s. 539) i tak się dzieje w powieści Zyty Rudzkiej.
Coś tak kompletnie innego i udanego językowo pozwala czytać książkę Rudzkiej w zachwyceniu. Dlaczego? Głównie dlatego, że dzięki konsekwentnie prowadzonej, wyrazistej stylizacji językowej, dotykamy szalenie istotnego waloru autentyczności. Wera się nie kryguje na kogoś innego niż jest. Ona jest taka, jaka się nam jawi.
A kim jest?
Kobietą świadomą swych możliwości i ograniczeń, absolutnie niezależną i kompletnie pozbawianą złudzeń co do świata, w którym przyszło jej żyć i ludzi, z którymi przyszło jej się w życiu spotykać.
Absolutnie pozbawiona pruderii w swych erotycznych upodobaniach, nadzwyczajnie prostolinijna i bezpośrednia w relacjach z kobietami i mężczyznami, Wera szuka butów dla swych zmarłych, butów do trumny. Te poszukiwania to sens i osnowa całego świata przedstawionego powieści. Dlaczego? Otóż przetrząsanie pamięci i otaczającej rzeczywistości po to, by znaleźć białe porządne buty dżokejskie do trumny dla Karola, swego męża, czy równie specyficzne, ale tym razem czółenka, dla Zośki, którą kochała nadzwyczajnie długo i zawzięcie - pozwala nam towarzyszyć Werze w tych peregrynacjach poprzez miejsca i ludzi, z którymi miała coś wspólnego, z którymi powiązania dawały odbicie do ponownego nawiązania relacji, by coś zyskać dla jej ukochanych zmarłych. W gruncie rzeczy wszystko, co wydarza się w powieści, ma zdecydowanie funeralny aspekt. Postrzegamy świat Wery poprzez przygotowania do pogrzebu. Czy to coś nowego? I tak i nie. Wszystko przecież, czym jesteśmy, jest jedynie wędrówką ku śmierci, stopniowym umieraniem - to nic nowego, ale spojrzeć na umieranie poprzez miłości bazarówy i jej sposób myślenia, mówienia i definiowania siebie, to rzecz wyraziście niezwykła.
Co robi Wera i czym się zajmuje? Sprzedawanie na bazarze jest jej zajęciem pobocznym i niejako wymuszonym przez ekonomiczną bezwzględność systemu. W swym bezgranicznym oddaniu jest fryzjerką męską w swoim własnym zakładzie:
/...tam gdzie od zawsze na prawo od „Wera, Zakład fryzjerski męski” księgarnia była, potem książki na taczkach wywieźli i wywalili „Klinikę Uśmiechu”. Ktoś skaleczonym paluchem juchą nabazgrał na witrynie: „Ten się śmieje, kto ma zęby”. (s. 191)
To miejsce ma dla głównej postaci powieści znaczenie absolutnie podstawowe. To właśnie tam spotyka najważniejsze w swym życiu osoby. Jedynie Zośka, jej wielka miłość, to postać spoza zakładu, co niejako jest oczywiste, bo to zakład tylko dla panów. Narracja powieści jest ustawiona identycznie. Wszystkie postaci i wydarzenia z nimi związane są niejako opowiedziane z perspektywy fotela fryzjerskiego, nad którym panuje ona, właścicielka. To Wera jest tą, która nam opowiada, która nam mówi o tych wszystkich ludziach, których strzygła w swym zakładzie fryzjerskim, męskim i z którymi przyszło jej się potem, albo przedtem, spotykać, często w bardzo dziwnych konstelacjach i erotycznych powikłaniach.
Świat Wery, w tym jej językowa odmienność i fascynująca bezpruderyjność, to świat wykraczający poza horyzont powszechnych przyzwyczajeń. Kiedyś stosunkowo zamożny, teraz skrajnie ubogi, nieomalże biedny. To rzeczywistość utraconych możliwości, tak jak ma to miejsce w przypadku jej męża, Dżokeja odstawionego brutalnie na boczny tor, czy też właściciela, kiedyś świetnie prosperującego, a teraz upadającego, biznesu gorsetowego „Cukier Stanik”.
Całe, niesłychanie splątane i poddane różnym zawirowaniom życiowym i erotycznym żywota bohaterów Zyty Rudzkiej układają się w obezwładniającą beznadziejnością, konstelację zabiegów niczym z podręcznika szkoły przetrwania. Jedni dają temu radę, inni, rzecz jasna, nie. Wera jest niezniszczalna, idzie przez trudności i zawirowania życia jak burza, uwielbia seks z kobietami i mężczyznami, jest świadoma swego ciała i wie, jak nim kierować w pożądaniu przyjemności.
/wędrują z Werą (właściwie bardziej za nią niż z nią) i poznają jej kolejne kochanki i kochanków. Na niektórych bohaterka wciąż patrzy z pożądaniem, na innych – z lekkim obrzydzeniem, ale seks nie musi być piękny, ma jej dawać przyjemność. Wera ma swoje zasady: „Nie jestem wycieruchem. Nie podpadam pod baby wersalki, co się szybko rozkładają. Nikt z rąk do rąk mnie nie przerzuca. Ale też nie z tych, co się cackają z cnotą, same się wypieszczą i po robocie. Na piczę trzech majtek nie zakładam. Komu chcę, daję” (s. 15–16) - za: Sylwia Góra, Ja jestem Wera, a potem długo coś”. O książce „Ten się śmieje, kto ma zęby” Zyty Rudzkiej, w: Krytyka Liberalna.
Dżokej nie potrafi przezwyciężyć swej porażki i skazuje się sam na powolne umieranie:
„Pamiętam dzień. Zawołali go na piątek do dyrektora. Myślał, że go chcą na trenera. […] Pojechał taryfą, wrócił tramwajem. Wyglądał, jakby go konie stratowały. To było dawno. Ale się nie podniósł”. (s. 44)
/W najnowszej książce Rudzka stosuje jeszcze jeden ciekawy zabieg formalny – spotykamy w niej bohaterki i bohaterów z poprzednich powieści i dramatów autorki. Pojawia się doktor Prokopiuk z wcześniejszych „Tkanek miękkich”, Dawid Cukier – właściciel pracowni gorseciarskiej z dramatu „Cukier Stanik”, ale też echa bohaterek z „Krótkiej wymiany ognia” oraz „Ślicznotki doktora Josefa”/ (tamże).
***
Wszystkie cytaty, jeśli nie zaznaczono inaczej, za:
Zyta Rudzka, „Ten się śmieje, kto ma zęby”, W.A.B., Warszawa 2022, s. 253
Zbyszek Kruczalak
www.domksiazki.com