„Harmonia niewidzialna od widzialnej silniejsza” (Heraklit)
Ucieczka od bezradności Tomasza Stawiszyńskiego pozwala nam spojrzeć na absurdy naszej codzienności z odmiennej perspektywy, niż ta, w którą jesteśmy wmanipulowani kulturowo. W istocie bowiem ten przewrotny tytuł wpuszcza nas w konflikt tego, co jest, z tym, co mogłoby być, gdybyśmy otwarli się na akceptację życia takim, jakim ono jest, a nie na akceptację jego pop-wersji, która ogranicza się do tego, co łatwe, lekkie i przyjemne, wypierając natomiast to, co trudne, ciężkie i nieprzyjemne.
Uciekając od bezradności wobec tego, co w naszym życiu trudne, wpędzamy się, zresztą na własne życzenie, w spiralę różnych iluzji, co w gruncie rzeczy jest mało zabawne, bo zaczynamy wierzyć i wyznawać ułudę. Ta iluzoryczność w pewnym momencie wyparcia tego, co jest, na rzecz tego, co powinno być, nabiera znamion realności i prawdziwości – zaczynamy wierzyć, że możemy, że jesteśmy w stanie przenosić góry. Wierzymy w indywidualną moc sprawczą, w moc naszej podświadomości, siłę teraźniejszości, nasze nadzwyczajne dary uzdrawiania czy potęgę pozytywnego myślenia. Ale jak to w życiu – wszystko do czasu. W momencie zetknięcia się z jakąś wersją sytuacji granicznej (choroby, cierpienia, umierania, starzenia się, rozpaczy, niepowodzenia, rozczarowania, samotności, porzucenia czy odrzucenia) domek z kart pop-kulturowego „możesz, jeśli myślisz, że możesz” rozpada się i nagle zdajemy sobie sprawę, że ucieczka od bezradności jest ucieczką donikąd, mimo że uciekać możemy w pozytywne myślenie, religie, teorie spiskowe, koncepty różnych znanych lub mniej znanych guru, doradców biznesowych, trenerów personalnych i wszelkiego autoramentu autorytetów od poprawiania nam życia. Wszystko to, jak pisze Tomasz Stawiszyński na nic, wszystko to niczym acedia, która jest obezwładniającym rozczarowaniem tym, co jest i jednocześnie pragnieniem tego, co powinno być, a nie jest. Taki stan wprowadza nas w popłoch poznawczy:
„Jestem sam, przepełnia mnie straszliwa pustka, tęsknota i lęk. Cały pokój wypełniają moje myśli. Nic poza mną i moimi myślami, moimi lękami. Mógłbym wyobrazić sobie najbardziej niestworzone historie, mógłbym tańczyć, pluć, stroić miny, przeklinać, zawodzić - nikt by się o tym nie dowiedział, nikt nie usłyszałby tego. Myśl o takiej absolutnej prywatności mogłaby mnie doprowadzić do szaleństwa. To tak, jak udany poród, wszystkie więzy odcięte. Jesteś odseparowany, nagi, samotny. Błogosławieństwo połączone z agonią. Masz mnóstwo czasu. Każda sekunda przytłacza się jak góra. Toniesz w niej. Pustynie, morza, jeziora, oceany. Zegar wybija godziny jak rzeźnicki topór. Nicość. Świat. Ja i nie ja. Oomaharumooma. Wszystko musi mieć nazwę. Wszystkiego trzeba się nauczyć, doświadczyć, wszystko trzeba sprawdzić. Faites comme chez vous, cheri.” (Henry Miller, Zwrotnik Raka)
Dlaczego sami skazujemy się na odłączenie od rzeczywistości? Dlaczego wypieramy z niej to, co oczywiste i nieuniknione, dlaczego uciekamy od bezradności? A może, jak sugeruje autor, spróbować drogi rzadziej wędrowanej, drogi ku bezradności? Ku akceptacji tego, co jest w wielu odcieniach i wersjach. Ku akceptacji choroby, cierpienia, umierania, starzenia się, rozpaczy, niepowodzenia, rozczarowania, samotności, porzucenia czy odrzucenia. Tomasz Stawiszyński wpisuje się swym tokiem myślenia w ideę M. Scotta Peck’a:
„Choć dysponujemy myślami proroków i pomocą łaski, wędrówkę trzeba odbyć samemu. Żaden nauczyciel nie weźmie nas na plecy i nie zaniesie do celu. Nie ma z góry ustalonych formuł. Rytuały są jedynie pomocami naukowymi, a nie nauką samą w sobie. Możemy spożywać wyłącznie zdrową żywność, odmawiać przed śniadaniem pięć zdrowasiek, modlić się twarzą zwróconą na wschód albo na zachód, chodzić w niedzielę do kościoła, lecz to nie przywiedzie nas do celu wędrówki. Nie ma takich słów ani nauk, które zdejmą z wędrującego drogą rozwoju duchowego konieczność wypracowania własnych sposobów, wysiłek i lęk odnajdywania własnych ścieżek w jego konkretnym przypadku […]” (Droga rzadziej uczęszczana, s. 355/356)
Wszelkie więc nasze uciekania i wyparcia są nic nie warte, bo jedyne, co dzięki nim zyskujemy, to pogłębianie iluzoryczności bycia. Łudzenie się, jakkolwiek bezsprzecznie przyjemne, musi skończyć się, wcześnie czy później rozczarowaniem, tak jak każda utopia w ostateczności zmienia się w dystopię.
