Weźmy taką królową, Anglii na przykład. Sprawuje swój urząd od kilkudziesięciu lat, chyba ponad 60-ciu, a tak niewiele o niej wiemy. Kiedy pojawiają się w wiadomościach migawki z nią związane, zwykle słychać tylko słowa komentatora. Na oficjalnych spotkaniach mało się odzywa. Nie przyjmuje zaproszeń do programów rozrywkowych, typu talk show, czy jako sędzia w Mam Talent.
Nie wiemy więc, jaką ma opinię o otaczającym ją świecie. Wiemy tylko, że lubi małe pieski i duże kapelusze. Głównym zadaniem królowej jest zachowanie postawy obiektywnej wobec wszystkich wydarzeń i próba nie urażenia kogokolwiek, nawet jeśli jest kompletnym idiotą. Jej przydatność, czyli królowej Elżbiety, jest niewielka. Brytyjczycy mimo wszystko ją kochają, choć z roku na rok ograniczają budżet na królewskie potrzeby.
Nie chcę urazić obywateli reprezentowanego przez nią kraju, ale muszę w tym miejscu przejść do głównego tematu, czyli zawodów niezbyt potrzebnych, czy też nie mających jakiegokolwiek sensu.
Przeczytałem jakiś czas temu artykuł opisujący zanikające zawody, wśród których był na przykład szewc, a także nowe, które pojawiły się niedawno, dopiero w XXI wieku.
Podobnie jak większość czytających spodziewałem się tam znaleźć wiele zawierających w nazwie takie człony jak bio, tech, web, etc. Owszem, coś związanego z biotechniką było, kilku specjalistów technologicznych też. Pojawiło się również określenie „professional cuddler”, czyli w wolnym tłumaczeniu „zawodowy przytulacz”. Poszły w ruch wszelkiego rodzaju słowniki pojęć. Oczywiście przebił je internet, w którym szybciutko znalazłem kilkaset ogłoszeń osób profesjonalnie zajmujących się przytulaniem.
By wszystko było jasne, zarobki nie są złe. Osoba taka dostaje od 60 do 80 dolarów za godzinę, zależnie od miasta. W Nowym Jorku i San Francisco pewnie więcej. Zajęcie jest proste. Przychodzi do nas jakiś człowiek, zwykle czujący się samotnie, kontaktujący się z żywymi wyłącznie przez internet, nie posiadający nikogo bliskiego. Następnie kładzie się obok, przytula i zasypia albo zapada w letarg. Praca ta nie ma nic wspólnego z usługami seksualnymi, nie wolno rozmawiać, trzeba się tylko przytulać. Można blisko, można tylko odczuwać obecność drugiej osoby. No i leży się tak długo, na ile pozwalają zasoby gotówkowe pacjenta.
Samo zajęcie jest kretyńskie, ale ktoś, kto to wymyślił musi być geniuszem. Przytulanie można praktykować grupowo, wtedy potrzebny nam jest nadzorca, czyli ktoś stojący nad łóżkiem i pilnujący, by na przytulaniu się skończyło. On też dostaje kilkadziesiąt dolców na godzinę. Jeśli jesteśmy profesjonalnym przytulaczem i robimy to u siebie w domu, to jeszcze możemy dostać odpis podatkowy.
W ogóle to w XXI wieku sporą popularnością cieszą się prace polegające na uzupełnianiu braków. W opisanym wcześniej przypadku brak jest klientom czułości i znajomych, w tym przypadku płacący za usługę pozbawieni są mózgu. Chodzi o zawodowego pakowacza walizek. Tu rozróżniamy kilka specjalizacji. Jest fachowiec od pakowania torby na wakacje w ciepłych krajach, wyjazd w góry, a nawet dziecięcych walizek przed letnim obozem. Zapotrzebowanie na takie usługi zrodziło się podobno wśród najzamożniejszych mieszkańców Manhattanu. Są w stanie zapłacić obcej osobie nawet 250 dolarów na godzinę za wrzucenie do walizki własnej bielizny na zmianę, ładowarki do telefonu, ręcznika, szczoteczki do zębów i kremu do opalania. Sami nie są tego w stanie zrobić tłumacząc się nadmiarem obowiązków, bólem głowy lub po prostu stopniem trudności tego zajęcia. Zawodowym pakowaczom żyje się nieźle, na brak klientów nie narzekają, a pakowanie zwykle zajmuje kilka godzin. Trudno jest sobie nawet wyobrazić ludzi korzystających z tego typu usług. Jeśli ktoś kogoś takiego zna proszę o kontakt.
Nowych zawodów wartych opisania sporo, a miejsca na ich prezentację coraz mniej. Muszę więc wspomnieć jeszcze o pewnej odmianie fotografów. By wszystko było jasne, jest to bardzo ceniony przeze mnie zawód i każdego dnia ich prace uprzyjemniają mi dzień podczas wędrowania po internecie, spoglądania na niektóre billboardy, przeglądania albumów, czytania czasopism i książek. Najwyraźniej nie wszystkie książki wpadły mi do rąk, bo o specjalistach od fotografowania chomiczych tyłków nie słyszałem. A są tacy! Wszystko zaczęło się w Japonii, Kraju Kwitnącej Wiśni, niezawodnych samochodów, honorowych samurajów i najgłupszych rozrywek pod słońcem. To właśnie tam po raz pierwszy ukazał się album prezentujący setki zdjęć tyłków chomików. Jeśli ktoś podejrzewa, że poniosła mnie wyobraźnia, proszę wpisać sobie do przeglądarki słowo „hamuketsu”. W wolnym tłumaczeniu oznacza to właśnie „tyłek chomika”. Pierwsze wydanie w nakładzie kilkudziesięciu tysięcy egzemplarzy rozeszło się błyskawicznie. Zaczęły powstawać kolejne albumy, a ich popularność przeniosła się do innych krajów. Wzrosło też zapotrzebowanie na usługi wypełniających kartki książek fotografów. Żaden szanujący się nie chciał przyjąć takiego zlecenia, więc powstała osobna grupa zajmująca się tylko tym. Fotografowaniem chomiczych tyłków. W różnych pozycjach, kolorach i na różnym tle. Nie wiem czemu może służyć taki album. Chyba nie chcę wiedzieć. Miłośnicy zadków tych zwierzątek na pewno są jakoś określani. Muszę zapytać przedstawiciela zawodu, którego skrót to dr, albo jeszcze lepiej dr hab. Im dr mądrzejszy, tym więcej na temat tej dziwnej grupy będzie wiedział.
Dochodzę do wniosku, że większość z nas niewłaściwie pokierowała swym życiem zawodowym. Jest tyle ciekawych prac, które za niezłe wynagrodzenie można wykonywać. Chciałby ktoś na przykład robić notatki za studentów? Albo pracować w dziale telemarketingu cmentarza? Nie? Szkoda, bo znalazłem kilka ogłoszeń.
Miłego weekendu.
Rafał Jurak
E-mail: Ten adres pocztowy jest chroniony przed spamowaniem. Aby go zobaczyć, konieczne jest włączenie w przeglądarce obsługi JavaScript.