„W miłości i na wojnie wszystko powinno być jasne. Jasne jak dzień, jako że miłość i wojna rodzą się z ideałów, które i tak łatwo, tak strasznie łatwo poniżyć w imię zwycięstwa” (Opowieść, s. 355)
Ostatnie opowiadanie Conrada zatytułowane „Opowieść” powstało w 1916 roku i jest tekstem, który przyprawia o drżenie, a nawet o swoiste doznanie bojaźni. Dlaczego? Ponieważ pozastawia czytającego w niejasnym przeświadczeniu, iż jest świadkiem mrocznej, ukrytej we mgle, okropności.
Cały, bardzo krótki tekst, zbudowany na zasadzie opowieści w opowieści, ale nie tak wielopoziomowej, jak to się ma w na przykład w szkatułkowej historii Pamiętnika znalezionego w Saragossie, ponieważ tu mamy tylko dwa poziomu, ten narracyjnie główny, który skonstruowany jest w relacji mężczyzna, który opowiada i kobieta, która słucha, i która prowokuje całą narracyjną sytuację i tę drugą warstwę, czy raczej drugi poziom, który chowa w sobie clue owej mroczności, otulonej mgłą niedookreślonego wydarzenia.
Opowiadający, określany mianem Dowódcy, jest jednocześnie bohaterem swojej opowieści. Co do tego nie ma żadnych wątpliwości. Mamy natomiast ich mnóstwo, gdy przyjrzymy się kobiecie, która żąda jakiejś historii:
„- Opowiedz mi coś – rzekła.
Ciemność skryła zdziwienie, które go ogarnęło, a potem jego uśmiech. Czyż właśnie nie opowiedział jej wszystkiego, co na tym świecie warte było opowiedzenia – i to nie po raz pierwszy?” (s. 349)
Czyż to nie zastanawiające słowa, a w istocie myśli, które niosą ze sobą automatyczne skojarzenia z wielkim, literackim zapleczem, pod magicznym i kultowym tytułem Opowieści z 1000 i jednej nocy? Czy owa mroczność pokoju, w którym się Opowieść opowiada, nieokreśloność kobiety, prowokatorki tejże Opowieści, absolutnie wieloznaczna i skrajnie dyskusyjna konkluzja, wynikająca z decyzji opowiadającego, nie jest w jakiś pośredni sposób odbiciem tego zagrożenia, którym były naznaczone wszystkie opowiadania z 1000 i jednej nocy – zagrożenia śmiercią? Być może, ale niekoniecznie. Co jest oczywiste, Opowieść Dowódcy nie tylko jest mglista i mroczna, ale pozostawia nas w ciemności czegoś niewiadomego, nieokreślonego i wyraźnie naznaczonego okrucieństwem.
Skąd ten motyw okrucieństwa w Opowieści? Oczywiście wypływa on, w dosłownym tego słowa znaczeniu, z intencjonalnie diabelskich, przewrotnie fałszywych wskazówek nawigacyjnych, które prowadzą do tragedii.
Dlaczego i po co Dowódca błędnie informuje Skandynawa, jak wypłynąć z zatopionej we mgle zatoki, w której oba statki się spotkały? Ponieważ jest podejrzliwy i zakłada, że Skandynaw przemyca coś dla wroga, a przecież toczy się wojna? Nie mamy żadnych na to podstaw, żadnych dowodów, że tak się właśnie dzieje. Pozostają nam jedynie podejrzenia i domysły:
„Nie wiem. I nigdy się nie dowiem” – mówi narrator, który w skomplikowanym labiryncie własnej opowieści okazuje się także jej bohaterem, a jako bohater jest również słuchaczem opowieści innego człowieka. Słucha i jest słuchany; opowiada i jest opowiadany; istnieje poza opowieścią, ale wiemy o nim tylko to, co sam powie, choć opowiada o sobie, jakby mówił o kimś innym. Jego postać nam umyka: zanim zacznie opowiadać, nie widać go w mroku; opowiadając, nie mówi o sobie, a kiedy stwierdzeniem „nie wiem i nigdy się nie dowiem” zakończy, wyjdzie z pokoju i zniknie. Kim jest? Czy rzeczywiście zrobił to, do czego się na końcu przyznaje? A może wszystko jest zmyśleniem nie z tego świata, tak jak chciała jego towarzyszka? (s. 368)
Conrad stawia nas w horyzoncie niedookreślenia, czegoś, co nam się może jedynie wydaje, a co jest precyzyjnie zaplanowanym efektem konstrukcji narratorskiej. Miejsce, w którym snuje się Opowieść jest nieokreślone, postaci w dosłowności tego określenia, pozostają w mroku, nie wiemy, dlaczego kobieta nieomalże zmusza mężczyznę do snucia wieloznacznej i wyraźnie, intencjonalnie, etycznie dwuznacznej historii, w której uczestniczył i której był sprawcą, ale czy na pewno?
