Pytanie fundamentalne dla Yana Lianke, a w istocie nie tyle dla niego, co dla rzeczywistości, w której przyszło my żyć i którą opisuje w swych powieściach. Jaka to rzeczywistość? Z całą pewnością ta, która skrzeczy w swym odwróceniu. Ten termin jest zresztą zasadniczy dla wniknięcia w tajemnicę postawionego w tytule pytania: dlaczego dwa razy dwa nie jest cztery, a jeśli tak, to dla kogo, dlaczego i gdzie?
„Władza i pieniądze opętały dusze miliarda i czterystu milionów ludzi zamieszkujących starożytną chińską ziemię, sprawiając, że dzień w dzień dochodzi na niej do przerażających wydarzeń, niedających się przewidzieć w najczarniejszych wyobrażeniach. Pośród wszechobecnego chaosu zacierają się granice między pięknem a brzydotą, dobrem i złem, prawdą i fikcją, tym co wartościowe, i tym co pozbawione sensu. Rozpadły się kryteria osądu i hierarchie. Rozsypała się logika, na której do tej pory ludzkość mogła polegać. Pozostaje ona dziś bezradna jak magnes wobec piasku. Mino całej swej siły, całego potężnego pola oddziaływania jako narzędzie interpretowania rzeczywistości, stałą się bezużyteczna” (Kroniki Eksplozji, s.5/6).
Lianke pisze swoiście o „chińskości”, w interpretacyjnym odwróceniu do tego, jak Gombrowicz rozprawiał się z polskością. Jego teksty nie są bowiem ironiczne, sarkastyczne czy groteskowe. Zawsze jednakowoż stanowią próbę odpowiedzi na to fundamentalnie paranoiczne pytanie: dlaczego dwa razy dwa nie jest cztery, a jeśli tak, to gdzie?
Oczywiście we współczesnych Chinach i wśród współczesnych Chińczyków. Dlaczego? Bo to właśnie tam zakłada się, a w zasadzie przyjmuje do wierzenia i za dobrą monetę, że można wytopić żelazo z wiązki chrustu i wiaderka piasku, czy też zebrać tonę kukurydzy z poletka wielkości pokoju dla dzieci. W zasadzie każdy absurd, każda demagogiczna paranoja w kontekście chińskiej rzeczywistości może się stać, i bardzo często staje się, ciałem.
Tam wierzy się z całym przekonaniem, że można reedukować intelektualistów poprzez manipulację i totalitarnie diaboliczne pranie mózgów. Wierzą w to nie tylko oprawcy, ale i same ofiary, co jest „malowniczo” naszkicowane w przerażającej, w swej dystopijnej dosłowności, powieści Yana Lianke Czteroksiąg. Obóz reedukacyjny dla intelektualistów najwyższej próby, wybitnych pisarzy, filozofów, teologów, językoznawców, matematyków, biologów czy historyków nie jest otoczony ani murem, ani drutem kolczastym. Więzią się w nim sami więźniowie poprzez, fenomenalne w swej satanicznej skuteczności, metody manipulacyjne, wykorzystujące w ekstremalny sposób machiaweliczne techniki kontrolowania ludzi. Zupełnie niewiarygodne „współzawodnictwo kwiatowe” jest czymś tak kosmicznie abstrakcyjnym i jedocześnie tak rzeczywiście skutecznym, że nawet ci najbardziej błyskotliwi, światowej sławy, nagradzani przez rządy, naukowcy wciągają się w ten taniec szaleńczej podłości, rządzeni elementarnym instynktem przetrwania za wszelką cenę, bez kompromisów i wyjątków. Za „dobre”, to znaczy posłuszne zachowanie zostają nagrodzeni małym kwiatem, za „bardzo dobre”, średnim, za „na szczególne zasługi” wielkim kwiatem. Paręnaście małych kwiatów można zamienić na parę średnich, a te z kolei na wielkie. Trzy wielkie kwiaty to droga do wolności – kto się ostoi?
Tam też, czyli w Chinach wierzy się w to, co mówią rządzący, posłusznie stosując się do ich poleceń i to nawet wtedy, gdy dwa razy dwa zdecydowanie nie jest cztery. Ta oczywista oczywistość stoi na przeszkodzie, a wręcz jest przeszkodą, ku kontestacji, negacji czy nieposłuszeństwu.
Ale do rzeczy. Czteroksiąg to, o dziwo, chrześcijańska metafora ludzkich ułomności i niemożliwości. Biblijne dzieło boskiego stworzenia oczywiście w odwróceniu, czyli utopijne cudowności rajskiej utopii, która z natury rzeczy, czyli z ludzkiego, a nie boskiego, nadania przeradza się zawsze w potworną dystopię.
Sen wioski Ding to też historia o ludziach, bo przecież nie o kimś jednym, w perspektywie kolektywnego szaleństwa bogacenia się za wszelką cenę. Wszyscy oddajemy krew! Na potęgę. Wszyscy, wszędzie i bez ograniczeń, regulacji i zabezpieczeń. Z totalnej chciwości. Krew to pieniądz! Co z tego wynika? Tak o tym obezwładniającym tragiczną bezmyślnością programie rządu Chin pisze Maria Kruczkowska w artykule Aids za chińskim murem:
„Zabieg zajmował chwilę: dawca podawał grupę krwi i kładł się na ziemię; krew pobierana dziesiątki razy tą samą igłą trafiała do wirówki, w której oddzielano cenne osocze, a następnie zlewano do pojemników. Z nich sanitariusze wyciągali porcję, które wstrzykiwali z powrotem dawcy. Same brudne igły wystarczyły do zarażenia żółtaczką typu B i C, ale wymieszanie krwi różnego pochodzenia i wstrzykiwanie jej z powrotem doprowadziło do zarażenia śmiertelnym wirusem”.
Czy jeszcze można przytoczyć lepszy dowód na to, że dwa razy dwa nie jest cztery? Oczywiście, że można. Trzeba w tym celu zajrzeć do Kronik Eksplozji - powieści mitorealistycznej, jak określa ją we wstępie Yan Lianke. Dlaczego mito-realistycznej? Bo nie realistycznej w sensie dziewiętnastowiecznej prozy realistycznej czy naturalistycznej, gdzie przyczyna i skutek były naturalnym trybem opowiadania historii. Także nie absurdalnej, z zaburzonymi związkami teleologicznymi w typie kafkowskiego Procesu i nie w duchu prozy magicznego realizmu, którego mistrzowskim przykładem na zawsze pozostanie Sto lat samotności, z mocno odbiegającymi od normy kategoriami przyczyny i skutku.
Co stanowi zatem istotę powieści mitorealistycznej? Jak pisze Yan Lianke:
„Prawda mitorealizmu nie ma na celu dowiedzenia, że jeden plus jeden równa się dwa, ale sprawienie, by ludzie doświadczyli i poczuli, dlaczego jeden plus jeden nie równa się dwa. Dlaczego zajście zdarzenia B nie ma żadnego związku ze zdarzeniem A”. (s.10/11)
Zbyszek Kruczalak