To było jakieś dwa tygodnie temu, gdy jadąc samochodem po odebraniu ze szkoły syna, zadał mi on nagle ze swego fotelika na tylnym siedzeniu następujące pytanie: Tato, a jak ty chodziłeś do szkoły, to też ćwiczyliście co robić, jak do szkoły wejdzie jakiś niebezpieczny pan z pistoletem?
Przez kolejne kilkanaście minut rozmawialiśmy na ten temat. Odpowiedziałem, że nie, ja nie miałem takich ćwiczeń. Ale miałem przeciwpożarowe i uczyłem się, jak udzielać pierwszej pomocy. Okazało się, że on też miał na wypadek pożaru, więc na kilka chwil zmieniliśmy temat, co pozwoliło mi nieco zebrać myśli i zaplanować przebieg dalszej pogawędki. Nieco kłopotów sprawiało mi wytłumaczenie potrzeby tego, co on na tych ćwiczeniach w szkole robi bez zagłębiania się w szczegóły wydarzeń ostatnich miesięcy i lat. Choć pytań w stylu „dlaczego” nie brakowało. Nie chcę bowiem, by mój zaledwie 7-letni syn żył w przeświadczeniu, że wokół, na każdym kroku, czyha niebezpieczeństwo, uzbrojeni idioci, a jego zadaniem jest nauka nurkowania pod ławki, chowania się za kotarami w sali gimnastycznej, czy stawania na muszli klozetowej i wstrzymywania oddechu w szkolnej łazience. Z jednej strony rozumiem, że nauczenie dzieci, iż stojąc ukryci za kotarą na scenie w świetlicy nie powinni jej dotykać, bo ruch materiału może niepotrzebnie zwrócić czyjąś uwagę. Tak, tego się uczył w dniu naszego powrotu ze szkoły. Z drugiej strony...
Kilka dni później, w piękny weekendowy dzień, pojechaliśmy na małe zakupki do znanego, pomarańczowego sklepu z materiałami budowlanymi. Do wykończenia pewnego projektu domowego potrzebowałem kilku rzeczy, w tym czarnej farby w sprayu. Ponieważ małego uczę czego się da przy każdej okazji, jego zadaniem było w samoobsługowej kasie zeskanować produkty, włożyć do siatki i zapłacić. Moją kartą. Wiem, ryzykuję wiele ucząc go posługiwania się nią, ale czego się nie robi dla własnych dzieci... Taśma malarska. Zrobione. Folia ochronna. Zeskanowane i wrzucone do siatki. Puszka farby... Błysnęło, jęknęło, włączył się jakiś brzęczyk. Na ekranie kasy wielki napis poinformował, że już ktoś do nas biegnie, by sprawdzić wiek kupującego. Rzeczywiście, pojawiła się kobieta, która groźnie łypnęła na młodego i z naganą skierowaną w moją stronę powiedziała, że dzieci farb w sprayu kupować nie mogą. Pod czujnym okiem sprzedawczyni musiałem odebrać mu farbę, zeskanować i włożyć do siatki. Zapomniałem, farby w sprayu są szkodliwe, można coś niewłaściwego pomalować albo prysnąć komuś w oko.
Kilka dni później sytuacja w tym samym sklepie powtórzyła się, gdy kontynuując projekt domowy (skończył ktoś z was taki projekt w jeden weekend?) musiałem kupić nożyk budowlany, bo posiadany przeze mnie przestał cokolwiek przecinać. Znowu brzęczyki, błyski i sprawdzanie wieku, choć tym razem byłem sam. Ponownie okazałem zrozumienie, w końcu taki nożyk to niebezpieczne narzędzie. Tylko dla dorosłych. Tego samego wieczoru telewizja poinformowała o strzelaninie w szkole średniej w Baltimore. Zginęła jedna osoba.
Zacząłem się zastanawiać nad tym, jak bardzo różni, w ogóle nieznani mi ludzie, starają się w ostatnich latach chronić moje dziecko przed różnymi niebezpieczeństwami. Farby złe, nożyk be. Słodkie napoje tylko określonej wielkości. Kask na rower. Hełm na narty. Mam wyliczać? W porządku. Wszystko to ma określony cel. Zgadzam się. Nie protestuję.
Ale dlaczego ktoś zaczyna wyrzucać z bibliotek książki o określonej tematyce i zawartości. Albo elementy niewygodnej historii z podręczników. Zakazywane tematy nie znikną tylko dlatego, że się o nich nie mówi. Natomiast jasne jest, że ktoś czuje się z nimi niewygodnie, bo niezgodne są z jego światopoglądem lub wywołują u niego brudne myśli.
Ci sami ludzie milczą, gdy pojawia się temat strzelanin w szkołach i dostępu młodzieży do broni. Nie, nie milczą. Próbującym coś zrobić zarzucają brak patriotyzmu i wrogie poglądy. Zresztą dyskusja ucichła, tematu nie ma. Do następnej strzelaniny, która, wiemy to doskonale, jest kwestią czasu.
Od 20 kwietnia 1999 roku, czyli masakry w Columbine High School, prowadzona jest dokładna analiza danych na ten temat. Wynika z niej, że w ponad 200 strzelaninach na terenie szkół podstawowych i średnich od tamtej pory, czyli w 2/3 przypadków, napastnikiem była osoba poniżej 18. roku życia. Średnia wieku wynosi wręcz 16 lat.
Ponieważ chcę z synem rozmawiać o wielkim i pięknym świecie, dobroci, empatii, miłości i wielu innych, wspaniałych rzeczach, a nie napastnikach z bronią w szkole, kotarach, stawaniu na muszlach i nurkowaniu pod ławkami, dołączam więc do głosów nawołujących, by coś zmienić.
Zamiast chronić dzieci przed nieprzyzwoitymi treściami w książkach i na lekcjach historii, zakupami mogącymi zakończyć się malunkiem na ścianie, zacząć od ochrony ich życia. Zakaz sprzedaży broni osobom poniżej 21. roku życia, tak jak ma to miejsce w przypadku alkoholu i innych używek, poważnie ograniczyłby liczbę umierających od kul kilku nastolatków. Do tego wymóg sejfu w domu dla posiadaczy broni. Jeśli mój syn nie będzie mógł sam kupić pistoletu przed wejściem w dorosłość, jakoś mu to wytłumaczę. Jeśli sejf w domu będzie mu bronił do niej dostępu, też dam radę. Trudniej z farbą w sprayu. Kompletnie zagubię się przy próbując tłumaczyć zakazy dotyczące książek.
Miłego weekendu.
Rafał Jurak
E-mail: Ten adres pocztowy jest chroniony przed spamowaniem. Aby go zobaczyć, konieczne jest włączenie w przeglądarce obsługi JavaScript.