„Oto pogrążający się w mroku pokój, trudno w nim coś dojrzeć, tyle że zarysy dwu postaci; niewiele słychać, tyle że niewyraźny szept. Oto dwoje ludzi: półleżąca na sofie kobieta, klęczący przy niej mężczyzna. Nie wiemy, co wydarzyło się między nimi, tyle, że wciąż wibrują tu sprzeczne emocje i trudno znaleźć słowa, by przerwać panującą ciszę”. (s. 367)
Czy mamy tu do czynienia z mistrzostwem w literackim kreowaniu dzieła otwartego, wystawionego na nieskończoność interpretacyjną, na wielorakie możliwości dokopywania się do sensów, który to proces pozostawia czytającego w niepokojącym niedosycie odkrycia ostatecznej odpowiedzi? Oczywiście! Conrad sam mówi, iż:
„każde opowiadanie […] może być prawdziwe albo skłamane, każde jest przez kogoś skonstruowane i przez kogoś z mniejszą lub większą wiarą przyjmowane – rozgrywa się między ludźmi próbującymi sprostać niedostępnej rzeczywistości. Obie strony tej podstawowej relacji, w której powstaje opowieść, są zarazem jednostkowo samotne i społecznie uwikłane. Opowiadający mówi to, co i jak chce lub może przewiedzieć, a słuchający przyjmuje to, co chce lub może usłyszeć z godnie ze swoimi przekonaniami, emocjami, doświadczeniem. Opowiadanie to poszukiwanie wyjaśnienia, ale tego jednego właśnie nigdy się nie osiągnie”. (s. 368)
Czy to definicja i kwintesencja wybitnego tekstu literackiego, który wprawia nas w jasnowidzenie? Być może. Jeśli przyjrzeć się innym literackim realizacjom tego przesłania, które streszcza się w jednym słowie: niedookreśloność, to nie można mieć złudzeń, że tekst budzący czytelnicze zaangażowanie i skazujący czytającego na męczarnie intensywnych przemyśleń musi być niedopowiedziany i spowity mgłą niejasności, jak oba statki w Opowieści, które zbiegiem niejasnych przypadków, znalazły się niebezpiecznie blisko siebie, w niebezpiecznym czasie wojny, dowodzone przez nieprzewidywalnych kapitanów.
Czy dotykamy tu fascynacji z obcowania z tajemnicą nieprzewidywalności? Bohater drugiej części Septologii Jona Fosse’go, laureata literackiej nagrody Nobla w 2023 roku mówi, iż „stale chcę oglądać swoje obrazy po ciemku, tak, że potrafię nawet malować po ciemku, bo w ciemności coś się dzieje z obrazem, tak, kolory w pewnym sensie znikają, ale w innym sensie stają się wyraźniejsze, ta świetlista ciemność, którą zawsze usiłuję namalować, staje się widoczna po ciemku, tak, im jest ciemniej, tym wyraźniejsze staje się to, co w obrazie świeci niewidzialnym światłem, a świecić potrafi wiele różnych kolorów, ale najmocniej te ciemne…”. (s. 283)
Conradowskie zmagania się z nieokreśloną w swej złożoności naturą ludzką są w Opowieści doprowadzone na skraj tego, co jest, a jakby tego nie było, co stawia czytelnika w nadzwyczaj wymagającej sytuacji nieustannego wątpienia.
Wszystkie cytaty, jeśli nie zaznaczono inaczej, za:
Opowiadania, J. Conrad, przeł. M. Heydel, wyd. Czarne, 2018, s. 383.
Zbyszek Kruczalak
www.domksiazki.com