Byłem wielkim miłośnikiem Star Wars. Oglądałem wszystko i posiadałem każdą wersję wydaną na każdym nośniku. Dalej posiadam, ale już rzadziej do nich wracam. W końcu czas robi swoje, w pewnym momencie wszystko ograniczamy, nawet słodycze i ciastka.
Będąc już nie takim znów małym chłopcem, miałem okazję, podobnie jak większość moich rówieśników, obejrzeć pierwsze trzy, oryginalne filmy z serii Gwiezdnych Wojen. Podobnie jak Bruce Lee, Hans Kloss, czy Janek Kos, bohaterowie gwiezdnej sagi mieli spory wpływ na życie niejednego pokolenia w tamtym czasie. Mówię oczywiście o pierwszych trzech filmach, które były IV, V i VI częścią, bo wcześniejsze, czyli I, II i III nakręcone zostały później i dla prawdziwego (starszego) fana nie miały już takiego znaczenia. Potem, czyli po zrobieniu początku, dokręcono końcówkę i historie poboczne niektórych bohaterów. Trzeba uważać, bo kreskówki i wersje fabularne nieco się różnią, a seriale wnoszą inne elementy niż same filmy. Jeśli ktoś już się pogubił to nie ma sensu, by czytał dalej. Prościej nie będzie.
Jak widać, pozostałem miłośnikiem pierwotnej serii. Nie przeszkodziło to jednak, by ponad 20 lat po ukazaniu się pierwszego filmu, czyli ponad 20 lat temu, stanąć w długiej kolejce do kasy w kinie podczas premiery i cieszyć się z miejsca w najgorszym, pierwszym rzędzie przed nowymi wtedy, szerokimi ekranami. Ale nie o to chodzi…
Gwiezdne Wojny pobudzały wyobraźnię młodego człowieka i wydawało się, że niosą głębokie przesłanie. Luke Skywalker był przecież dowodem na to, że jak się bardzo chce, to można przeżyć każdą przygodę, nawet jak wszyscy wokół ci tego zabraniają. Że nigdy nie wolno się poddawać, bo czasami to co widzisz nie do końca jest tym, co cię otacza. No i najważniejsze, że w końcu dobro zawsze zwycięża. Przepraszam, najważniejsza była MOC, którą na różne sposoby dzieciaki na całym świecie próbowały wywołać.
Ależ byliśmy wszyscy później, w dorosłości, rozczarowani! Zwłaszcza tym zwycięskim dobrem. Ale na to potrzeba było perspektywy wielu lat. Trochę jak z wydarzeniami dzisiaj. Też na spokojnie ocenimy je za dwie dekady. Ale niektórym będzie wtedy głupio. Oj, będzie…
Jakiś czas temu zwrócono mi uwagę (dziękuję!) na kilka elementów, które zmieniają nieco moje podejście do tej filmowej serii, a zwłaszcza do jej bohaterów.
Najpierw wskazano na pewien blog science-fiction, z którego dowiedziałem się, że Luke zabił w pierwszych trzech częściach, czyli IV, V i VI, ponad 369 tysięcy ludzi. Owszem, jak obliczyli internauci i miłośnicy sagi, aż 343 tysiące znajdowały się wewnątrz Gwiazdy Śmierci, sztucznego satelity zniszczonego jednym strzałem przez naszego bohatera. Załóżmy, że to nie byli fajni ludzie, bo spod znaku ciemnej gwiazdy, to wciąż zostaje nam 26 tysięcy istnień. Fakt, wciąż spod tego samego znaku, przynajmniej zdecydowana większość, ale mimo wszystko…
Nawet taki Han Solo i Chewbacca, o których nie można nic złego powiedzieć, kochani przez wszystkich, też mają na sumieniu kilkadziesiąt osób i kosmicznych stworzeń.
Dla porównania, najsłynniejszy czarny charakter świata, czyli Darth Vader, w tych samych odcinkach zakończył żywot zaledwie 11 osób. Jedenastu! Mało tego, część to też byli źli ludzie, bo pracowali dla niego, tylko mało wydajnie. No więc kto tu jest gorszy?
Zgadzam się również, że księżniczka Leia pozbawiona była współczucia dla losu innych. Gdy kazano jej oglądać zagładę rodzinnej planety z miliardami ludzi, z których część pewnie znała osobiście, to zrobiła “och” i odwróciła wzrok. Nawet nie zemdlała. Przynajmniej nie pamiętam tego.
Mam teraz dylemat. Powinienem zaszczepić miłość do tej sagi u kilkuletniego syna, czy dać sobie spokój i pozwolić, by jako przedstawiciel innego pokolenia sam sobie coś znalazł? W końcu z perspektywy czasu saga ta nie jest taka wspaniała, jak mi się kiedyś wydawało. Główny bohater jest morderczym łobuzem, drugi działa tylko pod wpływem pieniędzy, a szlachetna księżniczka pozbawiona jest empatii. Czarny charakter nie jest taki okropny. Jedynie roboty, sztuczne, ale inteligentne istoty, wierne są przyjętym normom i zasadom i nikomu krzywdy nie robią. Prawie. Wszystko jest inne, niż się na pierwszy rzut oka wydaje. A zło zwycięża częściej, niż byśmy tego chcieli.
W tytule napisałem “Dla wytrwałych”. Nie ma on jak widać nic wspólnego z treścią, a jedynie z przekonaniem, że w to miejsce dotarło niewielu. Garstka wręcz. Pewnie kilka osób już się domyśliło, iż Gwiezdne Wojny były tylko pretekstem i jak w filmach bywa, wiele zależy od interpretacji.
Miłego weekendu.
Rafał Jurak
E-mail: Ten adres pocztowy jest chroniony przed spamowaniem. Aby go zobaczyć, konieczne jest włączenie w przeglądarce obsługi JavaScript.