Wydaje mi się, że lubię spędzać czas na świeżym powietrzu. Mam ku temu wiele okazji, choćby idąc rano od drzwi domowych do drzwi samochodowych. Podziwiam wówczas pochylające się nade mną gałęzie drzew, zależnie od pory roku pełne kwiatów, liści, śniegu lub nagie. W tym samym czasie pod stopami stawiającymi około 25 kroków, szeleści coś suchego lub mokrego, czasem trawa, kwiatki lub... cokolwiek spada z drzew po ich przekwitnięciu. Sporo tego jest. Z tyłu domu również bywam, ale tylko wtedy, gdy nie jest zbyt zimno, zbyt gorąco, kiedy nie pada, gdy mam czas i akurat nic ciekawszego w innym miejscu się nie dzieje. Ale jak już bywam, to w pełni podziwiam dzikie życie roślin, jakie tam się toczy. Uwielbiam przyrodę. Tak długo, jak nie muszę zajmować się jej pielęgnacją.
Lata temu, zanim posiadłem dom, nie spodziewałem się, iż utrzymanie ogrodu w ładzie jest tak pracochłonne i w wielu przypadkach kłopotliwe. Zwłaszcza, że ten, który z rodziną zamieszkujemy, jest nieustannie atakowany przez drzewa, krzewy i inne formy zawierające chlorofil. Niestety, wdychanie produkowanego przez nie tlenu i wydychanie niezbędnego dla nich dwutlenku węgla nie wystarczy i czasami trzeba podwinąć rękawy i wziąć się do roboty. A że dwutlenku węgla z roku na rok w atmosferze coraz więcej, rośliny rosną coraz szybciej...
Mamy takie przysłowie, że „wszędzie dobrze, gdzie nas nie ma”. To odpowiednik amerykańskiego o tym, że „trawa jest zawsze zieleńsza po drugiej stronie”. Jeśli potraktujemy to powiedzenie dosłownie (bo przecież nie o trawę w nim chodzi), to niestety, jest ono bardzo prawdziwe. Przynajmniej ja tak uważam. Z każdej strony sąsiedzi mają zieleńszą, mimo że co jakiś czas staram się im dorównać. Ale niestety, z pracami ogrodowymi trochę mi nie po drodze.
Według mnie trawa rośnie za szybko i zbyt często trzeba ją ścinać. Zraszanie jej też jest czynnością, którą chętnie bym porzucił. Zwłaszcza, gdy po zraszaniu zostawię wąż ogrodowy w trawie i następnego dnia nieuważnie wjadę na niego kosiarką.
W jakiejś nieprzemyślanej książce poradniczej wyczytałem, że jak masz mało czasu to „zdecyduj się na trawnik i tuje”. No to się zdecydowałem. Obok koszenia, nawożenia, odchwaszczania musiałem poznać kilka nowych słów: wertykulacja i aeracja. Tuje? Trzeba nawadniać, przycinać i generalnie poświęcać im dużo uwagi.
Nie lubię chwastów, ale chyba tylko dlatego, że przyjęte jest, iż szpecą trawnik. Po prostu mi to wmówiono. Dla mnie cały mógłby się z nich składać i nazywać chwastnik. Więc nie podoba mi się, że nie może, bo byłbym w hodowli takiego chwastnika całkiem dobry, jak pokazują moje dotychczasowe doświadczenia. Poza tym jest jeszcze jedno przysłowie, które wiele tłumaczy: „chwast to nic innego jak kwiat w przebraniu”. Usłyszałem to tylko raz i tylko od jednej osoby, więc wielkiego ruchu społecznego z tego nie stworzę, ale pomarzyć można.
Czasami mam wrażenie, że akurat za moim domem gleba jest w jakiś sposób, może genetycznie, predysponowana do unicestwiania wszelkich moich ogrodowych wysiłków. Poza mleczami. To ulubione kwiatki wiosenne mojego syna.
Wracając do książek o ogrodnictwie. Nie wiem, kto je pisze, ale chyba nie są to ludzie, którzy posiadają regularną pracę, rodzinę i listę obowiązków. Bardzo rzadko zdarza się, żeby ich autor miał okazję właśnie w takich warunkach uprawiać zwykły, miejski ogródek lub działeczkę za domem. Taki bez ławeczek, zegarów słonecznych, trzech szeregów drzewek owocowych i małego stawu z pięcioma złotymi rybkami. U pozostałych pozostaje podziwianie fantazji o różach, cyniach, altanach wypełnionych winogronami i przestrzenią kreatywnie wypełnioną światłem słonecznym. Jak mawia mój kolega, większość ludzi ma miejsce na jedną truskawkę, a nie na huśtawkę, a czasu na poświęcenie działce za domem tyle, co kot napłakał. Oczywiście technologia rozwija się w złym kierunku, pomagając nam we wszystkim, tylko nie w ogrodzie.
Ponieważ przyszła wiosna i wszystko zaczęło się od początku, poznałem w tym roku jeszcze kilka powiedzeń. Jedno z nich? Zanim uklękniesz, by zasadzić rośliny zrób plan, jak się podnieść.
Ponarzekałem. Lepiej mi. A teraz sekator w dłoń i do roboty.
Miłego weekendu.
Rafał Jurak