Idealnie owo złudzeniowe istnienie okazało swą iluzoryczność i ulotność w konfrontacji z pandemią, która zgarnęła w niebyt nasze przekonania o mocach pozytywnego myślenia i cudownej sprawczości podświadomości. Okazało się, że cudowność owszem, ale zdecydowanie ta naukowa i sprawczość również, ale nie szamanów, lecz ludzi z kręgów szkiełka i oka, bo spiskowe teorie i owszem, wielką nadzieją są dla niezliczonych, ale beznadziejnie się spisują w momencie, gdy dopada nas śmiertelność i umieranie. Wtedy dziwnym zrządzeniem sił i bezsił, rzucamy się po ratunek w ręce wyznawców teorii i praktyk naukowych – czy to nie dziwne, a przynajmniej niekonsekwentne?
Pisze o tym Tomasz Stawiszyński w kolejnej swej książce, zatytułowanej Co robić przed końcem świata.
„W tym świecie – tym, który istniał przed pandemią – nasze samopoczucie, emocje, przekonania dotyczące świata, innych ludzi, związków z nimi, obawy dotyczące przyszłości, niepewność, lęk, bezradność, rozpacz czy żałoba były zdefiniowane w kategoriach indywidualnego sprawstwa. Ujmowano i postrzegano je przede wszystkim jako efekt prywatnej historii, błędnych struktur poznawczych albo nierównowagi neuroprzekaźników w mózgu. Względnie jako wyraz niewystarczająco pozytywnego nastawienia. A nawet zaburzeń w przepływie subtelnych energii w ciele astralnym. Jeśli ktoś doświadczał tych wszystkich trudnych stanów i emocji, oznaczało to niechybnie, że coś z nim jest nie tak. Może to kwestia nazbyt kontrolującej matki, może złych nawyków, może składu chemicznego mózgu, może nieodpowiedniego nastawienia, a może rozstrojonego przepływu energii w czakramach. […] To wszystko, w świecie sprzed pandemii, zapewnić miało bez mała nieśmiertelność. A w każdym razie życie tak długie, że perspektywa jego zakończenia jawiła się niczym chmura gdzieś tam, hen, za horyzontem. W związku z tym wiadomo było w tym świecie, że choroba i śmierć nigdy nie przychodzą niezapowiedziane, pardon, niezawinione.” Aż tu nagle i niespodziewanie pandemia koronawirusa spowodowała:
- że kompletnym fałszem jest opowieść o stwarzającej swoje przeznaczenie jednostce, sprawnie gospodarującej materialnymi i psychologicznymi zasobami, myślącej pozytywnie, idącej przez życie wedle własnego planu, „realizującej siebie” w pracy i w relacjach, które mają być głównie sferą osobistego „rozwoju”, a nie konfrontacją z własnymi i cudzymi słabościami
- że kompletnym fałszem jest opowieść o rozłączności naszego życia emocjonalnego i polityczno-społeczno-ekonomicznego otoczenia, w którym funkcjonujemy
- że podobnym fałszem jest miraż nieśmiertelności przykrywający wypieranie śmierci i słabości, i że nieprawdą jest obietnica długiego i zdrowego życia pod warunkiem zachowania kulinarnego i sportowego rygoru – o tym przekonywali się nie tylko starzejący się i chorujący, a także ci, których bliscy chorowali i umierali
- że w ogóle cała ta opowieść o samowystarczalności, odporności oraz indywidualnej odpowiedzialności za własny los to kompletne nieporozumienie – o tym właśnie w czasie pandemii przekonaliśmy się nagle wszyscy.
Pandemia koronawirusa postawiła nam przed oczami brutalność systemu, w którym – nie wiedzieć czemu – posłusznie nauczyliśmy się żyć. I który uznaliśmy za nasze naturalne środowisko. Niezmienne, nienaruszalne. Zbudowane tak, a nie inaczej z uwagi na jakieś fundamentalne prawidła rządzące istnieniem, nie zaś na podstawie sieci mniej lub bardziej arbitralnych ustaleń, umów, interesów czy filozofii./
Nie ma zatem złego, co by na dobre nie wyszło? A może po prostu niewystarczająco szybko uciekaliśmy przed bezradnością? Tak czy owak, rzeczywistość pozostawia nas w powiewie pytania: czy zaczniemy odrabiać straty uciekając od bezradności w odwróceniu, czy też dalej będziemy żyć, mając oczy szeroko zamknięte?
Wszystkie cytaty, jeśli nie zaznaczono inaczej, za:
Ucieczka od bezradności, Tomasz Stawiszyński, wyd. Znak, 2021, s. 349.
Co robić przed końcem świata, Tomasz Stawiszyński, wyd. Agora, 2021, s.357.
Zbyszek Kruczalak