11 grudnia 2016

Udostępnij znajomym:

Stare powiedzenie mówi, by nie oceniać się samemu, ale pozwolić na ocenę innym i wyciągać wnioski. Oczywiście nie wszystkie opinie powinniśmy traktować serio, bo często bywa, że ktoś szuka u nas wad na siłę. Czasami jednak warto zastanowić się, czy spostrzeżenia innych nie są trafne. Pomyślałem, że warto zebrać nieco opinii na temat Stanów Zjednoczonych, ale dotyczących codziennego życia i zachowań mieszkańców. Niepoważne i mało istotne sprawy, jak polityka i gospodarka zostawimy sobie na później.

Mieszkańcy USA pod wieloma względami różnią się od innych nacji. Cechuje ich wyjątkowy patriotyzm i przywiązanie do symboli narodowych. Odwiedzający nas turyści z całego świata niemal od razu zwracają uwagę na flagi. Wszędzie, w każdym miejscu i przy każdej okazji. To nic złego, nawet niektórzy nam tego nieco zazdroszczą. Ale chwilę potem wchodząc do sklepu i widząc półpłynny, żółty ser w słoiku uśmiechają się pod nosem. Według Europejczyków spożycie kiepskiego sera przekracza tu wszelkie normy. W związku z tym jedną z najmniej rozumianych przez obcokrajowców potraw amerykańskich jest popularny mac&cheese, podstawa wyżywienia nastolatków. Dodatkowo Francuzi na przykład, nie mogą zrozumieć, jak w sumie prosty w produkcji ser może być tak drogi. Dolara za plasterek? Dziękuję, nie.

Zagraniczni podróżni w większości pochodzą z cywilizowanych krajów. Nie są im obce nowinki techniczne, nawet te sprzed 100 lat. Jednak w przeciwieństwie do Amerykanów nie nadużywają ich przy każdej okazji. Weźmy taką klimatyzację. Jest wszędzie i zawsze włączona. Nawet zimą, gdy temperatura podniesie się niebezpiecznie wysoko, do poziomu 70 F. Wszyscy bez wyjątku turyści narzekają na chłód w budynkach i pojazdach. Jestem przekonany, że odwiedzający Was znajomi i rodzina też zwracają na to uwagę. U mnie goście z zagranicy zaczynają od zamknięcia i szczelnego zakrycia ręcznikiem kratki wentylacyjnej swego pokoju sypialnego. Sam nie wiem, co o tym myśleć. Akurat lokalne zamiłowanie do chłodu bardzo mi odpowiada, podobnie jak spora ilość lodu we wszelkich napojach. To też innym wydaje się dziwne. W Europie doproszenie się o szklankę wypełnioną lodem graniczy z cudem i kończy się zwykle przekupieniem kelnera, który dostarcza ją potem w tajemnicy, robiąc dziwne miny i kręcąc głową. Turyści w USA zamawiając cokolwiek do picia od razu zaznaczają - mało lodu!

Dziwi też amerykańska tradycja zostawiania napiwków. Wprawdzie nie jest to obowiązek, ale od 10 do 30 proc. wypada do rachunku dorzucić, bo napotkamy okrutne spojrzenie kelnera. Inne nacje też je dają, choć bardziej symboliczne i naprawdę w ramach podziękowania za dobrą obsługę. Poza Japonią, gdzie zostawienie napiwku jest obraźliwe. Częściowo zgadzam się z opiniami przyjezdnych, bo czasami mam wrażenie, że ta dobrowolna przecież dopłata jest wymuszana bezpodstawnie. Szanując jednak tradycję nie wyłamuję się i zwykle zostawiam więcej, niż się należy.

O gigantycznych porcjach jedzenia krótko. Europejczycy i Azjaci robią tu zdjęcia pełnych talerzy, by pochwalić się nimi po powrocie wśród znajomych. Niektórzy nawet celowo udają się do fast foodów. By doświadczyć słowa “supersize”.

Właśnie zdałem sobie sprawę, że miejsca nie wystarczy na dokładne opisy, więc już w skrócie o spostrzeżeniach turystów w USA. Nie mogą miedzy innymi pojąć swobody, z jaką Amerykanie noszą ubrania sportowe poza siłownią, a klapki poza plażą. Sporo problemów mają z odróżnianiem nominałów lokalnych banknotów, które wyglądają tak samo. Wszystkie są zielone! Autentycznie wkurza ich fakt, że ceny w sklepach i restauracjach podawane są bez wliczonego podatku. Większość nazywa to oszustwem. Uśmiechający się do nich na ulicy ludzie i pozdrawiający zdawkowym Hi! też nasuwają podejrzenia, iż coś jest nie w porządku. Picie kawy to dla większości świata chwila przyjemności i relaksu. Tu pije się ją idąc po ulicy z dużego kubła, co jest dla wielu nie do zaakceptowania. Francuzi mają łzy w oczach, gdy w restauracji przynoszą im zamówione “francuskie pieczywo”. Zresztą Włosi też przy tej okazji przeżywają dramat.

Kolejny punkt muszę nieco rozwinąć. Chodzi bowiem o amerykańskie zamiłowanie do pozwów sądowych. Na prawniczym blogu przestawiono scenkę, jaka miała miejsce podczas wykładu na jednej z uczelni. Do klasy zaproszono prawnika amerykańskiego i niemieckiego. Mieli skomentować hipotetyczny wypadek w zoo. Na murku odgradzającym wybieg dla niedźwiedzia rodzice posadzili dziecko, które spadło w dół i zostało pożarte przez zwierzę. Co teraz?

Amerykański prawnik wyjaśnił, że w jego kraju ogród zoologiczny pozwany zostałby przez rodziców o wielomilionowe odszkodowanie, niedźwiedź uśpiony, a zoo jeszcze zapłaciłoby sporą sumę na jakiś publiczny cel.

Niemiecki prawnik stwierdził, iż rodzice uznani zostaliby za idiotów i odpowiedzialnych za śmierć dziecka, pewnie musieliby zapłacić zoo za kłopot i zepsucie reputacji. Tak nakazuje zdrowy rozsądek – stwierdził.

Pozostawiam to bez komentarza.

To, co jednak dziwi wszystkich najbardziej, to przywiązanie do starego systemu miar i wag, mającego jeszcze imperialne korzenie. Z wyjątkiem USA, Birmy i Liberii, wszystkie kraje posługują się systemem metrycznym. Prostym, łatwym, wydajnym. Gram, kilogram, litr, etc. Nawet Anglia poczyniła wielki wysiłek, by dorównać reszcie świata. Z wyjątkiem piwa i mleka wszystko można tam kupić na kilogramy i litry. Odległości wciąż są tam w milach, a złoto w uncjach, jednak już niedługo. Stany Zjednoczone wykazują niezrozumiały opór w tej materii i dumę z faktu, że przeciętnemu człowiekowi z innej części świata dwa dni zajmuje obliczenie temperatury powietrza, dawki lekarstwa, czy długości korytarza w hotelu.

Oczywiście Amerykanie też wytykają innym dziwactwa, ale o tym może przy innej okazji.

Miłego weekendu

Rafał Jurak
Ten adres pocztowy jest chroniony przed spamowaniem. Aby go zobaczyć, konieczne jest włączenie w przeglądarce obsługi JavaScript.

----- Reklama -----

Polonez

----- Reklama -----

Polonez

----- Reklama -----

KD MARKET 2024

----- Reklama -----

Zobacz nowy numer Gazety Monitor
Zobacz nowy numer Gazety Monitor