Pierwszy dzień Nowego Roku powitał nas długimi kolejkami przed punktami sprzedającymi zalegalizowaną w Illinois marihuanę. Czy też gandzię, majkę, marychę, ziele, zioło, a najczęściej po prostu trawkę. Jestem przekonany, że niektórzy znają podobnych nazw kilkaset.
Jak ktoś słusznie zauważył, ludu przed drzwiami jak pod mięsnym za czasów PRL. Amerykanie PRL-u nie znają, ale porównać to mogą z kolejkami widzianymi kiedyś przed sklepami Apple po nowy model telefonu. Albo pod Best Buy przed czarnym piątkiem. Lub urzędem pracy w 2008. W każdym razie ludu sporo. Spragnionego, głodnego niemal, szczęśliwego jednak. Oczywiście większość stoi w tej kolejce może i z braku innych zajęć, nie mając zbyt wielkiej potrzeby natychmiastowego zakupu i spożycia.
Zacząłem przeglądać różne doniesienia prasowe związane z tym wydarzeniem i dowiedziałem się wielu, bardzo wielu ciekawych rzeczy. Przede wszystkim jest strona, która uczy, jak pisać na temat maryśki, by czytelnicy nie doszli do wniosku, iż piszący znajduje się pod jej wpływem. Nazywa się to oficjalnie „marijuana journalism” i wzbudza spore zainteresowanie. Podobno kilka uczelni ma zamiar wprowadzić taki kierunek od przyszłego roku.
Po drugie zioło to od lat cieszyło się w tym kraju, mimo oficjalnego zakazu handlu i spożycia, nietypowym statusem. Otóż w czasach, gdy legalne nie było, można było legalnie kupić fajkę do jego palenia lub zaprenumerować czasopismo o nazwie „High Times”. Dla niewtajemniczonych brzmi to jak nazwa magazynu opisującego życie rodziny królewskiej w Wielkiej Brytanii lub New Hampshire, podczas gdy w rzeczywistości to przegląd nowości na rynku marihuany, metod uprawy, produktów pochodnych i zmian prawnych.
Jednak wraz z coraz powszechniejszą legalizacją – już grubo ponad połowa mieszkańców USA żyje w miejscu, gdzie jakaś forma, medyczna lub rekreacyjna, jest dozwolona – coraz więcej słyszeliśmy historii z marihuaną związanych, którymi wcześniej znani i lubiani nie dzielili się publicznie zbyt chętnie.
Znany dziennikarz muzyczny, Al Aronowitz, w jednej z książek przyznał, że dla niego kontakt z gandzią był testowaniem granic śmiechu. Mówi, że najbardziej śmiał się w życiu dwa razy, gdy sam zapalił po raz pierwszy, a także gdy po raz pierwszy zapalili przy nim członkowie The Beatles.
Chłopaki przyjechali z Liverpoolu w trasę po USA i podczas jednej z przerw między występami spotkali się z Aronowitzem, który przedstawił im Boba Dylana, a ten z kolei przedstawił im trawkę. Był sierpień 1964 roku.
Sławny muzyk był przekonany, że Beatlesi już znają i palą marihuanę, bo mylnie zinterpretował słowa jednej z ich piosenek.
Gdzie chórkek śpiewał „I can`t hide”, Dylan usłyszał „I get high”.
Zaproponował wspólnego skręta. Na pytanie, co po nim będzie, odpowiedział, że fajnie i wesoło. Zgodzili się. Nieudolnie go zrobił na kolanie, rozsypując sporo wokół - podobno nie był w tym najlepszy – po czym podał w stronę Johna Lennona.
Ten wskazał na Ringo, który w imieniu reszty eksperymentował na sobie na wypadek, gdyby ktoś podawał im truciznę lub jakieś poważne narkotyki.
Ringo nie znając rytuałów z nikim się nie dzielił tylko palił, palił i palił. Więc Dylan zrobił kilka dodatkowych skrętów dla pozostałych. Gdy kończył, Ringo zaczął się uśmiechać, a kilka minut później nie mógł przerwać głośnego, niekontrolowanego śmiechu bez powodu. Właściwie to powodem był wdychany dym, ale jemu było już wszystko jedno.
Chwilę później dołączyli do niego pozostali, włączając w to Dylana, któremu zachowanie Beatlesów wydawało się komiczne. Obecny przy tym Aronowitz pisze, że był świadkiem jedynej w swoim rodzaju sceny, jak z filmu klasy B, w której bardzo wpływowi i opiniotwórczy artyści z dwóch kontynentów kwiczeli przez godzinę patrząc na siebie.
Mało kto wie, że od tamtej pory członkowie zespołu The Beatles ile razy mówili, że idą się trochę pośmiać (Let`s go have a laugh), mieli na myśli przerwę na skręta.
Wielu zaczęło też od spotkania z Bobem Dylanem zauważać zmiany w ich muzyce. Z bardzo cukierkowej zaczęła przeradzać się powoli w bardziej eksperymentalną, momentami wręcz nieco psychodeliryczną.
Marihuana obecna jest w kulturze masowej od dawna, choć przez długi okres była oficjalnie zakazana. Sławny komik amerykański, Steve Martin, w jednym ze swoich skeczy mówi:
„Paliłem kiedyś marihuanę. Ale powiem wam szczerze, paliłem tylko późnym wieczorem. Och, czasami wczesnym wieczorem, ale zwykle późnym wieczorem. Lub w środku wieczora. Tylko wczesny wieczór, właściwy wieczór i późny wieczór. Czasami wczesne popołudnie. Wczesne popołudnie lub późne popołudnie. Och, czasami wczesny środkowy późny wczesny poranek. Ale nigdy o zmierzchu”.
Każdy śmiał się, wiedział o co chodzi, oficjalnie jednak był oburzony.
Już jakiś czas temu brytyjski Guardian zapytał rodziców, jak radzą sobie z paleniem w rodzinnym domu. Pytanie było zadane w żartobliwym tonie, ale z różnych części świata, w tym z USA, przyszło mnóstwo poważnych odpowiedzi. Dorośli opisywali pory dnia i miejsca, gdzie pozwalają sobie na dymka, tłumaczyli, w jaki sposób chronią przed tym widokiem swoje dzieci, etc. Chodziło oto, że legalna czy nie, trawka nie powinna przejmować roli odchodzących do lamusa papierosów. I o tym też trzeba pamiętać wraz z rozpoczęciem nowej, legalnej dla tego zioła ery. Jak mówi obecny, tymczasowy szef policji w Chicago, po legalizacji w Kalifornii świat się nie skończył, wszystko potoczyło się dalej bez zmian, wiec w Illinois pewnie będzie podobnie. Na razie zobaczymy, może usłyszymy, nieco więcej wesołych ludzi, może nawet znanych. Jeszcze przez chwilę ustawi się kilka kolejek. Poza tym, wszystko po staremu.
Miłego weekendu.
Rafał Jurak
E-mail: Ten adres pocztowy jest chroniony przed spamowaniem. Aby go zobaczyć, konieczne jest włączenie w przeglądarce obsługi JavaScript.