„Eksperyment Zimbardo pokazał,
że do bardzo brzydkich rzeczy jest zdolny
zwykły człowiek – bliski, tu i teraz…”(*)
Czytamy kryminały z różnych powodów, które często dla nas samych nie są do końca jasne i zrozumiałe, bo w istocie swojej są mroczne i niezrozumiałe. Pogrążamy się w otchłaniach zbrodni i perwersji (horrory), próbujemy odkryć motywy i korzenie przestępczych zachowań (kryminał psychologiczny), albo ulegamy pokusie współuczestnictwa w świecie korupcji tajnych służb i organów państwa wplątanych w handel bronią i narkotykami (thriller polityczni i szpiegowski). Pomijam rzecz jasna (na wszelki wypadek) inne chęci, które w nas drzemią i są generowane dziwnym przekonaniem, że na przykład dzięki kryminałowi historycznemu, dowiemy się, ile dzieci miał Jezus. Pomijam również tak oczywiste intencje przy czytaniu powieści sensacyjnych, jak doznanie przyjemności z rozwiązania zagadki - jakkolwiek przyjemność tego typu też ma zawsze w swoim podtekście jakąś dziwną dwuznaczność, oscylującą na granicy z perwersją, bo cóż może wynikać z faktu, że odkryjemy kto zabił i dlaczego uciekł?
Kryminalne grzebanie w mrocznościach naszej świadomości (czy raczej podświadomości) jest jednakowoż czynnością fascynującą, biorąc pod uwagę prosty fakt, że w ogromnym procencie naszego genomu jesteśmy podobni do zwierząt i ta zwierzęcość jest w jakiś sposób widoczna w fikcyjnym świecie powieści kryminalnej, który jak wiadomo, fikcyjny jest tylko w części, bo życie jako takie jest znacznie bardziej potworne niż jego książkowe mutacje i zawsze stanowi kanwę dla okrucieństwa, które jest przedmiotem opisu literackiego. Ta nasza zwierzęcość jest zresztą też sama w sobie obraźliwa dla zwierząt, którym prawdopodobnie nawet się nie śniło (a zwierzęta śnią tak samo jak i my), co jeden człowiek może zrobić drugiemu, tylko po to, by go upokorzyć czy zniszczyć. W tych działaniach znakomicie wyprzedzamy o lata świetlne naszych braci mniejszych. Wyrafinowane techniki w zadawaniu bólu i cierpienia drugiemu są niezbywalnym osiągnięciem gatunku ludzkiego.
Znakomicie pisze o tym fenomenie zła, które w różnych wersjach, zawsze jest przedmiotem opisu powieści kryminalnej, Philip Zimbardo w swej bestsellerowej książce zatytułowanej „Efekt Lucyfera”. Jest to:„ jedna z najważniejszych prac nurtu psychologii dobra i zła. Autor prezentuje analizę eksperymentu stanfordzkiego i wykazuje ścisły związek z tym, co później wydarzyło się w więzieniu w Abu Ghraib. Przedstawia mechanizmy, które czynią ze zwykłego człowieka oprawcę lub ofiarę systemu. Zimbardo poszukuje wyjaśnienia dla stwierdzonych zależności, odwołując się do dotychczasowych badań nad jednostkowymi postawami (poczucie władzy, konformizm i posłuszeństwo) oraz oddziaływaniami szerszego środowiska społecznego (odindywidualizowanie, odczłowieczenie i znieczulica). Książkę zamyka rozdział na temat oporu wobec niepożądanych nacisków społecznych i analiza postawy heroicznej, którą autor uważa za remedium na grożące nam z różnych stron zło”. (Z recenzji prof. Bogdana Wojciszke)
W eksperymencie Zimbardo aż jedna trzecia strażników znajdowała przyjemność w znęcaniu się nad więźniami, choć żaden test nie wykazywał wcześniej u nich skłonności do sadyzmu. Czy nie można stracić wiary w człowieczeństwo?
– Szwajcarskie badania nad mową nienawiści pokazały, że poniżanie kogoś może pobudzać tzw. układ nagrody. Zło i dobro bywają równie pociągające. Zimbardo określił nagłą przemianę człowieka pod wpływem sytuacji „efektem Lucyfera”. Co ciekawe, nawet on sam, profesor psychologii, świadomy badacz, dał się ponieść i przyjął rolę naczelnika więzienia w eksperymencie i prawdopodobnie eskalował pewne zachowania. Nawet on poddał się temu złemu duchowi, który czyha za kołnierzem.
Jaka przynęta działa na tego Lucyfera, by się wychylił zza kołnierza?
