Niby znamy mit o Syzyfie lepiej niż wszystkie inne mitologiczne historie, bo któż nie słyszał o „syzyfowych pracach”, nawet jeśli nigdy nie czytał Żeromskiego - ale czy naprawdę? Czy rzeczywiście historia człowieka toczącego pod górę kamień w niekończącej się, absurdalnej powtarzalności jest tak oczywista, jak nam się to wydaje? Czy istotnie mamy w niej do czynienia jedynie z przypowieścią o wyrafinowanej karze bogów wobec człowieka, który chwilowo podarował ludziom nieśmiertelność? Yan Lianke w Czteroksięgu reinterpretuje mit Syzyfa w sposób obezwładniający. Każe królowi Koryntu staczać głaz z góry w dół, zamiast, jak to było od wieków, pozwolić mu na wtaczanie go w górę. Dlaczego?
Zanim do tego dojdziemy, przejrzyjmy nasze notatki z czasów szkolnych i przypomnijmy sobie szczegóły tej mitologicznej przypowieści:
„Syzyf był królem pięknego i potężnego Koryntu. Cieszył się sympatią bogów, którzy zapraszali go na Olimp, by z nimi ucztował, pił nektar, który chronił go przed chorobami i starością. Niestety, zgubiła go skłonność do plotkowania i własna pycha. Wyjawiał śmiertelnikom tajemnice bogów, wykradał też ambrozję i częstował nią swoich gości. Olimpijczycy wybaczali ulubieńcowi złe postępowanie, ale gdy zdradził ważną tajemnicę, stracili cierpliwość. Syzyf został skazany na śmierć. Był jednak bardzo przebiegły, nakazał żonie, by nie pogrzebała ciała i nie włożyła mu do ust świętego obola. Dusza króla błąkała się po Hadesie, głośno się skarżąc na postępek bezbożnej żony. Gdy zaś bogowie pozwolili Syzyfowi wrócić na ziemię i nakłonić żonę do sprawienia godnego pochówku, uwięził boga śmierci Tanatosa w lochach. Biesiadował ze swymi gośćmi, ciesząc się tym, że przechytrzył bogów.
Wkrótce jednak Hermes uwolnił więźnia i obaj zabrali Syzyfa do Tartaru. Został surowo ukarany. Musiał toczyć na górę ogromny głaz, który tuż przed szczytem spadał na dół. Nadaremny wysiłek grzesznika miał trwać wiecznie.” (za: www.bryk.pl)
Ostatnie zdanie przytoczonego streszczenia dotyka tego, co w parafrazie mitu, jakiej dokonał Yan Lianke jest zasadnicze – czasu. To właśnie czasowość (wieczność) jest kategorią otwierającą bycie Syzyfa na niekonieczny absurd bezsensownej powtarzalności. Gdzie zatem lokować sensowność wiecznego wtaczania kamienia w górę, albo staczania go z góry? Gdzie i po co kreślić horyzont owego obcowania z Bogiem (bogami) czy też innym (drugim człowiekiem)? Na szczęście starożytni ułatwili nam sprawę: mamy w niej górę, człowieka i kamień, mamy też dzień i noc. Mamy zatem przestrzeń i czas, w więc wszystko to, co konstytuuje nasze istnienie:
„Czas to jeden z wymiarów ludzkiej egzystencji, naukowo rozpatrywany w ścisłym związku z przestrzenią. Mówimy nawet o czasoprzestrzeni, rozumiejąc nierozłączność tych wymiarów. Wszystko, co istnieje, zajmuje jakieś miejsce; istnienie to trwanie w czasie i zajmowanie jakiejś przestrzeni. Co ciekawe, atrybutem absolutu, jakim jest bóstwo w każdej kulturze, jest właśnie wykraczanie poza ową definicję istnienia. Bóstwa bywają wieczne, ponadczasowe oraz wszechobecne, co podkreśla ich władzę nad czasoprzestrzenią. Czas to również taki wymiar istnienia, nad którym człowiek nie potrafi zapanować nawet w najmniejszym stopniu”. (Czas w kulturze, za: polskiwdwunastce.edu.pl)
Zanim przyjrzymy się bliżej tekstowi ostatniego rozdziału Czteroksięgu, w którym Yan Lianke interpretuje odkrywczo mit o Syzyfie, a więc kategorię czasu i przestrzeni, przypomnijmy, iż we wstępie do innej jego powieści, mianowicie do Kronik Eksplozji, pisze o swoich fascynacjach i inspiracjach, jakimi były dla niego teksty Kafki i Marqueza. To właśnie od nich zaczerpnął uzasadnianie do stworzenia swego konceptu mitorealizmu, usytuowanego gdzieś pomiędzy kafkowskim absurdem i marquezowskim realizmem magicznym. Przypomnijmy więc także, co o czasie mówi się w Stu latach samotności:
/Nestorka rodu, Urszula, wielokrotnie stwierdza, że wszystko już kiedyś było – Wszystko to już znam na pamięć – krzyczała Urszula. –Tak jakby czas kręcił się w kółko i jakbyśmy wrócili do początków”. Poczucie powtarzalności potęgują nadawane w rodzinie imiona José Arcadio, Aureliano, Urszula i Amaranta. Macondo również przechodzi kolejne fazy rozwoju, od założenia do świetności, a następnie chyli się ku upadkowi aż do ruiny./ (za: D. Wysoczyńska, w: Filozofia a filologia”)
A co o czasie mówi się w kontekście utworów Franza Kafki:
„Przedstawiona […] przez Kafkę fragmentaryczna konstrukcja Budowy chińskiego muru obrazuje chaotyczny czas teraźniejszości. Pokazuje, że nie ma w oprawie czasowej miejsca na „czas teraźniejszy ciągły”. (w: Transnarodowy modernizm a problem temporalnej spacjalizacji w Budowie chińskiego muru Franza Kafki, w: fp.amu.edu.pl)
To czas swoiście podziurawiony, czas absurdalnej niespójności i nieprzewidywalnych konsekwencji. Jak czytamy we fragmencie opowiadania Kafki:
„Oczywiście można by zrazu sądzić, że byłoby pod każdym względem korzystniej prowadzić budowę w sposób ciągły, albo przynajmniej każdą z dwóch głównych części stawiać jako całość. Mur przecież, jak powszechnie się głosi i jak wszystkim wiadomo, pomyślany został jako osłona przed ludami północy. Czy jednak mur, który nie stanowi zwartej całości, może
chronić? (s.1)
Yan Lianke dokonuje cudu reinterpretacji mitu o Syzyfie. W jaki sposób? Kreśli horyzont jego absurdalnego istnienia w wiecznej powtarzalności przestrzeni, naznaczonej ruchem góra-dół, ale diametralnie zmienia kierunek owego ruchu i co najważniejsze i najbardziej poruszające, bo kompletnie nowe, pozwala Syzyfowi na spotkanie z innym, wyrywa go z męki samotności. Pozwala mu dostrzec drugiego człowieka (oczywiście u Lianke musi to być dziecko), gdy wtacza głaz ku górze, a potem dzieci (przed buddyjskim klasztorem), gdy ukarany przez Boga za owo pierwsze spotkanie, musi staczać głaz dół, co jest jeszcze bardziej okrutne w swej znojnej absurdalności.
Do czego te zmiany prowadzą i jaki mają wpływ na los, jaki zgotowali Syzyfowi bogowie (Bóg)?
Zbyszek Kruczalak