Po co nam podsumowania. Wystarczy posłuchać konferencji prasowych prezydentów różnych państw. W Rosji po ponad trzech godzinach takiego przyjacielskiego spotkania z dziennikarzami okazało się, że jest doskonale. W kilku krajach europejskich podobnie. Afryka? Super! Południowa Ameryka? Wyśmienicie. Na Bliskim Wschodzie konferencji podsumowujących rok nie ma zbyt wiele. Gdyby były, na pewno zakończyłyby się oklaskami na stojąco.
Barack Obama również zbytnio nie narzekał, tradycyjnie wyraził nadzieję na realizację różnych projektów – może w przyszłym roku – po czym pospiesznie opuścił podium. Widząc skrzywione miny tych, którym nie udało się zadać pytania, przepraszająco uśmiechnął się i wyjaśnił – "Muszę zdążyć na Gwiezdne Wojny".
Nooo... jeśli ramy czasowe dorocznej konferencji prezydenta USA wyznacza seans filmowy, to znaczy że jest r e w e l a c y j n i e!
Zanim jednak prezydent udał się do sali kinowej Białego Domu, gdzie w spokoju i bez kolejek zapoznał się z Disneyowską wersją świata istniejącego w odległej, bardzo odległej galaktyce, odpowiedział na kilka pytań. Podsumował też dokonania administracji. Jeśli ktoś nie zauważył, to bezrobocie spadło do poziomu poniżej 6 procent, Sąd Najwyższy zalegalizował małżeństwa osób tej samej płci, reforma ubezpieczeń zdrowotnych działa jak należy, planeta uratowana dzięki porozumieniu w Paryżu, udało się też uniknąć paraliżu działań rządu. Oczywiście były strzelaniny, zamachy terrorystyczne, kilka kataklizmów, utrata wpływów na rzecz Rosji, niepowodzenia w walce z ISIS, pogłębiające się ubożenie społeczeństwa, rozruchy na tle rasowym, jednak to już za nami. Przyszły rok będzie lepszy. Nieprzekonanych uspokoił słowami – "Nigdy nie spoglądałem bardziej optymistycznie na kolejny rok". Jeśli prezydent Stanów Zjednoczonych to mówi, to znaczy że tak będzie. Nie ma się nad czym zastanawiać. Tylko na jedno pytanie – Czy Bashar al Assad będzie rządził dłużej od niego? – udzielił bardzo zawiłej, wymijającej odpowiedzi.
Podsumowania roku, również prezydenckie, nie mają według mnie większego sensu. Przypominanie zapomnianych nagłówków prasowych niczemu nie służy, bo nie wyciągamy z tego żadnych wniosków. Albo o czymś pamiętamy albo nie. Każda kolejna informacja jest tą najważniejszą, każdy podjęty wątek najbardziej istotnym w danym momencie. Zdaję sobie również sprawę, że nie wszystko, co ja oceniam jako ważne, jest takie dla kogoś innego. Różnimy się opiniami czy spostrzeżeniami. Inaczej też wartościujemy wydarzenia. Dlatego po wpisaniu w jakiejkolwiek wyszukiwarce internetowej hasła “najważniejsze wydarzenia minionego roku” otrzymujemy setki różnych podsumowań. Każdy coś tam dla siebie znajdzie, od sportu i kataklizmów naturalnych, przez ekonomię, ochronę środowiska i kronikę kryminalną, po politykę, nowinki techniczne i premiery filmowe.
Jeśli jednak bardzo nam zależy na poznaniu najważniejszych wydarzeń roku, możemy posłużyć się największą przeglądarką światową, czyli Google. Sprawdzić, jakie hasła były do niej najczęściej wpisywane. W ten sposób poznajemy, czym naprawdę żyli ludzie. W tym roku przede wszystkim zamachami w Paryżu. Absolutnie pierwsze miejsce pod względem liczby wyświetleń. Ale już na drugim brytyjska piosenkarka Adele i jej najnowsza płyta. Na trzecim Oscary. Na kolejnym Caitlyn Jenner i okładka Vanity Fair z jej (jego) zdjęciem. Przyszłoroczne wybory prezydenckie w USA znalazły się na piątym miejscu tylko nieznacznie wyprzedzając mistrzostwa świata w krykiecie i tuż za nimi Puchar Świata w... rugby. Kolejne miejsce znów zajął sport, tym razem pojedynek pięściarski Mayweather-Pacquiao. Manifestacje i wiece czarnych mieszkańców USA zajęły kolejną pozycję, tuż przed strzelaniną w San Bernardino. Ale dalej już powrót do rozrywki i lżejszych tematów, bo kolejne miejsca to Gwiezdne Wojny, zwycięstwo Royals w World Series, zmiany w obsadzie nocnych, rozrywkowych programów telewizyjnych, itd. W pierwszej trzydziestce tylko kilka spraw, którymi żyły nagłówki gazet i wiadomości. W większości sport, muzyka oraz gry. Czy to oznacza, że poza szeroko pojętą rozrywką niewiele nas już interesuje? Czy też uciekając przed poważnymi tematami urozmaicamy i kolorujemy sobie życie? Trudno powiedzieć.
Na pewno mijający rok nie był najlepszy. W okresie zaledwie 12 miesięcy bardzo zmienił się świat, nawet jeśli tego jeszcze na co dzień nie odczuwamy. My chyba jesteśmy wciąż tacy sami. Robimy podsumowania, planujemy imprezy godne końca roku. Jeśli ktoś nie zdążył z realizacją ostatnich postanowień noworocznych może odetchnąć i uspokoić sumienie. Nie jest sam, nic się nie stało. Pora na nowe. Mogą być te same, bo statystyki mówią, że aż 78 procent z nas nie dotrzymało danego sobie słowa. Nie powinniśmy jednak lekceważyć mocy noworocznych postanowień. Podobno nawet częściowo spełnione cieszy, a na pewno przybliża nas do wyznaczonego celu. Ilu z nas naprawdę wie, czego chce? Może zamiast żyć z dnia na dzień zaplanujmy coś. Witajmy Nowy Rok w radosnym oczekiwaniu. Cieszymy się, że nadszedł. Więcej czynnego uczestnictwa w otaczających nas wydarzeniach i wiary w powiedzenie, że wszystko, co potrafimy sobie wyobrazić, jest możliwe.
Gdyby życzenia się spełniały, to większość z nas żyłaby dostatnio i w zdrowiu. Świat byłby wolny od wojen i konfliktów, a my zajmowalibyśmy się bezinteresownie nielicznymi potrzebującymi. Być może kiedyś do tego dojdzie. Ponieważ piszę ostatni raz w tym roku, więc życzę realizacji planów i apeluję, by nie rezygnować z marzeń.
Rafał Jurak
Ten adres pocztowy jest chroniony przed spamowaniem. Aby go zobaczyć, konieczne jest włączenie w przeglądarce obsługi JavaScript.