23 kwietnia 2017

Udostępnij znajomym:

Wyzwania stojące przed każdym rodzicem są wielorakie i zależą od wieku dziecka lub dzieci. Najpierw musimy stworzyć idealne warunki dla nich, później staramy się je odtworzyć dla siebie. Ale o takich domowych rezerwatach dla dorosłych może przy innej okazji. Dziś będzie o zabawkach. Okazuje się bowiem, że odpowiedni ich dobór każdemu nastręcza wielu trudności. Dlatego wciąż kupujemy nowe z nadzieją, że może kolejna zainteresuje naszą pociechę na dłużej, niż pięć minut. Jeszcze takiej nie wymyślono. Dlatego większość domów z dziećmi wygląda jak Toys R Us w czasie wyprzedaży lub sala w przedszkolu przed porą spania.

Zabawki są wszędzie. Na podłodze, na półkach, w zamykanych na klucz szafach, sejfach, w koszu z praniem, doniczce z kwiatkiem, nawet psiej misce. Pół biedy, jeśli jest to duża wywrotka, którą można kopnąć pod ścianę. Gorzej, gdy są to małe klocki, na przykład 300 sztuk. Zbieranie ich zajmuje od 5 do 30 minut, zależnie od koloru i pory dnia. Małe przedmioty i zabawki opanowały trudną sztukę mimetyzmu i nie wyróżniają się na tle podłogi lub zlewają z barwą popołudniowego światła. Dlatego jedno podejście nie wystarczy, trzeba zaatakować je z kilku stron spoglądając w to samo miejsce pod różnymi kątami. Zgubił ktoś kiedyś śrubkę w trawie? Tak to właśnie wygląda...

Oczywiście każdy stara się tak dobierać zabawki, by pełniły one jednocześnie funkcje rozrywkowe i edukacyjne. Przynajmniej na początku. Szybko przekonujemy się jednak, że takich nie ma. Doświadczony rodzic już wie, że głównym zadaniem każdej zabawki ma być przede wszystkim zajęcie młodego człowieka na jak najdłużej. Standardem jest kwadrans, pół godziny to mistrzostwo, godzina to raj. Wtedy i tylko wtedy możemy umyć zęby, zrobić herbatę, przeczytać kilka kartek w rozpoczętej rok wcześniej książce. Niestety, specjaliści odradzają kupowanie Playstation przed ukończeniem 5 roku życia dziecka. Pozostaje więc eksperymentować.

Jednym z najtrudniejszych momentów jest dla mnie wejście do sklepu z zabawkami. Z jednej strony chcę kupić coś oryginalnego, ładnego o walorach edukacyjnych. Z drugiej chcę, by pożerało uwagę dziecka i zajmowało je godzinami. Niezależnie od wieku naszej pociechy, dylemat jest ten sam. Zawsze. Ach, zapomniałem o najważniejszym.. musi to być coś, czego jeszcze nie ma!

Rozpoczynając zakupy staram się więc wczuć w potrzeby mego syna i wyobrazić, co mogłoby przypaść mu do gustu. Panowie, nie jest to trudne, bo przecież nazywani jesteśmy przez kobiety dużymi dziećmi. Owszem, określenie to nie zawsze jest pozytywne, ale w tym przypadku niech działa na naszą korzyść...

Tak więc każda potencjalna zabawka musi być przeze mnie przetestowana. Jeśli wymaga to spędzenia 10 minut na podłodze i rozłożenia czterometrowej kolejki, trudno. Jeśli jest to urządzenie do robienia baniek mydlanych, muszę znać ich wielkość. Czasami zajmuje mi to kilka godzin, niestety. Chciałbym się tu uśmiechnąć, ale nie wypada, bo przecież sprawa jest poważna. Nie będę jednak ukrywał, że sprawia mi to przyjemność. Ponieważ nie można kupić wszystkiego, ograniczam się w wyborze do tych, które spełniają kilka warunków.

Zabawka będzie dobra, jeśli bawiąc się nią...eee,.. przepraszam... trzymając ją w dłoni lub spoglądając na nią na półce myślę, że takiej fajnej w moich czasach nie było. Mam na myśli wiele zdalnie sterowanych pojazdów, dronów, urządzeń wyposażonych w światełka LED i wydających miliony dźwięków. Oczywiście hałas i miganie nie przeszkadza mi tak długo, jak to ja się nią bawię. Gdy robi to ktoś inny, nawet kilkulatek, to tracę zmysły i mam ochotę gryźć ściany. Pamiętam wtedy, by zachować spokój, bo przecież cicha zabawka to kiepska zabawka.

Dobra zabawka wymaga więc baterii. Mamy XXI wiek i musimy w końcu zaakceptować fakt, że drewniane klocki już dawno wyszły z mody. Oczywiście w każdym domu są, by nikt nie zarzucił nam braku dbałości o odpowiedni rozwój dziecka. Podobnie na właściwy moment czeka plansza GO i szachy. Jednak nie próbujmy wmawiać małemu dziecku, że są one lepsze do błyskającej światłami straży pożarnej lub samobieżnego Boeinga 747. W czasie zakupów zasada jest prosta – im większe zapotrzebowanie energetyczne, tym lepsza będzie zabawa. Coś, co wymaga sześciu baterii sprawi więcej radości od działającego na dwóch. Najlepszy jest jednak akumulator...

Zdaję sobie sprawę, że naraziłem się wielu osobom.

Po pierwsze dając pierwszeństwo nowoczesnym i technologicznie zaawansowanym przedmiotom do zabawy. Proszę jednak pamiętać, że tych w starym stylu też w domu nie brakuje, są nawet kolorowe liczydła. Po co? Nie wiem. Ale są. Każdy chłopiec, nawet najlepiej wychowany, po odłożeniu mądrej książeczki złapie z radością błyskający i wyjący samochodzik. A jak skończy glinianymi kredkami rysować na papierze kwiatka, to sięgnie po tablet, by zrobić to raz jeszcze w odpowiedniej aplikacji. A później obejrzeć świnkę Pepę...

Po drugie, zapomniałem w jakich czasach żyjemy. Dziś podobno chłopcu trzeba zasugerować zabawę lalką i plastikowym zestawem do robienia herbaty, a dziewczynce na próbę kupić żółtą wywrotkę. Mam jednak wrażenie, że to niepotrzebny wydatek. Może jestem staroświecki. Tak na marginesie, to mam prośbę. Może ktoś opisze to samo ale z innej perspektywy. W końcu nie mam pojęcia jak wygląda kupowanie zabawek dla córki. Jeśli ktoś zdecyduje się na taki opis, to pojawi się on za tydzień w tym miejscu. Zapraszam.

Miłego weekendu

Rafał Jurak
Ten adres pocztowy jest chroniony przed spamowaniem. Aby go zobaczyć, konieczne jest włączenie w przeglądarce obsługi JavaScript.

----- Reklama -----

Polonez

----- Reklama -----

Polonez

----- Reklama -----

KD MARKET 2024

----- Reklama -----

Zobacz nowy numer Gazety Monitor
Zobacz nowy numer Gazety Monitor