…obok wiosny, lata i zimy moja ulubiona pora roku. Wszystko spowalnia i uspokaja się. Poza wiewiórkami, które jak szalone zbierają wszystko, co nadaje się do zjedzenia i zakopują na później. Trawnik za domem przypomina powierzchnię księżyca. Same kratery.
Obserwowałem kiedyś przez chwilę taką akcję: wytrwale biegająca pomiędzy drzewami wiewiórka nagle zatrzymała się i zaczęła szaleńczo kopać w ziemi. Robiła przerwy, czujnie się rozglądała, po czym kontynuowała ciężką pracę. Po kilku minutach wyciągnęła na wierzch orzech.
Duży. Włoski chyba.
Ona lub jej koleżanka musiały go tam wcześniej zakopać, bo ani u mnie, ani u sąsiadów w promieniu pięciu mil drzew rodzących takie orzechy nie ma. Chyba zadowolona, trzymając w pyszczku zdobycz zaczęła biegać wokół właśnie wykopanego dołka robiąc coraz większe koła. Gdy ich średnica wynosiła już kilka metrów, zaczęła nagle znów kopać. Do stworzonej dziury wrzuciła orzech i przykryła ziemią. Odbiegła. Wróciła. Odbiegła. Znów wróciła.
Poprawiłem się w ogrodowym krześle, bo akcja zapowiadała się ciekawie. Zaczęła znów kopać. Wyjęła orzech. Odbiegła na kilka metrów. Wróciła. Zaczęła kopać dwa metry od ostatniej skrytki. Schowała. Odbiegła. Wróciła. Wydobyła. Znów dwa koła. Znów potrzeba wykopania dziury w trawniku. I tak przez kilkadziesiąt minut. Zwieńczeniem tej pracy było ukrycie orzecha w tej samej dziurze, z której go pierwotnie wydobyła. Mnie pozostał zryty trawnik. Nie miałem jednak o to pretensji, bo z wszelkimi formami przyrodniczymi żyję raczej w zgodzie...
Z wyjątkiem opadłych liści. W pierwszej chwili zachwycony jestem zmieniającymi się kolorami.
O! Czerwone! Piękne! Jejku! Brązowe! Śliczne! O, spadają! Cho-le-ra!!!
Jeśli spadają na czyjejś posesji, to mnie to nie wzrusza. Podobnie w parku. U siebie odbieram to inaczej. Gdy kupowaliśmy, dom korona kilkudziesięciu drzew otaczających działkę wydawała się zieloną oazą w środku miasta. Cieszyły też niezliczone krzewy. Dziś wydaje mi się, że to kara za jakieś grzechy.
Od października do pierwszych opadów śniegu człowiek nieustannie grabi liście. Są ich miliardy. Liści oczywiście. Gdy wiosną topnieje śnieg, pierwszą czynnością jest zbieranie nie uprzątniętych do końca liści z jesieni. Wiem, że nie jestem sam, pozdrawiam współcierpiących. Poszukującym właśnie domu sugeruję, by wybierać te z drzewami iglastymi. Jesienią znacznie mniej roboty, choć latem bieganie boso po działce tylko dla wytrwałych. Próbowałem kiedyś nie zbierać ich i przekonywałem wszystkich, że tak jest zdrowiej dla drzew, ziemi i różnych żyjących w liściach robaczków. Nie przekonałem nikogo...
Ach... jesień...
Piękna pora roku, gdy każdą wolną chwilę poświęcić należy na przygotowania do zimy. Otulić trzeba wątłe rośliny ogrodowe, dokarmić ziemię, zabezpieczyć i naoliwić narzędzia, przygotować silniki spalinowe do długiego snu, wyczyścić rynny, sprawdzić dach, uszczelnić okna, dokonać przeglądu pieca, zwinąć węże do podlewania, schować słoneczne parasole, drewniane meble ogrodowe, itd. Jesień jest krótka. Jeśli większość wolnego czasu poświęcimy na takie prace wokół domu, to nie mamy już okazji, by się najpiękniejszą, podobno, porą roku nacieszyć.
Otóż nie. Wraz ze zmianami pór roku mamy okazję, by jesiennie upiększyć dom. Podobno wielu osobom sprawia to nawet przyjemność. Mnie też, choć to zależy od rodzaju dekoracji. Weźmy takie dynie i tykwy. Tykwy to bardzo brzydkie, pomarszczone i poplamione odmiany dyń, służące naszym przodkom do wyrobu naczyń, nam do ozdoby.
Przodkowie byli chyba bardziej praktyczni, przynajmniej w pożyteczny sposób te brzydactwa wykorzystywali. My rozkładamy je w domu w różnych miejscach, zwykle grupując po kilka. Jedni artystycznie starają się coś z nich stworzyć, cierpliwie układając w koszyczkach, na gzymsach kominków i obok drzwi wejściowych. Inni rzucają byle gdzie i byle jak i jest równie dobrze, a może nawet lepiej. Według mnie wszystkie powinny zwisać pod sufitem. W ten sposób nie będą zajmować użytkowej powierzchni na kuchennym stole lub szafce. nie będzie też ich widać. O to chodzi. By ozdób jesiennych nie było widać. Również tych na zewnątrz. Dynia położona obok wejściowych drzwi wytrzymuje 12 godzin. Potem zostają z niej strzępy przypominające wnętrzności jakiegoś potwora z filmów grozy. To oczywiście robota wiewiórek, które zajmują się bezsensownym kopaniem dołków i potrzebują coś zjeść dla nabrania sił.
A tak poważnie, to każda pora roku cieszy na swój sposób. Jesień to okres, gdy naprawdę tęsknię za rodzinnymi stronami w Polsce, parkowymi alejkami w zapadającym powoli w sen parku Saskim. Gdy każdy dzień zamieniłbym na długi spacer w lesie lub pobyt nad wodą. Gdy chłodniejsze wieczory nakazują rozpalenie ogniska, otulenie się cieplejszym odzieniem i wnikliwe wpatrywanie w ulatujące w niebo iskry. Niby to samo co latem, a jednak inaczej. Wcześniejsze i dłuższe przez to wieczory kojarzą mi się z odłożoną na lepszy moment książką, gorącą herbatą i trudnymi do odtworzenia w innym czasie zapachami i smakami jesieni. Nawet te brzydkie dynie cieszą i widok szalejącej w pogoni za zapasami wiewiórki. Co do opadłych liści zdania na razie nie zmienię.
Miłego weekendu.
Rafał Jurak
E-mail: Ten adres pocztowy jest chroniony przed spamowaniem. Aby go zobaczyć, konieczne jest włączenie w przeglądarce obsługi JavaScript.