„Eksperyment Zimbardo pokazał,
że do bardzo brzydkich rzeczy jest zdolny
zwykły człowiek – bliski, tu i teraz…”(*)
Kryminał polityczny czy powieść szpiegowska to gatunki pisane, by wywołać w nas dreszcz emocji. Oczywiście te akurat „dreszczowce” swą podniecającą strukturę zasadzają na eksplorowaniu tego, czym jest władza i jej ludzie, uwikłani we wszelakiego rodzaju, często niejasne, wręcz mroczne, interesy. Wielka polityka, ciemne strony korupcji i przekupstwa, szpiegowanie, handel bronią i narkotykami, korporacyjna żądza zysku za wszelką cenę, zamachy terrorystyczne, wojny kultur i religii – jednym słowem – praktycznie nieskończony wachlarz tematów, które same w sobie są sensacyjne, a przetworzone i podrasowane literacko rzeczywiście mogą przyprawiać czytelnika o „sensacyjny” zawrót głowy. Jak pisałem w pierwszej części tego artykułu:
– jasna i klarowna wizja świata powieści szpiegowskiej rozpadła się w momencie, gdy runął zimnowojenny porządek polityczny. Koncepty literackie Johna le Carrego, Fredericka Forsytha, Josepha Kanona, Alana Fursta czy Olena Steinhauera musiały zostać uzupełnione i przemodelowane przez to, co „tu i teraz”. Starsi i młodsi twórcy literatury szpiegowskiej / politycznej musieli odnaleźć się w świecie znacznie bardziej skomplikowanym i niejednoznacznym.
Fantastycznym przykładem takiej właśnie transformacji thrillera politycznego (powieści szpiegowskiej) wymuszonej przez zmiany w światowym układzie sił po upadku Muru Berlińskiego, jest bestsellerowy Pielgrzym (I am Pilgrim) Terrego Hayesa. Fantastycznie skomponowana struktura opowieści, wielowątkowej i wielopoziomowej narracyjnie, trzyma czytelnika nie tylko w napięciu, ale buduje obraz świata, w którym wszyscy żyjemy, ale z którego komplikacji i złożoności niewielu z nas zdaje sobie sprawę. Na szczęście zawsze się znajdzie super – super – super agent, który w ostatniej chwili i resztką sił uchroni świat (czyli nas) od zagłady, ale co musi związku z tym przejść to jego. Terry Hayes daje w Pielgrzymie niesamowity popis pisarskich umiejętności, tworzy thriller perfekcyjny – od początku do końca pomiata nami, podkręcając napięcie z każdą kolejną stroną powieści. Nie znaczy to, że całość jest czymś unikalnym i niepowtarzalnym, w istocie mamy w Pielgrzymie wszystko to, co od zawsze buduje strukturę powieści szpiegowskiej: super agenta (dobrolca) i jego mroczne alter ego (niedobrolca), globalne zagrożenie, świat dobry i świat zły, ściganie się z czasem i plejadę barwnych i często niezwykłych (jakoś ciekawych) postaci, a nade wszystko misję uratowania świata, która oczywiście przypada w udziale super agentowi (ale nie jest już nim James Bond) – zmieniają się czasy, zmieniają się super szpiedzy i agenci.
Czymś równie nowym i fascynującym w świecie powieści politycznej są „Skorumpowani” (Los corruptores) – jak tytuł wskazuje, bez owijania w bawełnę, mamy tu do czynienia z rzeczywistością określaną przez mroczne, mafijne i bezwzględne reguły świata polityki, którego jednym celem jest budowanie wpływów i utrzymanie się u władzy za wszelką cenę. Autor, Jorge Zepeda Patterson, Meksykanin z krwi i kości, mieszkający i pracujący w Mexico City, jednym z największych miast świata, pokazuje niebywale głębokie i strukturalnie niewykrywalne powiązania władzy ze światem przestępczym, korupcję polityków i bezwzględność świata przestępczego, związanego z handlem bronią i narkotykami. Główny bohater to dziennikarz, który zbiegiem dziwnych okoliczności i różnych przypadków, zostaje wplątany w dochodzenie, które w każdej chwili może skończyć się śmiercią i to nie tylko jego, ale też paru innych osób, zaplątanych w historię sięgającą szczytów meksykańskiej władzy.
