Przeglądałem niedawno kolorowy magazyn z mnóstwem zdjęć i reklam dopasowanych do aktualnej pory roku. Większość zamieszczonych w nim fotek przedstawiała beztroskie rodziny w otoczeniu piasku, wody i słońca. Wszyscy byli uśmiechnięci i wydawało się, beztroscy…
Zainspirowany, postanowiłem podobnie spędzić najbliższy wolny dzień. Wydałem odpowiednie rozporządzenia rodzinie, odbyłem kilka rozmów ze znajomymi potrzebującymi podobnej chwili wytchnienia. Ustaliliśmy, że odwiedzimy plażę, bo to najprostsze przecież i najprzyjemniejsze.
Jedziemy, wychodzimy na piasek i byczymy się cały dzień.
Jedyne, co należy zabrać ze sobą, to stroje kąpielowe, okulary i krem przeciwsłoneczny. Właściwie kilka, bo każdy ma inną karnację i inne potrzeby. Oczywiście ręcznik. Po jednym dla każdego. Chyba, że ktoś lubi opalać się na ręczniku, to wtedy dwa, by ten zabrudzony piaskiem nie rysował nam pleców podczas osuszania ciała po kąpieli. Niektórzy preferują jednak inne rozwiązania…
(dzwonek telefonu)
- Tak?
- Macie ekstra leżaczek? Bo nam jeden się zepsuł.
- Mamy
- To weźcie dla nas, dzięki.
No przecież nie będziemy targać leżaczka tylko dla znajomych, sobie też weźmiemy. Żaden problem, w samochodzie jest sporo miejsca.
Zmieszczą się też napoje, dla dorosłych i dzieci. Oczywiście trzeba zabrać przenośną lodówkę. Płynów sporo, więc i lodówka duuuża…
By nie przerywać pobytu na plaży poszukiwaniem prowiantu przyda się jakaś kanapka lub dwie. A ponieważ nie jesteśmy już nastolatkami, to zwykła bułka z masłem nie wystarczy. Trzeba jakąś sałatkę przygotować, ogóreczek, pomidorek, sól, pieprz i inne dodatki. Dziecko tego nie zje, więc też coś odpowiedniego dla jego wieku.
(dzwonek telefonu)
- Tak?
- Chyba weźmiemy mały grill, masz może węgiel?
- Mam.
- To weź. Jeszcze ten płyn do rozpalania, ok?
- Ok.
Skoro tak, to trzeba się wybrać do sklepu. Głupio byłoby rozpalić ogień pod rusztem i nie mieć co na niego wrzucić. Potrzebne też będą talerzyki, sztućce i serwetki. By spożyć taki posiłek w miarę wygodnie należy zabrać rozkładany stolik.
Dorośli jakoś dadzą sobie radę, dzieci jednak potrzebują ucieczki przed słońcem. Więc obok rosnącej sterty niezbędnych przedmiotów pojawił się parasol. Plażowy. Zaledwie 8 stóp średnicy. To za mało, by dać schronienie czwórce dorosłych i trójce dzieci. Z garażowych otchłani wyciągnięte zostaje więc pokaźnych rozmiarów rozkładane gazebo. Nieużywane od lat, bo sporo z tym roboty. Gorzej niż z namiotem wysokogórskim.
Reszta to pestka. Dla dzieci do pływania jakieś materace i koła dmuchane, dla dorosłych nieco większe. Kilka paczek chipsów i innych plażowych przekąsek na te dwie godziny przed rozpaleniem grilla.
(dzwonek telefonu)
- Tak?
- Słuchaj, nie wyrwiemy się na jakieś rybki po południu? Podobno tam obok jest nawet fajne miejsce.
- Nie planowałem, przyznam.
- Stary, no przecież nie będziemy się smażyć cały dzień na słońcu…
- Pewnie chcesz, bym wziął wędki dla nas obydwu?
- No tak!
Na kupce pakunków lądują więc wędziska i pudło z przynętami. Duże pudło…
Dzieci jakie są, każdy wie. Szybko się nudzą. Te małe i te większe. By dorośli mieli chwilę dla siebie, trzeba pomyśleć o dodatkowych dla nich rozrywkach poza kąpielą. Na naprawdę pokaźnym stosie lądują więc: duża piłka dmuchana, mniejsza siatkowa, rakietki do badmintona, zestaw do budowania zamków na plaży, mały na szczęście – zielone wiaderko, czerwona łopatka, niebieskie grabki i białe sitko do przeczesywania piachu w poszukiwaniu muszelek. Nie mam serca powiedzieć, że nad jeziorem muszelek raczej nie znajdą. Jeśli coś znajdą, na pewno nie będą to muszelki…
(dzwonek telefonu)
- Tak?
- Słuchaj, trzeba wziąć miętę.
- Po cholerę nam mięta?
- Do mojito oczywiście!
- To pewnie jeszcze potrzebny będzie tłuczek i wysokie szklanki?!
- Oczywiście! I duuuużo lodu!
Tym razem po zakończeniu rozmowy wpatrywałem się przez chwilę w telefon i przenosząc wzrok na zebrane rzeczy wymyślałem możliwe powody odwołania wyjazdu. Zdusiłem te myśli, bo przecież nie chodzi tylko o mnie. Poza tym skoro tyle pracy włożyliśmy w przygotowania…
Po upchaniu wszystkiego do samochodu zostało akurat tyle miejsca, by wrzucić coś do czytania, ładowarkę do telefonu i kilka innych, niezbędnych drobiazgów, choćby płyn na komary, bo przecież zaatakować mogą zawsze i wszędzie.
Wyjazd nastąpił z dwugodzinnym opóźnieniem, przystanek w sklepie zabrał kolejną, do tego trafiliśmy na korek dojeżdżając do plaży i co najmniej kwadrans szukaliśmy parkingu. Pół godziny trwało noszenie i rozkładanie wszystkiego na miejscu.
Zbliżała się 2 po południu, gdy pierwszy raz zanurzyłem stopy w wodzie. Nie zanurzyłem nic więcej, bo w tym momencie najmłodsza część wycieczki głośnym jazgotem zasygnalizowała nadchodzący głód. Po posiłku i krótkiej kąpieli starsze dzieci zasiadły w gazebo z telefonami i tabletami w dłoniach kompletnie ignorując piłki, latawce, materace dmuchane i inne artykuły plażowe. Najmłodszy wył, bo nie zabraliśmy na plażę żółtej wywrotki. Komary cięły nie zważając na obecność na skórze środka DEET. Po prawej wył jakiś głośnik podłączony do telefonu, po lewej szczekał pies. Odpowiedniego na ryby miejsca nie było. Przypomniałem sobie beztroskie zdjęcia z kolorowego magazynu i boleśnie zgrzytnąłem zębami. W poniedziałek chyba muszę wybrać się do dentysty…
Miłego weekendu.
Rafał Jurak
Ten adres pocztowy jest chroniony przed spamowaniem. Aby go zobaczyć, konieczne jest włączenie w przeglądarce obsługi JavaScript.