Wiele osób cieszyło się perspektywą pracy z domu. Kilkoro znajomych wręcz nie mogło się doczekać.
No kiedy, kiedy wreszcie nie będę musiał jechać do pracy?
W końcu właściwi ludzie podjęli odpowiednie decyzje i dla milionów osób zaczęły się wakacje. To co dzieje się teraz, można podsumować przytaczając treść pewnego dowcipu z ostatnich dni, opisującego kolejne etapy domowej kwarantanny:
„Taak! Hurrra! Będę pracował z domu!
Pracuję z domu.
Fajnie byłoby z kimś się spotkać i pogadać.
Może jakiś gołąb usiądzie dziś na parapecie za oknem?”
Pandemia i związane z nią ograniczenia wstrzymały nasze plany, zmieniły styl życia, ale chyba korzystnie wpłynęły na grupowe poczucie humoru. W internecie krążą setki tysięcy, jeśli nie miliony zdjęć, kawałów i opowieści związanych z bieżącymi wydarzeniami. Podobno wiele z nich przypomina dziecięce wypracowania szkolne:
„Na świecie pojawił się straszny wirus! Z tego powodu w sklepach zabrakło papieru toaletowego i mydła. Nie było szkoły przez miesiąc! A potem przyszło lato. Koniec”.
Skoro mowa o papierze toaletowym, to niektórzy jego długość przeliczają na dolary, a za chwilę zaczną wykorzystywać w transakcjach handlowych. Podobno w niektórych zakątkach kraju znalezienie kawałka długości ok. 10 cali na chodniku równa się znalezieniu banknotu 20-dolarowego przed pandemią.
W jednym z blogów internetowych pojawił się taki wpis:
„Zamknęli bary, siłownie, kluby nocne i restauracje?! Znaczy, że w moim życiu nic się nie zmieniło!”
To fakt, nie dla każdego zachowanie dystansu od innych jest bolesne. Wiele osób żyje tak na co dzień. Pracuje z domu, lub nie pracuje w ogóle, a siłownie i bary ogląda z daleka.
Brytyjski aktor, założyciel Monty Pythona, znakomity John Cleese, zdenerwował niedawno rzesze Amerykanów, gdy uznał, iż kupowanie przez nich broni palnej w odpowiedzi na zagrożenie wirusem jest dla niego okropnie zabawne.
Kupowanie broni wydaje się być stałym rozwiązaniem dla pewnej grupy elektoratu amerykańskiego, stwierdził aktor, w obliczu czegoś niepokojącego kupują broń. Niedźwiedzie… małżeństwa osób tej samej płci…. globalne ocieplenie… Latynosi… idziemy na zakupy!!!
Jedna z bardziej inteligentnych odpowiedzi w komentarzach pod jego wpisem brzmiała: U niego liberałowie nie wypuszczają kryminalistów na ulice...
Możemy śmiało powiedzieć, że tzw. social media wreszcie służą do tego, do czego zostały stworzone: zbliżania nas do siebie i wspólnego dzielenia się radością lub smutkiem.
W czasie poprzednich pandemii ludzie nie mieli takich narzędzi do dyspozycji. Przetrwali jednak. Wyobrażacie sobie siedzenie dziś w domu bez telefonu, internetu i innych paskudnych wynalazków ostatnich dekad? Nie. Oczywiście, że nie. Możemy przecież podejrzeć, jak jeden z amerykańskich komików paląc marihuanę u siebie w domu ogląda spektakl Cats, albo jak pingwiny przechadzają się po chicagowskim akwarium, lub delfiny pływają w czystych i cichych nagle kanałach Wenecji.
Gwiazdą mediów społecznościowych stał się Tim, ochroniarz z National Cowboy Museum z Oklahoma City, którego życie i szefostwo zmusiło do nauki posługiwania się Facebookiem i Twitterem.
Mężczyzna dokonał tego, czego nie udało się przez lata kierownictwu tej placówki – rozsławił ją na cały świat. Gdy wszyscy zamknęli tam biura i rozeszli się do domów, Tim zaczął na polecenie szefa wstawiać wiadomości w internet.
Najpierw przedstawił się światu w poście z okazji Dnia Świętego Patryka, w którym wyjaśnił, że będzie teraz zarządzał mediami społecznościowymi w muzeum, jednocześnie oczywiście nadal je chroniąc i monitorując.
A potem w okresie kolejnych dni udostępnił w sieci zdjęcia pamiątek o tematyce Dzikiego Zachodu i Indian z wielu kolekcji. Pojawiły się na zdjęciach z muzeum buty, czapka i opaska na oko, które nosił John Wayne w filmie „True Grit” z 1969 roku, czy fotografie legendarnej amerykańskiej fotoreporterki Dorothei Lange.
Wszystko robi lekko, żartobliwie i z mnóstwem błędów, co tylko przysparza mu sympatii innych użytkowników. Mnie na pewno zachęcił, by będąc w okolicy do muzeum wstąpić. Może Tim też tam jeszcze będzie?
Takich jak on jest wielu, nie da się o wszystkich opowiedzieć, nie da się ich wszystkich odwiedzić.
Zanim wszystko wokół nas się zmieniło, mówiono nam, żeby nie siedzieć wiecznie przed ekranem komputera i telefonu. To wciąż dobra rada, z wielu powodów. Ale z drugiej strony spójrzmy, jak zmieniła się jakość naszych internetowych spotkań. Właśnie, spotkań. Zdjęcia mające wywołać zazdrość i westchnienia zastąpione zostały rozmową z innymi, do pisanych, krótkich tekstów zaczyna ponownie wdzierać się jakaś treść.
Może nieco za wcześnie na takie wnioski, ale po wielu latach zaczynamy na powrót zauważać, iż po drugiej stronie ekranów, za tymi wszystkimi obrazkami, wpisami, rysunkami i zdjęciami, są ludzie z krwi i kości, jak my. Którzy, jak się okazuje, czują podobnie i mają zbliżone poczucie humoru. Zauważamy, iż niezależnie od kraju i języka, myślimy podobnie, boimy się tego samego i śmiejemy z podobnych dowcipów. Mam nadzieję, że gdy zagrożenie minie, nie zapomnimy o tym.
Miłego weekendu.
Rafał Jurak
E-mail: Ten adres pocztowy jest chroniony przed spamowaniem. Aby go zobaczyć, konieczne jest włączenie w przeglądarce obsługi JavaScript.