W większości domów zaczęło się wielkie gotowanie. Wkroczyliśmy bowiem w okres wzmożonych spotkań rodzinnych przy okazji różnych świąt, które jak doskonale wiemy, składają się głównie ze spożywania posiłków, popijania ich różnymi płynami i oglądania telewizora. Początkowo telewizor jest zwykle wyłączony, by nie rozpraszać domowników oraz gości i pozwolić im na prowadzenie swobodnych konwersacji, wymianę poglądów, itd. Co kilka chwil każdy jednak ukradkiem spogląda na martwe szkło w nadziei ujrzenia jakiegoś światełka, potem zaczyna robić to otwarcie. Tematy do rozmów na wyczerpaniu, obiad nie jest jeszcze gotowy, głupio też przed posiłkiem wypić cały kompot. Podjęta zostaje wspólnie decyzja o wywołaniu obrazu na ekranie.
Każdy ma nadzieję ujrzeć co innego, zwykle kończy się na jakimś sportowym przekazie. Ma to swoje dobre strony. Mężczyźni przestają plątać się po kuchni i przeszkadzać w przygotowaniach. Panie przekonane, że nikt ich nie słyszy, zaczynają rozmawiać na ważne dla siebie tematy. O ile kobiety zwykle orientują się o co toczy się gra, jaki kolor koszulek mają nasi i dlaczego właśnie w tym momencie panowie podnieśli głos, o tyle mężczyźni poruszanych przez swe partnerki tematów nie rozumieją, nie próbują zrozumieć i na wszelki wypadek udają głuchych na wszystko. Co nie znaczy, że zapytani lub nie, nie wyrażą swojej zdecydowanej i niepodlegającej dyskusji opinii.
Plotka głosi, że to mężczyźni w kuchni dają sobie radę lepiej. Na dowód tego przytaczany jest jeden fakt: większość znanych kucharzy na świecie to faceci. Karmimy tą informacją dzieci od maleńkości, a one później idą w świat i to powtarzają. Tylko... czy ktoś wspomina kiedykolwiek pierogi dziadka? Albo dziadkową pomidorówkę? Nie? Dziwne…
W każdym razie my, mężczyźni, przekonani jesteśmy o swojej wyższości w przyrządzaniu wszelkich potraw. Jak wszyscy wielcy kucharze ograniczamy się więc zwykle do krytyki podwładnych, czyli wskazania na niewłaściwy stosunek soli do reszty posiłku. Pokazalibyśmy jak się to robi, ale właśnie oglądamy mecz. Od czasu do czasu ruszy nas sumienie i rzucimy głośno pytanie, czy możemy w czymś pomóc? Ponieważ nasza pomoc w kuchni jest nie tylko niewskazana, wręcz szkodliwa, to słyszymy zaprzeczenie i prośbę, by zamiast tego przypilnować biegających z krzykiem po domu dzieci, może wyjść z potrzebującym spaceru psem. Zapewniamy, że nie ma sprawy i wracamy do głównego pokoju, zwanego czasami salonem, czyli miejsca gdzie występuje największy w domu odbiornik tv. Chwilę potem pogrążeni jesteśmy w rozmowie z kolegą, szwagrem lub bratem na temat szans naszej drużyny lub też, jeśli dana dyscyplina sprawia nam nieco kłopotów, ukradkiem staramy się dowiedzieć o co właściwie chodzi.
Przygotowania do rodzinnego obiadu trwają. W przerwie sportowego spotkania ktoś z nudów lub ciekawości kliknie kanałami. Zwykle trafia na jakiś rodzinny teleturniej. Prowadzący prezentuje kilka propozycji najśmieszniejszych nagrań, po czym widzowie w studio i telewidzowie w domach, zwykle za pomocą telefonów komórkowych głosują. W ciągu paru minut zbiera się kilka milionów głosów, ogłasza zwycięzcę, który odjeżdża do domu nowym samochodem.
W tym momencie zaczynamy się zastanawiać, dlaczego na przykład wybory prezydenckie nie są organizowane w ten sam sposób. Umawiamy się wszyscy we wtorek w południe, włączamy telewizor. Kandydaci zaczynają prezentację swych programów. Za pomocą smsów stopniowo eliminujemy większość z nich. Pozostałych na placu boju sadzamy przy stole i zaczynają debatować. Jest 2 po południu. Kolejne głosowanie i zostaje dwóch. Po krótkiej przerwie zaczyna się pokaz talentów. Mogą tańczyć, śpiewać, recytować, bo jakiekolwiek inne umiejętności we współczesnym świecie przestają mieć znaczenie. O godzinie 3 następuje ostateczne głosowanie za pomocą smsów, kwadrans później jest po wyborach. Szybko, tanio i równie skutecznie. Oczywiście znajdą się tacy, którym ta metoda się nie spodoba. No cóż, nie da się zadowolić wszystkich.
Wracamy jednak do przygotowań posiłku. Obiad zaczyna przybierać formę np.: pieczeni z ziemniakami i baterią surówek. Zapachy zaczynają docierać w okolice telewizora. Wchodzimy więc do kuchni z planem kontroli. Napotykamy ostre spojrzenie. Następuje odwrót na wcześniej okupowane miejsce. Wychodząc, w ostatniej chwili zauważamy, że pod stołem grzecznie leży pies, a w kącie klockami bawią się dzieci. Aaaa…tu są! Kamień spada nam z serca, bo przecież nie widzieliśmy tej zgrai od godziny. Wychodząc jeszcze wpada nam w ucho kilka zdań kontynuowanej przez panie rozmowy. Właśnie wymieniają uwagi na temat samochodów, ich osiągów, pojemności kabiny, wygody siedzeń i łatwości manewrowania. Hmmm... próbujemy sobie przypomnieć, kiedy ostatni raz rozmawialiśmy z innym facetem o samochodach… dawno.
W pokoju, czy też salonie, widoczne odprężenie. Nasi tuż przed przerwą nadrobili straty, w związku z czym na ekranie znów teleturniej. Zgromadzeni tam mężczyźni wyglądają wspólnie przez okno. A wiecie, w zeszłym roku posadziłem dwa drzewka owocowe i nic – mówi jeden. Ja dałem sobie spokój, teraz tylko kwiaty – mówi drugi. Włączamy się do rozmowy, by poinformować o stoczonej niedawno walce z chwastami w ogródku. Zaczyna się dyskusja o smaku domowych pomidorów, wyższości tulipanów nad krokusami i skutecznych sposobach na osy. Tak nas wciąga, że zapominamy o meczu. Chwilę później siadamy do wspólnego obiadu. Panie dyskutują o cenach ubezpieczeń, wychowaniu dzieci, planach emerytalnych. Dzieci grzeczne, pies spokojny, telewizor cicho mruczy. A my ciągle żyjemy w przekonaniu, że bez nas świat się zatrzyma. Zaskoczeni, nieco zagubieni, okazuje się że również w przygotowaniach rodzinnego spotkania niezbyt potrzebni, powracamy do odgrywania roli szefa domu.
Miłego weekendu.
Rafał Jurak
Ten adres pocztowy jest chroniony przed spamowaniem. Aby go zobaczyć, konieczne jest włączenie w przeglądarce obsługi JavaScript.