11 lipca 2024

Udostępnij znajomym:

„Kiedy się już napili, zaczęli szeptem opowiadać swoje historie. Trzydziestka wsiadła w Puerto Plata na statek, który przewoził drewno do Miami. Przekupili kilku członków załogi, żeby ci pozwolili im ukryć się w ładowni. Liczyli postoje, powiedziano im, że to będą: Río Haina, Cristóbal, Veracruz, i kiedy wychodziło im, że to już Miami, szykowali się do opuszczenia statku; nie wiedzieli jednak, że transportowiec miał jeszcze postój w Kingston, zanim skierował się do Panamy”.

Fernanda Melchor wydała zbiór opowiadań „To nie jest Miami”, w którym jej rodzinne Veracruz jawi się nam jako miejsce, które przypomina, iż człowiek to zadziwiająca pomyłka w dziele stworzenia. Dlaczego? Sytuacje, które stanowią osnowę przytaczanych historii, są zawsze ukierunkowane w stronę bojaźni i drżenia - czy to powodowanych strachem, czy rozpaczą, czy beznadziejnym położeniem, z którego nie bardzo można znaleźć jakieś sensowne wyjście, czy też przemocą, wobec której jest się bezsilnym.

„Soler krzyczał przez kilka minut. Potem przez pół godziny tylko jęczał. Kiedy już osunął się na ziemię, maczetą odrąbano mu lewą stopę, żeby się przekonać, czy jeszcze żyje, a ponieważ wciąż jęczał, wylali na niego drugą dwulitrową puszkę benzyny”.

Dlaczego? Soler terroryzował kobiety i je gwałcił, żadne oficjalne i legalne metody ukrócenia jego działalności i nałożenia na niego kary nie przynosiły skutku, miał świetne układy z trzymającymi władzę – mieszkańcy zatem zdecydowali wziąć sprawę w swoje ręce i dokonali samosądu.

Nieskuteczny, skorumpowany, rozpadający się system społecznych regulacji i instytucji jest źródłem efektu Lucyfera, gdy dobrzy ludzie czynią zło. Nie zawsze, rzecz jasna, mamy w opowiadaniach Fernandy Melchor tak drastycznie ukazaną rzeczywistość Veracruz, bo nie zawsze i nie każdy w tym mieście jest zamieszany w handel narkotykami czy skorumpowane instytucje publiczne.

W tytułowym opowiadaniu, które operuje swoiście drastycznym paradoksem opartym na pomyłce, grupa migrantów, ku swej rozpaczy, zamiast w Miami zostaje wysadzona na ląd w Meksyku. Całe zdarzenie obserwujemy z perspektywy Paco, młodego chłopaka, który dorabia sobie rozładowywaniem ładunków w porcie:

„To nie jest Miami, to meksykański port Veracruz. Tego dowiadują się nielegalni imigranci z Dominikany, którzy, ku swojej rozpaczy, pomylili 'przystanki'. Miejsce duszne, tropikalne, naznaczone przemocą. Wchodzimy w jego rzeczywistość poprzez opowieści ofiar i sprawców, ale przede wszystkim zwykłych ludzi, którzy próbują jakoś przeżyć w zmiennym układzie sił kształtowanym przez narkotykowych biznesmenów, policję, lokalne władze i sam diabeł wie kogo jeszcze”. (za: materiał redakcyjny)

Niesłychanie oszczędna proza, praktycznie bezprzymiotnikowa, skupia się na budowaniu sensu opowiadanej historii w jej dosłowności, bez komentarza, bez ocen, bez wydawania opinii:

„Byli bosi, czuć ich było ropą i słoną wodą. Wszyscy młodzi, wychudzeni, ale mocni, twardzi. Musieli tacy być, skoro wytrzymali ponad dwie godziny, wczepieni rękami i nogami w słupy przy nadbrzeżu, pomyślał Paco z przerażeniem. Dlatego pogranicznicy ich nie znaleźli: starsi i kobiety nie byli w stanie uciec z ładowni i zostali zatrzymani przez policję, ale ta dziewiątka, najsprawniejsi z całej grupy, najbardziej zdesperowani, zdążyli wskoczyć do wody i chwycić się betonowych słupów obklejonych muszlami, wytrzymali ciągły napór rozhukanych fal i panujące tej nocy zimno, aż w końcu mundurowi sobie poszli. […]

– Siostra wysłała mi list, pisze, że tam są te typy, które zabiły moich rodziców. Ty nie wiesz, przez co ja przeszedłem, człowieku. Mój ojciec miał długi i go zabili, wszystkich pozabijali, kiedy poszliśmy z siostrą po wodę do rzeki. Ty nie wiesz, jak to jest oglądać ojca posiekanego maczetą, patrzeć, jak gwałcą ci matkę. – Przez zaciśnięte zęby wyrwał mu się jęk. – Zgwałcili ją i zabili, a ja nie mogłem zrobić nic, siedziałem schowany w krzakach. To są ślady po przypalaniu papierosami, zdał sobie sprawę Paco, wstrząśnięty, nie był w stanie oderwać wzroku od blizn na twarzy Dominikańczyka”.

