Kilka dni temu, korzystając z dawno niewidzianego słońca, wybrałem się z rodziną na spacer do lasu. Ścieżki były nieco oblodzone, pełne nierówności, co trochę utrudniało marsz.
Człowiek nie był w stanie nieustannie spoglądać pod nogi, bo wzrok przyciągały różne widoki: mały strumyk ze zmurszałym mostkiem, kolorowy ptak zwołujący kumpli na posiłek, pochyłe drzewo, porzucone opakowanie po kanapce, aluminiowa puszka, etc. Nie był w stanie, ale próbował, wymagała tego sytuacja i własne bezpieczeństwo.
Zrobiliśmy kilka zdjęć, pobiegaliśmy między drzewami i po odkrytej, nietkniętej ludzką stopą polance – od ostatniego opadu śniegu oczywiście.
Co jakiś czas napotykaliśmy innych ludzi. W większości nas nie zauważali. Wpatrzeni w ekrany swoich telefonów z trudem, ślizgając się i potykając, pokonywali kolejne metry leśnej ścieżki. Jedna rodzina zwróciła naszą szczególną uwagę. Szli gęsiego. Na przodzie kobieta, która przed oczami trzymała telefon komórkowy i rozmawiała z kimś za pomocą jakiejś aplikacji. Za nią kilkuletni chłopiec, oglądający w telefonie jakąś bajkę. Za nim chyba starszy brat, który w coś grał. Na końcu ojciec rodziny, prawdopodobnie, wpatrzony w ekran tak bardzo, że na jednym z zakrętów przypadkowo wszedł między drzewa. Nie podobało mu się, wnioskując z przekleństw, takie wejście w lesie między drzewa. Ale jego akurat rozumiałem, od rozpoczęcia Super Bowl dzieliły nas już tylko godziny.
Temat nie jest nowy, stary wręcz. Znaleźć osobę bez telefonu komórkowego nie jest łatwo, przynajmniej ja takiej nie znam. Znaleźć osobę, która nie zagląda do niego bezustannie jest łatwiej, ale to gatunek zagrożony. Docierają do nas poważne informacje o niepoważnych ludziach. Choćby o dziewczynie, która rozstała się z narzeczonym, gdyż nie lubił rozmawiać z nią za pomocą sms-ów. Z sąsiedniego pokoju. Albo o mężczyźnie, który wyrzucił przez okno telefon żony, co 3 minuty oznajmiający nadejście bardzo ważnej wiadomości. Nic by się nie stało, gdyby nie uderzył on w przechodnia. Mieszkali na 7 piętrze. Przyjeżdżamy a wakacje? Natychmiast informujemy o tym wszystkich: Jestem tu. Oto zdjęcie. Jak pięknie. Idę coś zjeść. Oto jedzenie. Idę na plażę. Jest piasek i woda. Oto łóżko. Idę spać. Do jutra.
Medycyna rozpoznaje już przypadki cywilizacyjnego zaburzenia, pisania podczas snu. To nieświadome wysyłanie tekstów w środku nocy, o których nie pamiętamy następnego dnia.
Dlatego jak grzyby po deszczu pojawiają się odpowiednie ośrodki odwykowe. Zasada jest taka sama, jak w przypadku innych uzależnień. Zwykle jakiś budynek lub farma na pustkowiu, gdzie pacjenci obserwują przyrodę, rozmawiają o swych problemach i mają kategoryczny zakaz sięgania po używki. Różnica jest taka, że trwa to znacznie krócej, kosztuje znacznie więcej i jest absolutnie niepotrzebne, bo jeśli ktoś ma problem z odłożeniem na chwilę telefonu lub wyłączeniem się z sieci, to 3 dni nie pomogą.
Modne ostatnio i przynoszące spory dochód „odwyki cyfrowe” są formą terapii grupowej. Przykładem niech będzie ranczo, gdzie weekendowy pobyt w zwykłym pokoju kosztuje 600 dolarów, a jeśli poza internetem nie chcemy odwyknąć od innych wygód, to za wyższy poziom płacimy 1,400. Kuracjusze spożywają wegańskie dania, słuchają muzyki New Age, ćwiczą jogę, spacerują i piszą pamiętnik. Opisują swe zmagania z życiem bez telefonu i internetu. Zapis trzydniowego pobytu posłuży do napisania scenariuszy filmów grozy.
Zjeżdża się tam lud z całego kraju – Chicago, Nowego Jorku, czy Seattle. Czy „leczenie” przynosi jakikolwiek skutek? Trudno powiedzieć. Chyba nie, bo po powrocie większość natychmiast dzieli się swymi doświadczeniami na Facebooku.
W latach 90. bardzo popularne było koncertowanie i nagrywanie płyt “unplugged”, po naszemu “bez prądu”. Nowe brzmienia, ciekawe aranżacje, inne instrumenty. Obecnie określenie „unplugged” odnosi się do osoby będącej na cyfrowym odwyku. Może to być godzina, dzień, weekend. Moda zatacza coraz szersze kręgi. Dopadnie każdego, jak kiedyś koszule non iron, trwała ondulacja i sok z marchwi. Niech każdy teraz szczerze odpowie sobie na kilka pytań:
Sprawdzasz telefon w łazience? Wychodząc, by wyrzucić śmieci zabierasz go ze sobą? Na każdą wiadomość odpowiadasz natychmiast? Śpisz z telefonem pod ręką? Kłócisz się sms-owo i na odległość?
Nie martw się. Od jakiegoś czasu to podobno normalne. Możesz najwyżej zaniepokoić się nieco. Nikt nie namawia też do odrzucenia techniki i cofnięcia się w czasie. Odpowiednio wykorzystywana pomaga w pracy, nauce i życiu prywatnym. Nie można być jaskiniowcem.
Jednak jeśli zastanowimy się nieco, to zwykły telefon, brak natychmiastowego dostępu do sieci, czy dzielenie się swoimi myślami z opóźnieniem, miało pozytywne strony. Wiadomości docierały do nas już przefiltrowane. Wbrew pozorom nie wszystko dookoła zasługuje na uwagę. Brak telefonu był niezłą wymówką. Niemożność natychmiastowego odpisania lub podzielenia się doświadczeniem, zdarzeniem, pozwalała zebrać myśli i zbudować jakieś logiczne zdanie. Tak bardzo brakuje nam tego ostatnio...
Sam jestem uzależniony, choć pod nogi na spacerze jeszcze spoglądam i między drzewa wchodzę świadomie. Wydaje mi się, że powiedzenie „wszystko w umiarze i umiar we wszystkim” ma dziś zastosowanie.
Miłego weekendu.
Rafał Jurak
E-mail: Ten adres pocztowy jest chroniony przed spamowaniem. Aby go zobaczyć, konieczne jest włączenie w przeglądarce obsługi JavaScript.