Dość poważny program bardzo poważnej sieci radiowej nadającej na cały kraj, utrzymywanej z federalnych funduszy i datków największych korporacji, poświęcił aż godzinę tematowi komunikowania się z pokoleniem Y. To określenie używane przez resztę świata, bo w Stanach Zjednoczonych ludzie ci najczęściej nazywani są Millenials. Wyjaśniam, że chodzi o urodzonych na przełomie lat 80. i 90., którzy w tzw. młodą dorosłość weszli na początku obecnego wieku. Programy wspomnianej stacji lubię, bo poruszają tematy zwykle nieznane przeciętnemu mieszkańcowi tego kraju i pozwalają z nieco większym zrozumieniem spojrzeć na świat. Jakiś czas temu mówiono na przykład o nieobecności kobiet w życiu politycznym Izraela, kilka dni wcześniej o roli rysowników komiksów w podtrzymywaniu zdrowia psychicznego społeczeństwa, bardzo spodobała mi się audycja o opóźnieniach cywilizacyjnych Arizony, zwłaszcza że był to program polityczny. Pewnego dnia siedziałem ponad pół godziny w samochodzie słuchając rozmowy o roli obrazów Canaletta w odbudowie powojennej Warszawy. Siedziałem, bo dojechałem na miejsce, ale nie chciałem uronić ani słowa z audycji wychodząc na zewnątrz. Nie tylko mnie się to zdarza, bo na przykład jeden z przyjaciół zdejmuje nogę z gazu i cały zamienia się w słuch tuż przed ogłoszeniem wyników wieczornego lotto.
W każdym razie wspomniana poważna stacja poruszyła temat komunikacji z młodszymi pokoleniami. Temat na początku nie wzbudził mojego zainteresowania, ale w pewnym momencie padło zdanie, które zwróciło w końcu mą uwagę. Brzmiało tak: Współcześni dwudziestokilkulatkowie i nastolatkowie uznają za nieprzyzwoite, wręcz obraźliwe zostawianie im wiadomości głosowych w telefonie. Zamurowało mnie, a po chwili zrozumiałem dlaczego część osób, z którymi próbowałem się ostatnio skontaktować nie odpowiedziała na moje wezwania. Otóż osoby te do tego stopnia nie lubią wiadomości dźwiękowych, że nawet nie zadają sobie trudu, by je odsłuchać. Uważają to za przeżytek i brak wychowania. Jedyną dopuszczalną dla nich formą jest krótki tekst, email, ewentualnie wiadomość przesłana przez jakiś portal społecznościowy. Nagrane wiadomości to zostawiali ich dziadkowie, może jeszcze rodzice, gdzieś pod koniec ubiegłego wieku!
Jakże zmienia się świat. Przecież ich dziadkowie i rodzice na początku uznawali posiadanie w domu automatycznej sekretarki za brak kultury i wychowania. Pamiętam, gdy takie urządzenie pojawiło się w naszym rodzinnym domu. Muszę przyznać, że było jednym z pierwszych, jakie widziałem. Z niecierpliwością siedziałem obok czekając na telefon od kogokolwiek, by tylko zobaczyć jak to działa. Ludzie jednak słysząc nagranie zwykle wyłączali się bez słowa. Bo wtedy rzeczywiście pozostawienie wiadomości było czynnością nienaturalną. Czasami bardziej odważni zdobyli się na krótkie:
- Eeee... to ja... zadzwoń.
Chwytałem wtedy słuchawkę i natychmiast oddzwaniałem.
- Nie mogłeś odebrać od razu?
- Nie, byłem w kuchni.
Biorąc pod uwagę metraż mieszkania było to mało wiarygodne tłumaczenie, gdyż od lodówki do szafki z telefonem było nie więcej, niż 4 metry i to pokonując dwa dzielące je pomieszczenia. Ale zabawa była pyszna, a technika przyprawiała o zawrót głowy.
Ciekawe, jak rozwijająca się technika zamiast ułatwiać nam życie sprawia, że stajemy się mniej cywilizowani. Nie odbieramy telefonów czekając, aż ktoś zostawi wiadomość, a kiedy już to zrobi uznajemy to za niewłaściwe zachowanie. Kiedy w miejscu publicznym ktoś głośno rozmawia przez telefon zwracamy mu uwagę, czym udowadniamy, że jesteśmy mało wyrozumiali i nietolerancyjni. Mimo posiadania poczty elektronicznej wciąż wysyłamy czasem papierowe kartki z życzeniami zmuszając ludzi do otwierania koperty, wywieszana jej w widocznym miejscu. A ten zmarnowany papier...
Ale tak poważnie, to rzeczywiście rozwój sposobów komunikacji sprawia, ze czasami zapominamy o podstawowych zasadach, jakimi powinniśmy się kierować. Niektóre firmy ubezpieczeniowe tuż przed wypłaceniem odszkodowania za utratę bliskiej osoby wysyłają tradycyjną pocztą list, w którym wyrażają współczucie i oferują pomoc różnych specjalistów. Choćby psychologa. Problem w tym, że po otwarciu koperty znajdujemy jedno zdanie, a poniżej szereg adresów stron internetowych. Na jednej jest pełna wersja listu, na drugiej odnośniki do stron internetowych różnych poradni, na trzeciej lista numerów telefonów, pod które możemy zadzwonić w celu zdobycia informacji. Gdy tam zadzwonimy to najpierw słyszymy powitanie, następnie znów adres strony, gdzie można na poszukiwany temat znaleźć więcej informacji. Wyjątkowo uparci i nieprzyjaźnie nastawieni do techniki w końcu uzyskają jakieś połączenie z człowiekiem.
Jakiś czas temu jedna ze znajomych osób obchodziła urodziny. Odczekałem przepisowe pół dnia, po czym zadzwoniłem planując złożyć szczere, gorące życzenia. Nie zdążyłem, bo niemal od razu usłyszałem wyrzut, że jestem ostatni. Ja, bliski przyjaciel, dopiero teraz zadałem sobie trud. Okazało się, że wspomniani „wszyscy” uczynili to tuż po północy na stronie Facebook, ewentualnie rano za pośrednictwem innego, elektronicznego komunikatora. Nie pomogły tłumaczenia, że chciałem osobiście, używając własnych słów, a nie wyrobionych formułek, przy okazji pytając o zdrowie i plany na wieczór. Nie dość, że byłem ostatni, to jeszcze moich życzeń nikt nie widzi, bo kto dziś posługuje się telefonem? Przecież na stronie internetowej był tort i świeczki do zdmuchnięcia. Wykrztusiłem „wszystkiego najlepszego... bla... ble... bli... i pożegnałem się chłodno. Najgorsze, że do dziś mam wrażenie, iż sięgając po słuchawkę zachowałem się bardzo nieprzyzwoicie.
Miłego weekendu.
Rafał Jurak
Ten adres pocztowy jest chroniony przed spamowaniem. Aby go zobaczyć, konieczne jest włączenie w przeglądarce obsługi JavaScript.