25 listopada 2024

Udostępnij znajomym:

„Nieraz od pierwszego wejrzenia było oczywiste, że kapelusz rozmija się z twarzą, lecz klient stwierdza, w tym mi jest chyba najlepiej. Zachodzi więc pan w głowę, kogo on zobaczył, że właśnie ten. A niestety, nie powie pan mu, przeciwnie, w tym panu nie do twarzy, bo to mogłoby zabrzmieć, jakby pan nie kapelusz, lecz twarz zakwestionował. Co ja mówię, twarz, jakby pan zakwestionował jego własny obraz w nim. A przecież każdy ma do tego święte prawo, każdy nosi własny obraz w sobie...  [...] Jakby pan zakwestionował w nim, być może, jego niedosyt siebie, jego pragnienie siebie, jego tęsknotę za sobą, bo każdy czymś takim siebie darzy, to nam pomaga żyć”. (W. Myśliwski, Traktat o łuskaniu fasoli)

Wiesław Myśliwski wprawia nas w rozedrganie paraboliczne, które nie jest łatwo przywrócić do stanu jasności po napotkanym w tekście Traktatu motywie kapelusza, który nie tylko jest częsty, ale któremu poświęca się wiele uwagi w różnych fragmentach Traktatu o łuskaniu fasoli.

Dlaczego, po co i w jakim celu główny bohater powieści jest swoiście uzależniony od posiadania, oglądania czy kupowania kapelusza? To pytanie jest szczególnie intrygujące, gdy wdzierając się w tekst Myśliwskiego, jesteśmy skazani na odkrywanie poukrywanych w różnych miejscach i różnych zakamarkach zdań, znaczeń przynależnych gatunkowi literackiemu, jakim jest traktat. Zatem mamy przy okazji łuskania fasoli rozważania o sensie istnienia w oparach absurdalnej historii, toksycznej banalności miłości, niebywale niewykorzystanym niebywałym talencie, inspiracjach wynikających z czytania, okrucieństwach wojny, powojennym zmaganiu się z rzeczywistością i wielu innych istotnościach człowieka pozornie bez większych właściwości.

Czy zatem kapelusz ma nadać, czy raczej przysporzyć głównemu bohaterowi tychże? Wszystko zaczyna się od fragmentu filmu, w którym mężczyzna przymierza nieskończenie długo, nieskończoną ilość, różnych modeli kapeluszy. Nie wiadomo, jaki to film i czy to w ogóle jest cytat z jakiegoś konkretnego dzieła filmowego. Byłoby dobrze znać kontekst całości owej historii kobiety i mężczyzny, których oglądamy w sklepie kapeluszniczym. Przerwana brakiem prądu projekcja filmowa kończy się w powieści rebelią uczniów i nigdy nie dowiadujemy się, jaki kapelusz i czy w ogóle jakiś, zostaje kupiony. Ten sam motyw powraca w nieomalże identycznej wersji, aczkolwiek bez kobiety uczestniczącej w zakupach, już nie filmowo, ale jako wydarzenie, które jest częścią zdarzeń przynależnych konstrukcji osoby głównego bohatera. On też nie może się zdecydować, które nakrycie głowy będzie odpowiednie i w którym będzie wyglądał najlepiej.

Zupełnie niebywałe jest zakończenie tego motywu, otóż kapelusz odjeżdża pozostawiony w pociągu i mimo straceńczych usiłowań i prób zatrzymania tegoż, pociąg z kapeluszem odjeżdża w nieokreśloną dal. Gdzie zatem szukać ukrytych w tejże metaforze, czy paraboli, znaczeń i po co w traktacie tyle miejsca poświęca się kapeluszowi, szczególnie brązowemu, pilśniowemu?

„Mimo woli spojrzałem za tą jego kiwającą ręką, z okna w pociągu też mu ktoś kiwnął i nagle serce mi stanęło. W pociągu odjeżdżał mój kapelusz. Chryste Panie! A właśnie mijał nas ostatni wagon. Rzuciłem się za nim, ile sił w nogach”. (s. 393)

No właśnie – Chryste Panie! Czy główny bohater utracił bezpowrotnie coś, co wypierało poczucie straconego czasu?

Nie ma w tekście powieści żadnych wskazówek, którymi można by się posłużyć w deszyfrowaniu metafory kapelusza. Że coś się za tym motywem kryje, to rzecz pewna – nie poświecą się przecież w dziele literackim tyle miejsca na nieznaczące symbole czy znaki bez sensu. Kapelusz w Traktacie jest zdecydowanie istotnym znakiem, ale gdzie kryje się ta istotność?

„A co panu jeszcze powiem, lubiłem się kłaniać kapeluszem. Sprawiało mi to prawdziwą przyjemność. Nie ma zresztą pełniejszego ukłonu niż kapeluszem. A już nie wyobraża pan sobie, jak lubiłem, kiedy podmuch wiatru próbował mi zerwać kapelusz z głowy. Przytrzymując go za brzeg ronda, czułem nieomal jedność z nim. Co więcej, czułem coś takiego, jakbym to ja trzymał się tego kapelusza, a nieraz obiema rękami. Niechby nawet wichura szalała, wiedziałem, że nie mogę dopuścić, żeby mi go zerwała.

O, miałem wiele kapeluszy w życiu, w różnych kolorach, fasonach, różnych gatunków i marek. Na kapelusz nie żałowałem pieniędzy. Pieniędzy, czasu. Potrafiłem naodwiedzać się sklepów, magazynów, naprzymierzać się, póki nie trafiłem na taki, który wydał mi się odpowiedni. W żadnym jednak nie chodziłem długo. Zmieniałem nie tylko, gdy się moda zmieniała. Nie wyrzucałem jednak. Życie mnie nauczyło, że wszystko kręci się w kółko, jak kręci się świat. Moda również. I niemodny stawał się potem najbardziej modny. […] Zresztą nigdy nie było tak, żeby kapelusz całkiem wyszedł z mody. […] Tak, że może jeszcze tylko kapelusz świadczy o stałości świata. Nie sądzi pan? Ile rzeczy znikło, ile przybyło, a kapelusz nie daje się jednak wyprzeć.

Całe mieszkanie miałem zawalone kapeluszami. Nie mieściły się już w szafie. […] Często nawet w tej czy innej orkiestrze grywałem w kapeluszu. Saksofoniście to wypada. Nawet jest w tym jakiś styl. Reszta orkiestry z gołymi głowami, a ja jeden w kapeluszu”. (s. 409/410)

Kapelusz jako świadectwo stałości świata w stoickiej koncepcji rzeczywistości, wykluczającej historię w liniowości, do które przywykliśmy i skazującej istnienie w świecie na absurd wiecznej powtarzalności?

Kontynuacja za tydzień.

Zbyszek Kruczalak

www.domksiazki.com

----- Reklama -----

Polonez

----- Reklama -----

Polonez

----- Reklama -----

KD MARKET 2024

----- Reklama -----

Zobacz nowy numer Gazety Monitor
Zobacz nowy numer Gazety Monitor