Pierwszy długi weekend roku za nami, dla mnie jeden z niewielu, jakie w ostatnich latach miałem okazję spędzić poza domem. Więc skorzystałem i wyjechałem. Zwiedzałem i się rozglądałem. Posilałem i długo spałem. Kąpałem i spacerowałem. Generalnie miły był to wyjazd, w jeden z moich ulubionych zakątków, gdzie ponad ćwierć wieku temu spędziłem sporo czasu i ciągnie mnie tam do dziś, jak marynarza do baru. Do tego pogoda się udała. Nie za gorąco, nie za zimno, bez deszczu, w sam raz.
Wszystko było tak, jak należy, a jednak w niektórych momentach krzywiłem się na widok czegoś lub na myśl o czymś.
Dlaczego?
Bo taką mam naturę.
Czasami coś mi się nie spodoba i robię dziwną minę. Zdarza się, że w jakiejś sytuacji widzę same negatywny. Innym razem coś mi bardzo przeszkadza lub jest mi czegoś bardzo żal. Wyrażam wtedy swoją opinię i zwykle spotykam się z próbami przekonania mnie, na siłę wręcz, że nie mam racji, bo przecież z drugiej strony...
No właśnie. To „z drugiej strony” denerwuje mnie chyba najbardziej. Zepsuł się samochód, więc wkurzony jestem przewidywanymi kłopotami z dojazdem do pracy, czy w inne miejsca. Jakiś radosny, nie wiadomo z jakiego powodu człowiek mówi mi wtedy, że przecież z drugiej strony to świetna okazja do wyciągnięcia roweru i zgubienia kilku kilogramów. Niestety, to rodzina, więc nie mogę obrazić się na zawsze i zerwać kontaktu.
Leje deszcz przez dwa dni. Bez przerwy. Rozdrażniony jestem, jak mucha w sterylnym pokoju. Ale zawsze znajdzie się ktoś, kto zwróci uwagę, że z drugiej strony to okazja do pozostania w domu i poczytania, może zrobienia wreszcie zaległych porządków. Nie chcę robić porządków, chcę wyjść na słońce!
W razie pożaru tracimy dobytek, a nie zyskujemy okazję do zakupu nowych rzeczy. Jak się zgubimy, to błądzimy, a nie zwiedzamy nieznane i nieplanowane wcześniej okolice. Jak stracimy pracę, to jest nam smutno i źle, nie traktujemy tego jak radosnej okazji do znalezienia lepszego, ciekawszego zajęcia. Nawet, jeśli to prawda.
Są wśród nas wieczni optymiści, którzy w każdej sytuacji starają się znaleźć pozytywne strony. Chwała im, dobra robota. Nic jednak na siłę. Nie zawsze i nie wszędzie mam ochotę i potrzebę spoglądania na coś z drugiej strony. Zgadzam się, że czasami trzeba, trochę jak w piosence Monty Pythona – zamiast siedzieć i płakać, lepiej się śmiać i gwizdać. To są jednak sytuacje ekstremalne. Na co dzień bywa inaczej.
Gdy każdego roku odwiedzam swój ulubiony zakątek i widzę zachodzące tam zmiany, to odczuwam smutek za tym, czego już nie ma, a nie radość z pojawienia się nowego. Mam do tego prawo, nie mam ochoty spoglądać na to z drugiej strony.
Jeśli w miejscu drewnianego domku, w którym od kilkudziesięciu lat urzędował artysta rzeźbiarz pojawia się nowoczesna wypożyczalnia rowerów i sprzedawane są wycieczki ZipLine, mam prawo nieco się zasmucić. Bo w nieistniejącej już galeryjce można było spędzić całe popołudnie popijając herbatę i rozmawiając o wszystkim – pogodzie, polityce, porach roku, rzeźbie, rodzajach drewna i przepisach na sernik. To, że teraz więcej ludzi korzysta z oferowanych usług, że miasteczko prawdopodobnie zarabia więcej w podatkach, że rowery i ślizganie się na linach to przyszłość, jakoś mnie nie cieszy. Żal mi tego, co było i nie mam ochoty spoglądać na nic z drugiej strony, jak mi to ktoś na miejscu próbował sugerować.
Nie wiem, jak nazwać miejsce, do którego we wspomnianym wakacyjnym zakątku lubiłem w dawnych czasach wstąpić na piwo – bar, tawerna, knajpka, gospoda? Nie ma to znaczenia, już jej tam nie ma. W tym miejscu wybudowano ze stali i szkła nowoczesny mikrobrowar, w którym trudno znaleźć nadające się do spożycia piwo. Serio. Nie zawsze warzone na małą skalę trunki są dobre. Zawsze są jednak modne. Pod tym względem bliżej mi do tradycji piwowarskich Starego Kontynentu, niż stanu Oregon. Dlatego pół godziny wędrowałem ulicą wstępując w każde miejsce posiadające bar i telewizor, by w końcu znaleźć takie, które oferowało klasycznego lagera i mecz finałowy wschodniej konferencji NBA.
Miałem prawo być niezadowolony?
Chyba tak.
Ale kiedy wspomniałem o tym znajomemu, ten pomyślał przez chwilę, po czym palnął: Z drugiej strony wciąż lepsze to niż zostać w domu.
No tak, zgadzam się, kompletnie mnie nie zrozumiał.
Nie krytykuję wiecznych optymistów. Rozświetlają życie swoje i innych. Osobiście należę jednak do ludzi, którym czasem w życiu odrobina smutku, melancholii, krytyki i złości jest potrzebna. Jeśli dopada mnie taki nastrój, naprawdę nie potrzebuję wsparcia na siłę i wskazywania pozytywnych stron życia. Nic złego się ze mną nie dzieje.
Z drugiej strony...
fajnie, że komuś moje samopoczucie nie jest obojętne.
Miłego weekendu
Rafał Jurak
E-mail: Ten adres pocztowy jest chroniony przed spamowaniem. Aby go zobaczyć, konieczne jest włączenie w przeglądarce obsługi JavaScript.