– Często ludzie robią różne okropieństwa, bo oczekują nagród. Co ciekawe, badania pokazały, że łatwiej jest ludzi skłonić do złego, gdy nagrody będą niewielkie. Mają wtedy poczucie wykonywania jakiejś szlachetnej „misji”, a nie „pracy tylko dla kasy”. Równie skutecznie można ludzi skłonić do złego techniką „stopy w drzwiach” – najpierw prosimy o drobną przysługę, np. o kwestowanie na rzecz organizacji, i ta osoba się zgadza, bo to w końcu drobiazg. Potem zwracamy się z prośbą o coś ciut tylko większego, np. o znalezienie kogoś, kto dołączy do naszej sprawy – i wtedy znowu trudno odmówić, skoro ktoś zgodził się już wcześniej. Drobne działania budują w ludziach przekonanie, że robią coś istotnego. I tak krok po kroku, prosząc o coraz więcej, z czasem można skłonić bliźniego do morderstwa lub samobójstwa w imię szalonej idei. Tak działały np. niektóre sekty w USA. […]
Jak bardzo ulegamy autorytetom?
– Eksperyment Stanleya Milgrama, wcześniejszy o dekadę od Zimbardo, pokazał, że bardzo. Kiedy autorytet mówi: „Musisz zaaplikować porażenie prądem nieznanemu człowiekowi”, to aż 63 proc. badanych aplikuje najwyższe napięcie, jakie jest na skali - 450 woltów! Gdyby nie fakt, że w przewodach nie płynął prąd, ciało aktora, który grał ofiarę, uległoby zwęgleniu.
Co różniło te 63 procent gotowych zwęglić człowieka dla swojego wodza od pozostałych?
– Nic. Testy i badania nie wykazały żadnych różnic osobowości. Chcielibyśmy znać jakiś jeden czynnik, który o tym decyduje, ale – jak pokazał Zimbardo – takiego jednego czynnika nie ma. Wyzwalaczem jest sytuacja i jej moc. Również moc propagandy wykorzystywanej przez autorytet. (Lucyfer w każdym z nas, M. Jamkowski rozmawia z Konradem Maje, Newsweek, nr21/2016)
Fascynującym uzupełnieniem pracy profesora Zimbardo jest tekst Jacka El-Hai zatytułowany „Goring i psychiatra – tragiczny pojedynek umysłów”, który opisuje fenomenalną sytuację badań psychologiczno-psychiatrycznych, dokonywanych na najwyższych rangą zbrodniarzach hitlerowskich, których udało się zaraz po wojnie wyłapać i osadzić w jednym więzieniu. Cała rzecz ma miejsce tuż po wojnie i dzieje się przed samym procesem w Norymberdze. Książka stanowi opis sytuacji, która była w tamtym okresie fundamentalna dla wielu ludzi, nie tylko zresztą naukowców, i która można streścić w pytaniu: - co w naturze człowieka stanowi o tym, że w pewnym memencie staje się on bestią? Czy jest jakiś gen, jakiś fragment mózgu, jakieś dziedziczone czy nabyte predylekcje odpowiedzialne za fakt, iż nagle „zwykły: człowiek staje się niezwykły w swym bestialstwie?
Autor szczegółowo opisuje działania badawcze jednego z najciekawszych psychiatrów amerykańskich, Douglasa M. Kelleya, którego wnioski i rezultaty badań znacznie wykraczają poza relacje „zbrodniarz – ofiara” i nakładają się na model współczesnego społeczeństwa demokratycznego. Znacznie wcześniej niż Hannah Arendt udowodnił, iż nie ma żadnego genu zła, jest tylko „banalność zła”, która dotyczyć może każdego z nas, w zależności od podatności na proces manipulacji, któremu każdy z nas, czy tego chce, czy nie, w jakiś sposób podlega, z tego prostego powodu, że jesteśmy zwierzętami stadnymi. Jak napisał w jednym ze swych referatów D.M. Kelley:
„Tacy ludzie istnieją w każdym kraju na świecie. Ich wzorce osobowościowe nie są bynajmniej niezrozumiałe. Są jednak ludzie o szczególnych popędach, ludzie, którzy chcą się za wszelką cenę dorwać do władzy […]. A ja wam mówię, że nawet w Stanach są tacy, którzy chętnie wspięliby się po trupach połowy Amerykanów, by zyskać władzę nad drugą połową.” (s.216)
(*) cytat z; Lucyfer w każdym z nas, Newsweek, nr21/2016.
Zbyszek Kruczalak