Ponieważ rzecz dzieje się „tu i teraz”, aż trudno uwierzyć, że sprawy i wydarzenia opisane w powieści są fikcyjne. Fikcyjna „realność” świata literackiego, każe nam raczej myśleć, iż mamy do czynienia bardziej z reportażem niż powieścią sensacyjną. Wprawdzie agentem w „Skorumpowanych”, jak już wspomniałem, jest dziennikarz śledczy (nic znowu nowego w tego typy historiach), a nie pracownik tajnych służb, ale jego uwikłanie w świat polityki, biznesu i narkotyków sprawia, że zawirowania akcji porywają nas w szaleńczy wir wydarzeń już od pierwszego zdania:
„Ciudad de México. W niejasnych okolicznościach zostaje zamordowana aktorka Pamela Dosantos, która zrobiła karierę dzięki zniewalającej urodzie i zażyłym kontaktom z prominentnymi przedstawicielami świata polityki.
Zbrodnia powoduje lawinę nieprzewidzianych konsekwencji, jakim musi stawić czoło partia rządząca. Wypalony zawodowo dziennikarz Tomás Arizmendi pisze krótki artykuł na temat zabójstwa słynnej aktorki. Nie weryfikując informacji, sięga po pewien interesujący szczegół dotyczący miejsca odkrycia zwłok. Okazuje się, że ciało odnaleziono zaledwie kilka metrów od posiadłości Augusta Salazara, potężnego i wpływowego przedstawiciela nowego rządu. Tomásowi grozi śmiertelne niebezpieczeństwo”.
Potem już jest tylko bardziej niebezpiecznie i znacznie bardziej dynamicznie.
Nowy rodzaj thrillera politycznego czy szpiegowskiego pokazuje rzeczywistość, z którą wszyscy musimy się jakoś uładzić i nauczyć w niej żyć – rzeczywistość niebywałej dynamiki widocznej we wszystkich aspektach naszego funkcjonowania, od sposobu spożywania posiłków po nowe rodzaje komunikowania się. Nie wystarczy już nostalgia za światem Zimnej Wojny i ucieczka w jej literackie permutacje z wyraźnym podziałem na to, co dobre i złe. Teraz, gdy granice i dotychczasowe poddziały i normy bezpowrotnie się rozmyły, musimy sobie jakoś to wszystko od nowa zorganizować – a do tego potrzebni są nam bezwarunkowo super agenci wywiadu. Bez nich ani rusz!
Agenci to jedno – zawsze potrzebujemy dobrego szeryfa (oczywiście w bieli), żeby pokonał dla nas tego złego (oczywiście w czerni) – pozostaje jakkolwiek jedna niejasna kwestia i jedno niepokojące pytanie: dlaczego tak bardzo lubimy czytać powieści sensacyjne? Co jest takiego niezwykłego w kryminałach, thrillerach i horrorach, że ich nakłady idą w niebotyczne ilości, a autorzy traktowani są jak gwiazdy filmowe i obiekty nieskrywanego podziwu?
Oczywistą oczywistością jest fakt, iż nie zawsze czytamy thrillery, by odkryć, kto zabił i dlaczego uciekł. Książki Agathy Christie kochamy przecież głównie dla wiktoriańskiej atmosfery, która odeszła w przeszłość, ale jest urokliwa i ciągle atrakcyjna w jej „wiecznie żywych” kryminałach. Często atmosferę „kryminalną” buduje jedynie zawieszone gdzieś między wierszami (zdaniami) domniemanie przestępstwa, które samo w sobie jest nieistotne dla całej struktury kreowania najęcia (suspensu), bo ważne jest poznanie motywów i tego wszystkiego, co do zbrodni (wykroczenia, przestępstwa) doprowadziło. Genialnym przykładem na taki właśnie sposób pisania kryminałów jest najnowszy tekst Gustavo Malajocicha (Argentyńczyka) zatytułowany „Ogród z brązu”. Co tu się dzieje? Niewiele – nagle znika jak kamfora dziecko głównych bohaterów. Dziewczynka wyszła pod opieką swej niani na dawno umówione przyjęcie urodzinowe do przyjaciółki. Znikają zresztą obydwie, a wszystko to dzieje się w Buenos Aires, w środku dnia, w zatłoczonym metrze. Co dalej? Dalej jest znakomicie skonstruowane dochodzenie, prowadzone w trzech poziomach narracyjnych (oficjalne – policja, nieoficjalne – prywatny detektyw i prywatne – ojciec dziecka), które ostatecznie otwiera przed nami zupełnie nieoczekiwany i wstrząsający wariant wydarzeń.
(*) cytat z; Lucyfer w każdym z nas, Newsweek, nr21/2016.
Kontynuacja w przyszłym tygodniu.
Zbyszek Kruczalak