Wszystkie teksty zamieszczone w wyborze „To nie jest Miami” są zawsze w jakiś sposób, bezpośrednio lub pośrednio związane konsekwencjami narkotykowego handlu. To narkotyki stoją nawet za UFO czy adidasami. Jakim cudem? Cudem drastycznej paranoi władzy, jaką sprawują nad całymi regionami kartele narkotykowe. Dzieci i dorośli obserwujący niezidentyfikowane światła na niebie, pojawiające się na plaży zmarłych (Playa del Muerto) i myśląc, że to UFO, nie wiedzą, albo nie chcą wiedzieć, że to przerzut narkotyków, a nie kosmici:

„...musiało jednak minąć jeszcze dziesięć lat, bym zdołała powiązać ze sobą te dwa obrazy – zdjęcie z zabitymi agentami i dziwne kolorowe światełka ujrzane na niebie tamtego lata, kiedy kończyłam dziewięć lat – i pojąć ze smutkiem, że niezidentyfikowany obiekt latający nigdy nie wiózł na pokładzie żadnego kosmity, tylko zwykłe paczki z kolumbijską kokainą”.

A co z adidasami? Tutaj banalność zła jest jeszcze bardziej uderzająca w swej obezwładniającej trywialności. Fito „nigdy nie marzył o karierze narco, choć kiedyś zajmował się złodziejstwem, napadami i brał narkotyki. Po tym ostatnim zostało mu tylko nałogowe przywiązanie do marihuany, choć wczesną młodość spędził na wdychaniu cracku. Wszystko się zmieniło, kiedy się dowiedział, że żona zaszła w ciążę i będą mieć córeczkę. […] Bo Fito wszystko robi dla nich”.

Udało mu się wejść w układ i został rozdrabniaczem. „Teraz Fito stać na to, żeby co dwa tygodnie kupić sobie nowe adidasy. To porządny człowiek, solidny gość, mówią o nim przełożeni; awansowali go do innego ‘wydziału firmy’”.

Nie bardzo wiemy, co w opowiadaniach Melchor jest normalne, a co nie, legalne i nielegalne, akceptowalne czy wykluczające. Mamy w jej zbiorze do czynienia ze swoistym nałożeniem zdarzeń, których ocena zależy od uczestnika zdarzenia, a nie od obserwatora. Nic w tym świecie nie jest czarno białe i nic nie jest jednoznaczne.

Bardzo krótkie opowiadanie Bezsenność jest porażające w opisie banalności wydarzenia, jakie jest codziennością w Veracruz. Pani Rita ogląda przez okno swego mieszkania strzelaninę gangów narkotycznych. Ta egzekucja nie pozwala jej już normalnie spać, bo niepokoją ją przedziwne sny z kosmitami. Wszystko staje się nieznośne. Ląduje w gabinecie psychiatry. „Pani Rita wie, że żołnierzy już nie ma na ulicy, nie rozumie jednak, dlaczego wciąż trzyma ją strach. […] pani Rita mnie jednorazową chusteczkę w dłoni. Pot zalewa jej czoło. Myśli, że najstraszniejsze w tym wszystkim jest to, że musi zaraz wejść do gabinetu i opowiedzieć komuś obcemu o swoich snach”.

„Fernanda Melchor przygląda się temu, co kieruje mordercami i społecznymi wyrzutkami, pragnieniom i okolicznościom, które pchają ich na drogę występku. Choć bohaterów jej tekstów łatwo byłoby nazwać potworami, meksykańska pisarka zmusza nas do próby zrozumienia ich, a nawet empatii. Pełne brutalności, przejmujące historie Fernandy Melchor pozwalają wniknąć w społeczeństwo na krawędzi chaosu, do którego gazetowe relacje z pierwszych stron nie dają dostępu”. (z recenzji wydawnictwa)

Wszystkie cytaty, jeśli nie zaznaczono inaczej, za:
To nie jest Miami, przeł. Tomasz Pindel, wyd. ArtRage, Warszawa 2023, s. 150

Zbyszek Kruczalak

www.domksiazki.com

 

----- Reklama -----

Polonez

----- Reklama -----

Polonez

----- Reklama -----

KD MARKET 2024

----- Reklama -----

Zobacz nowy numer Gazety Monitor
Zobacz nowy numer Gazety Monitor