Tytuł może nieco na wyrost, bo biurokraci na różnych szczeblach władzy nie robią tego w ramach zmagań konkursowych. Tacy są, po prostu. Zapatrzeni w obowiązujące przepisy, tworzący nowe. Nie, nie każde jest idiotyczne. Ale wiele z nich. Już nawet nie chodzi o ich istnienie, ale zastosowanie w niektórych sytuacjach. Bo obecność jakiegoś prawa nie oznacza automatycznie, że w każdej sytuacji należy je egzekwować. To, że coś nam wolno, nie oznacza jeszcze, iż powinniśmy to robić.
W tak wielkim kraju znalezienie przykładów biurokratycznej głupoty nie jest problemem. Większym wyzwaniem jest wybranie zaledwie kilku przykładów. Zresztą pisałem na ten temat nie raz, ale materiału przybywa. Poza tym opowieści tego typu mają negatywny wpływ na moje samopoczucie. Muszę się wykrzyczeć.
Gdy ktoś zastanawia się, na co wydawane są miliony z budżetów różnych agencji federalnych, niech pomyśli o pokojowych Amiszach. Był świt, dokładnie 5 rano, gdy uzbrojeni agenci wdarli się na teren farmy Amiszów i zabezpieczyli kilkadziesiąt litrów „nielegalnego mleka”. Prowadzone przez wiele miesięcy dochodzenie wykazało, że ta właśnie rodzina sprzedaje ten nieautoryzowany, niepasteryzowany płyn innym. A to przecież nielegalne. Straszne. Świeże mleko od krowy.
Dwóch mężczyzn z Baltimore w czasie wędkarskiej wyprawy zrobiło sobie przerwę na śniadanie. Na brzegu. W pewnym momencie ujrzeli pchanego nurtem rzeki tonącego jelonka. Wskoczyli do swego nadmuchiwanego pontonu i chwilę potem wyciągnęli z wody podtopione zwierzę. Niestety, przy okazji popełnili poważne wykroczenie, w pośpiechu nie włożyli kamizelek ratunkowych, wymaganych przy korzystaniu z nadmuchiwanych łódek. Wstrętni kryminaliści ukarani zostali mandatami w wysokości 90 dolarów każdy.
Skoro o jelonkach mowa... inny mężczyzna z niewielkiego miasteczka w stanie Virginia wyglądając przez okno zobaczył, jak jednego potrącił samochód. Następnie na zranione zwierzę rzuciły się psy sąsiada. Wybiegł, przegonił gryzące towarzystwo, a rannego przeniósł na teren własnej, ogrodzonej posesji. Tam po kilku tygodniach opieki zwierzę doszło do siebie i poczuło się na tyle dobrze, że zaczęto nawet myśleć o jego powrocie do lasu. Zanim to nastąpiło do domu zapukali przedstawiciele pewnej agencji federalnej. Jelonek został brutalnie zapakowany do skrzyni i wywieziony w nieznane, a mężczyzna dostał trzy mandaty i wezwanie do sądu. Wśród jego zbrodni znalazło się nielegalne posiadanie dzikiego zwierzęcia.
Prawie każdy, kto posiada jakąś władzę, zaczyna jej w pewnym momencie nadużywać. Nawet awansowani na stanowiska urzędnicze byli nauczyciele:
Dystrykt szkolny w St. Paul w Minnesocie wprowadził na podległym sobie terenie strefę "wolną od słodyczy". Na terenie szkół zakazano sprzedaży i posiadania wszelkich produktów zawierających cukier. Oczywiście chodziło o zdrowie dzieci. Podobnie było z niemal identycznym przepisem dotyczącym soli wprowadzonym wcześniej na terenie tego samego dystryktu.
Skończyła się sprzedaż wypieków na szczytne cele, nie podawano więcej soków w stołówkach, mało brakowało, a przy wejściu dzieci przeszukiwane byłyby pod kątem posiadania broni i batoników. Na szczęście pod presją rodziców zakaz wycofano. Gdyby tak się nie stało, mielibyśmy precedens. Władze wszelkich szczebli mogłyby w ramach dbałości o zdrowie zakazać dzieciom gier komputerowych, posiadania zwierząt i czapek w kolorze zielonym. Nawet czytanie książek jest przecież niezdrowe, bo zmusza do siedzenia.
Władze Waszyngtonu jakiś czas temu wprowadziły wyrywkowe przeszukania bagaży osób korzystających z miejskiego metra. Mówimy o miejskiej kolejce podziemnej, a nie lotnisku międzynarodowym. Oczywiście są osoby, które życzą źle Amerykanom i gotowe są do przeprowadzenia zamachu. Ale mogą to zrobić w wielu publicznych i zatłoczonych miejscach, a wyrywkowe kontrole raczej ich nie powstrzymają. Gdy stało się to jasne, a nakazane sprawdzanie bagaży nie ustało, mieszkańcy stolicy doszli do słusznego wniosku, że jest to pokazówka władz, której jedynym celem jest uprzykrzanie życia mieszkańcom. Podobnie jak obowiązujący do dziś zakaz jedzenia w waszyngtońskim metrze. Wyjęcie śniadaniowej kanapki z kieszeni grozi tam aresztem.
Wprawdzie już było o szkołach, ale wiele się w nich dzieje. W jednym z liceów w stanie Virginia na działalności wywrotowej przyłapano aż 10 osób. Zostały surowo ukarane. Byli to członkowie szkolnego Klubu Świątecznych Sweterków, niewielkiej grupy młodych ludzi starających się zarazić innych radością bożonarodzeniową. Wszystko byłoby dobrze, ale niestety, na przerwach w szkole zaczęli rozdawać miniaturowe laski Mikołaja, świąteczny symbol przecież. Dyrektor szkoły doszedł do wniosku, że należy ich powstrzymać, bo przecież „nie każdy spragniony jest świątecznego nastroju”.
Na koniec mój osobisty faworyt dzisiejszego konkursu, federalny inspektorat pracy, czyli OSHA:
Na dużej budowie jedna ekipa robotników zobaczyła jak ściana budynku przewraca się na inną ekipę pracującą w pobliżu. Zaczęto wydobywać przysypanych gruzem mężczyzn nie zważając na własne bezpieczeństwo.
Heroiczny czyn, prawda?
Nieprawda, bo niezgodny z przepisami.
Po pierwsze należy powiadomić odpowiednie służby. Po drugie upewnić się, że teren jest bezpieczny. Po trzecie wykopać rowy melioracyjne albo doprowadzić rury pozwalające na odpływ gromadzącej się wody. W czasie wykonywania tych czynności nieustannie trzeba mieć na głowie kask.
Ponieważ poza powiadomieniem służb pozostałe warunki nie zostały spełnione, firma dla której pracowali bohaterscy robotnicy została po fakcie przez OSHA ukarana kilkoma tysiącami dolarów grzywny. W skrócie, bo mało miejsca: mężczyzn uratowano. Gdyby nie natychmiastowa pomoc, skończyłoby się tragicznie. OSHA z wymierzonej kary zrezygnować nie chciała, musiał wmieszać się lokalny kongresman. OSHA w końcu odpuściła, choć kręcąc nosem.
Miłego weekendu.
Rafał Jurak
Ten adres pocztowy jest chroniony przed spamowaniem. Aby go zobaczyć, konieczne jest włączenie w przeglądarce obsługi JavaScript.